Premiera nowego albumu Opeth to
już tradycyjnie wielkie zachwyty z jednej strony i głosy zrezygnowania,
oburzenia, a czasem nawet jawnej rozpaczy ze strony drugiej, zazwyczaj mocno pokrywającej
się osobowo z grupą fanów mocnego metalowego grania, którzy 15 czy 20 lat temu
Opeth kochali nad życie, a teraz trochę się tego wstydzą, bo zespół nie jest
już ani „trv”, ani tym bardziej „metal”. No cóż, było ładnych kilka lat, żeby
się z tym pogodzić, więc jeśli wciąż czekacie na nowe wydawnictwa tej grupy z
nadzieją na powrót do mocnego młócenia i wrzasków lidera – Mikaela Åkerfeldta –
to jesteście wariatami albo masochistami. Od jednych i drugich wolę trzymać się
z daleka – tak na wszelki wypadek. Wszystkich innych zapraszam do dalszej
lektury, bo o płycie Sorceress aż
chce się pisać (i – mam nadzieję – także czytać).
▼
piątek, 30 września 2016
czwartek, 29 września 2016
The Chris Robinson Brotherhood - Anyway You Love, We Know How You Feel [2016]
Na szał na punkcie The Black
Crowes jakoś nigdy się nie załapałem. Być może ten największy przypadł na
czasy, gdy odkrywałem inne zespoły lub nie byłem specjalnie zainteresowany
nowościami. Może te zachwyty jeszcze przede mną – w końcu to jeden z
ważniejszych zespołów rockowych ostatniego ćwierćwiecza, więc prędzej czy
później wypadałoby nadrobić zaległości i wejść głębiej w ten temat. Na razie
jednak The Black Crowes muszą poczekać – i tak podobno znowu nie istnieją, więc
nie ma co się spieszyć. Tymczasem obecny zespół wokalisty i gitarzysty tej
formacji – Chrisa Robinsona – wydał w tym roku swoją czwartą płytę o
przydługawym tytule – Anyway You Love, We
Know How You Feel. Pierwsze, co rzuca się w uszy przy odsłuchu tego albumu,
to niesamowity luz, z jakim gra ten skład. W zasadzie nietrudno wyobrazić
sobie, że siedzi się właśnie w jakiejś zadymionej knajpie na południu Stanów,
gdy nagle na scenę wchodzi paru długowłosych brodaczy w niemodnych koszulach i
spodniach na szelkach. Czujecie ten klimat? To włączcie płytę, zamknijcie oczy
i taką właśnie scenę sobie wyobraźcie.
środa, 28 września 2016
Naxatras - II [2016]
Grecka formacja Naxatras narobiła
sporo zamieszania w środowisku fanów ciężkiej psychodelii swoim wydanym w 2015
roku albumem debiutanckim, który nagrano całkowicie na żywo w zaledwie jeden
dzień. Wypuszczona niemal dokładnie rok po debiucie płyta druga, zatytułowana –
a to ci niespodzianka – II, to ciąg
dalszy budowania solidnej pozycji na europejskiej scenie psychodelicznej i to
podobnymi metodami, bo znowu poprzez studyjną improwizację i brak większej ingerencji
w nagrania. Oczywiście teraz formacja nie jest już anonimowa, zdołała – co udowadnia
profil facebookowy – zainteresować swoją twórczością przynajmniej kilkadziesiąt
tysięcy osób z różnych zakątków świata, co jak na początkujący zespół mocno
niszowego jednak gatunku nie jest wynikiem słabym. Zwłaszcza, że jeszcze bardziej
imponująco wyglądają statystyki odtworzeń pierwszego albumu grupy w serwisie
YouTube. Zwiększają się zatem i oczekiwania. Na razie wygląda na to, że
wszystko przebiega tak, jak przebiegać powinno – II to solidna druga płyta.
Być może bez wielkich zaskoczeń (no, poza jednym) i przełomowych odkryć
muzycznych, ale niezwykle przyjemna w odsłuchu.
poniedziałek, 26 września 2016
Monkey3 - Astra Symmetry [2016]
Szwajcarska grupa Monkey3 to już
uznana firma na europejskiej scenie psychodelicznego stoner rocka. Zbliża się powoli
do dziesięciu wydawnictw (albumów studyjnych, koncertowych i EP-ek), nic więc
dziwnego, że po nowej płycie formacji całkiem liczne grono fanów spodziewa się
już odpowiednio wysokiego poziomu. W końcu poprzednimi krążkami – zarówno z
materiałem własnym, jak i z coverami – panowie udowodnili, że mają pomysł na
to, by wyróżniać się na błyskawicznie rozwijającej się scenie ciężkiego
psychodelicznego grania. Płyta Astra
Symmetry być może nie do końca wnosi nowe elementy do twórczości zespołu,
ale na pewno nie zawodzi.
piątek, 23 września 2016
Marillion - F.E.A.R. [2016]
Do momentu, w którym dostałem
wiadomość o możliwości przeprowadzenia wywiadu z grupą Marillion w związku z
odwiedzinami muzyków w Warszawie w ramach press touru, jakoś niespecjalnie interesowałem
się nową płytą grupy. Wiedziałem, że ma się ukazać, słyszałem pierwsze nagranie,
które oficjalnie zostało udostępnione słuchaczom i stacjom radiowym (nie czułem
się powalony), ale entuzjazmu we mnie jakoś nie było. Prędzej czy później
sięgnąłbym po ten krążek , przesłuchałbym go kilka razy i pewnie napisał tu parę
słów, ale płyta ta zdecydowanie nie byłaby na szczycie priorytetów blogowych.
Jednak przed rozmową z zespołem wypadałoby się przygotować, żeby móc o tym
nowym krążku porozmawiać i nie pytać o Kayleigh
oraz o to, co myślą o polskiej publiczności (moja ulubiona pozycja z listy
najbardziej żenujących pytań, jakie można zadać w trakcie wywiadu z muzykiem).
I choć początki mojej znajomości z F.E.A.R.
nie należały do najłatwiejszych, po niemal tygodniu i ładnych paru
odsłuchach całości mogę stwierdzić, że jednak udało im się przekonać mnie do
tego nowego wydawnictwa.
czwartek, 22 września 2016
King Crimson - Wrocław [Narodowe Forum Muzyki], 21 IX 2016
Trzy perkusje trochę popsuły mi
odbiór Epitaph, jeśli mam być
szczery. Rama rytmiczna trochę zbyt mocna i przez to gdzieś uleciała część
kapitalnego klimatu tego utworu. Nastawiłem się na olbrzymie emocje, a po wszystkim czułem się jednak... może nie zawiedziony, ale na pewno nie byłem też wniebowzięty po wysłuchaniu tej wersji. Czemu piszę o tym na samym początku tego
tekstu, sprawiając, że zastanawiacie się, czy nie zgubiłem gdzieś pierwszego
akapitu? Bo to jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić przy okazji
ostatniego z czterech polskich koncertów King Crimson. Tym razem bez zdjęć, bo tych zespół sobie nie życzył. O koncertach, na których nie fotografuję, zazwyczaj tu nie przeczytacie, ale takie wydarzenie zasługuje jednak na choćby krótką relację mimo braku galerii.
Kosmici – to słowo cały czas
miałem w głowie, obserwując występ tej jednej z najbardziej legendarnych
formacji w historii muzyki rockowej. Siedmioosobowy skład z trzema perkusistami
to prawdziwy muzyczny potwór. To, co ci ludzie wyczyniają na scenie, przechodzi
momentami ludzkie pojęcie. A właśnie – scena. Cała produkcja była niezwykle
oszczędna. Światła przez cały wieczór niemal się nie zmieniały, scenografii w
zasadzie brak, zaś ruch sceniczny ubranych nienagannie muzyków ograniczał się
do wymiany instrumentów. Nic nie odciąga uwagi od samej muzyki – także ekrany
telefonów i aparatów, bo zgodnie z życzeniem papy Frippa podczas koncertu
obowiązywał kategoryczny zakaz fotografowania czymkolwiek. I bardzo dobrze!
środa, 21 września 2016
Ghost - Popestar [2016]
Papcio i jego ekipa idą za
ciosem! Tradycyjnie po płycie studyjnej przychodzi kolej na EP-kę zdominowaną
przez covery. Tradycyjnie też wybór utworów zaprezentowanych w całkiem nowych
wersjach jest bardzo… ghostowy. Równie tradycyjnie wśród fanów ciężkiej muzyki
znajdzie się wielu oburzonych. Kto wie, może nawet będzie ich więcej niż
zwykle, bo tym razem Papa i jego Bezimienne Zjawy nagrali mały album, na którym
oddają hołd przede wszystkim muzyce lat 80. To absolutnie najdziwniejsze
wydawnictwo w dotychczasowej historii grupy, ale… tu wszystko ma sens!
wtorek, 20 września 2016
StoneRider - Szczecin [Free Blues Club], 16 IX 2016 [galeria zdjęć]
Nie da się ukryć, że dla większości opisywanych na tej stronie grup – mniej znanych, ale grających znakomitą rockową muzykę – Europa kończy się niestety na Odrze. Kolejnym ogłoszeniom tras koncertowych towarzyszy rozczarowanie, że takie zespoły potrafią grać po kilkanaście razy w Niemczech, ale niemal nigdy nie zapuszczają się 200 czy 300 kilometrów dalej, żeby wystąpić u nas. Z drugiej strony trudno się dziwić. Zazwyczaj na tego typu koncertach kluby świecą pustkami, bo w Polsce jak bilet na występ nie kosztuje kilkaset złotych, to niemal nikt się takim koncertem nie zainteresuje. Na szczęście trafiają się wyjątki. Jednym z nich jest grupa StoneRider z Atlanty, która wpadła do nas po raz pierwszy i zagrała dwa razy na północy kraju – w Gdyni i Szczecinie. Frekwencja na kolana może i nie rzucała – zresztą niestety zgodnie z przewidywaniami – ale wstydu na pewno nie było. Na szczecińskim koncercie pojawiło się około 50 osób i poza jednym klientem, który wyraźnie pomylił imprezy i wiecznie marudził, że mu się nie podoba, wszyscy bawili się znakomicie i potrafili docenić jakość muzyki, którą tego dnia usłyszeliśmy. Zespół zagrał dwa sety przedzielone dwudziestominutową przerwą. Gwoździem programu było wykonanie fantastycznej tegorocznej płyty Hologram, o której pisałem kilka miesięcy temu. Po raz kolejny okazuje się, że dobra muzyka po prostu musi obronić się także w warunkach koncertowych. Słychać też, że Hologram to olbrzymi jakościowy skok i być może trampolina do znacznie większej rozpoznawalności dla tej grupy. Oprócz nowych numerów było też miejsce dla kilku kawałków z wcześniejszych albumów formacji, nagrywanych w częściowo innym składzie, a na deser zespół wykonał Beatlesowskie I Want You (She's So Heavy), w którym mogliśmy się przekonać, jak cenne jest posiadanie w grupie czterech gości, którzy mogą w razie potrzeby dołożyć się wokalnie do wykonania.
To był kapitalny wieczór. Na takie właśnie koncerty najbardziej chce się chodzić. Nie na wielkie imprezy w olbrzymich halach czy na stadionach, gdzie za ciężkie pieniądze kupimy bilet na miejsca, z których i tak niewiele się widzi i często jeszcze mniej słyszy. Tu za kilkadziesiąt złotych można było usłyszeć i zobaczyć z bardzo bliska świetny koncert zagrany przez bardzo dobrych muzyków, którzy nie pozują na wielkie gwiazdy. Wieczór nie skończył się zresztą wraz z ostatnią nutą coveru Beatlesów, bo muzycy ze stanu Georgia jeszcze przez kilkadziesiąt minut podpisywali płyty, pozowali do zdjęć i rozmawiali z fanami, przy czym było widać, że nie są to rozmowy wymuszone – oni naprawdę bardzo cieszyli się, że ci ludzie przyszli na ich koncert i chcieli jeszcze chwilę zostać, by za ten koncert im podziękować. A potem usiadłem z całym zespołem i porozmawiałem o historii grupy, dalekich trasach koncertowych i odnajdywaniu własnego brzmienia. Zapis tej rozmowy pojawi się na blogu w najbliższym czasie.
piątek, 16 września 2016
The Re-Stoned - Reptiles Return [2016]
Przesyłka z Rosji – płyta CD
domowej produkcji, gustowna, rozkładana koperta z wypukłym wzorem, bardzo
minimalistycznie, ale ze smakiem. Numer 28 z 33. Tak, stałem się jednym z 33
posiadaczy kompaktu z najnowszym albumem moskiewskiej grupy The Re-Stoned. To
już szósta duża płyta grupy, w dodatku wszystkie wyszły w ostatnich siedmiu
latach. Systematyczność godna podziwu. Co więcej, mimo ewidentnej niszowości i
podziemnego charakteru wydawnictwa, wszystkie ich płyty są bardzo wysoko
oceniane przez portale internetowe zajmujące się muzyką stonerową i
psychodelią. Przypadek? Nie sądzę! Nie znam jeszcze poprzednich dokonań
formacji, ale jeśli są choć w połowie tak dobre jak Reptiles Return, to mamy do
czynienia z prawdziwą perełką na europejskiej scenie rockowej.
poniedziałek, 12 września 2016
Mountain Dust - Nine Years [2016]
Czasem jak trafia, to z pełną
mocą i idealnie w środek tarczy, i to od pierwszych sekund. Zakochanie się w
dźwiękach, które nieznana mi wcześniej kompletnie grupa Mountain Dust zawarła
na swoim debiutanckim albumie Nine Years,
zajęło zaledwie chwilę, pewnie jakoś między dziewięcioma sekundami a
dziewięcioma minutami. Mniej więcej w połowie pierwszego numeru byłem już
przekonany, że to będzie dobra płyta, po drugim kawałku byłem już w stu
procentach kupiony, a pod koniec pierwszego odsłuchu wiedziałem już, że to
będzie jedna z moich ulubionych płyt wydanych w tym roku. Kolejne odtworzenia
całości tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Kwartet z Montrealu, który wcześniej
miał na koncie zaledwie demówkę, swoim pierwszym albumem natychmiast wdarł się
do czołówki moich ulubionych formacji sceny heavy psych.
sobota, 10 września 2016
The Pineapple Thief - Your Wilderness [2016]
Trudno uwierzyć w to, że grupa
The Pineapple Thief istnieje już od 17 lat i właśnie wydała swój 11. album. Dla
mnie to wciąż był jeden z tych „nowych” zespołów progresywnych, których sporo w
ostatnich latach pojawiało się na europejskiej scenie. Muszę też przyznać, że
nigdy jakoś nie potrafiłem do końca „wkręcić się” w ich muzykę. Owszem,
pojedyncze utwory bardzo mi się podobały, ale gdy próbowałem posłuchać twórczości
zespołu w dłuższym wymiarze, jakoś nie potrafiłem skupić uwagi na tej muzyce na
dostatecznie długi czas. Nie wiem zatem czy to kwestia lekko zmieniającego się
mojego gustu, czy może potwierdzenie tego, co mówiło i pisało w ostatnich
tygodniach wiele osób – że grupa wydała właśnie swój najlepszy i najdojrzalszy
album. Fakty są takie, że płyta Your
Wilderness to pierwsze wydawnictwo The Pineapple Thief, które zrobiło na
mnie naprawdę duże wrażenie w całości, a nie tylko pojedynczymi utworami.
piątek, 9 września 2016
iamthemorning - Lighthouse [2016]
Przyznaję się – czasami nie
sięgam długo po jakieś płyty z powodów zupełnie niezrozumiałych nie tylko dla
innych, ale i dla mnie samego. Najnowszy krążek rosyjskiego duetu iamthemorning
czekał na swoją kolej kilka miesięcy. Poznałem dwa nagrania promujące album i
choć oba mi się spodobały, wmówiłem sobie, że to będzie płyta bardzo smutna,
depresyjna wręcz. Wmówiłem to sobie tak skutecznie, że aż do tego tygodnia nie
zdecydowałem się na odsłuch całości. Oczywiście urodzaj znakomitych krążków
wydawanych w tym roku znacznie ułatwił ignorowanie płyty Lighthouse, w końcu i tak jest w czym wybierać, jeśli chce się
posłuchać świetnej nowej muzyki. Ale wakacje to okres nieco spokojniejszy na
rynku wydawnictw płytowych, to i znalazł się czas na nadrobienie zaległości. Z
lekką obawą odpaliłem więc trzecią płytę projektu iamthemorning, która swoją
premierę miała w kwietniu.
środa, 7 września 2016
Dark Suns - Everchild [2016]
Niemiecka formacja Dark Suns
jakoś wcześniej nigdy nie weszła w orbitę moich muzycznych zainteresowań, a
tymczasem grupa gra już w różnych odsłonach personalnych od niemal 20 lat i
właśnie wydała swoją szóstą płytę. Co ciekawe, zdołałem już zorientować się, że
na pierwszych albumach panowie grali coś, co spokojnie można by nazwać
mieszanką muzyki progresywnej oraz death i doom metalu. To mocno zaskakujące,
bo takich dźwięków absolutnie nie należy spodziewać się po najnowszym krążku
grupy, płycie Everchild – poza
elementami progresywnymi, które nie tylko pozostały w arsenale zespołu, ale i
wybiły się zdecydowanie na pierwszy plan. O pozostałych, groźnie brzmiących
etykietkach możecie zapomnieć. Everchild
to album, na którym dominuje klimat muzyki progresywnej z elementami jazzu czy
post-rocka. Dużo tu fortepianu, gęstego tła gitarowego, delikatnych wokali,
nieco sennych melodii oraz klimatu znanego z twórczości takich artystów jak
Steven Wilson, Storm Corrosion, Marillion, Radiohead czy Airbag.
wtorek, 6 września 2016
Agusa - Katarsis [2016]
Szwedzka sensacja progresywnego
folk rocka ostatnich lat – grupa Agusa – nie pozwala o sobie zapomnieć. Muzycy
oczarowali fanów progresywnych dźwięków fantastycznym brzmieniem, długimi,
wielowątkowymi kompozycjami i ujmującym, subtelnym klimatem w nich panującym. Po
dwóch kapitalnych i świetnie przyjętych płytach studyjnych zespół postanowił –
w ramach uatrakcyjnienia oczekiwania na krążek numer trzy, który podobno ma być
nagrywany pod koniec roku – wydać album koncertowy nagrany kilka miesięcy temu w
Atenach. Jak pomyśleli, tak zrobili, w efekcie czego możemy się delektować
wydawnictwem zatytułowanym Katarsis.
Jak do tej pory nie dzieje się nic niezwykłego, w końcu to jednak dość częsty przypadek,
że zespoły po jednej czy dwóch płytach decydują się na album koncertowy.
Ciekawiej robi się, gdy przyjrzymy się szczegółom.
niedziela, 4 września 2016
Blood Ceremony - Lord of Misrule [2016]
Kanadyjska formacja Blood
Ceremony z horror-rockowej ciekawostki szybko wyrosła na czołową ekipę
współczesnego rocka psychodelicznego. Pod przewodnictwem charyzmatycznej Alii O’Brien
– śpiewającej, ale grającej także na flecie i klawiszach – muzycy tej grupy z
wdziękiem pożyczają sobie to i tamto od wielkich mistrzów, którzy swoją
przygodę z muzyką rozpoczynali niemal 50 lat temu, ale dokładają też własny
zmysł tworzenia świetnych melodii oraz kapitalny, tajemniczy klimat obecny nie
tylko w muzyce, lecz także w wizerunku grupy. Wszystko to sprawia, że Blood
Ceremony z czasem wypracowali własny styl i obecnie trudno ich pomylić z
jakąkolwiek współczesną grupą. Czwarte wydawnictwo zespołu – Lord of Misrule – umacnia ich w ścisłej
czołówce sceny heavy psych.
piątek, 2 września 2016
Knockin' Lost John - Got a Spell [2016]
Są ze Szwecji. Dobry początek!
Grają rocka w starym stylu, w dodatku całkiem nieźle im to wychodzi. Jeszcze
lepiej! Okładkę ich płyty zdobi stylowy, klasycznie retrorockowy projekt. To
wystarczy, by mnie zaciekawić. Grupa o dość oryginalnej nazwie Knockin’ Lost
John wydała niedawno swój debiutancki album Got
a Spell, na którym znalazło się 10 w większości niezbyt długich numerów
trwających łącznie nieco ponad 41 minut. Czyli znowu odwołanie do złotych
czasów rocka. Takich odniesień będzie na Got
a Spell mnóstwo, co niejednego słuchacza pewnie zniechęci, ale jeśli nie
przeszkadza wam mocne inspirowanie się klasyką gatunku, zapraszam do
przeczytania dalszej części tekstu.