Premiera nowego albumu Opeth to
już tradycyjnie wielkie zachwyty z jednej strony i głosy zrezygnowania,
oburzenia, a czasem nawet jawnej rozpaczy ze strony drugiej, zazwyczaj mocno pokrywającej
się osobowo z grupą fanów mocnego metalowego grania, którzy 15 czy 20 lat temu
Opeth kochali nad życie, a teraz trochę się tego wstydzą, bo zespół nie jest
już ani „trv”, ani tym bardziej „metal”. No cóż, było ładnych kilka lat, żeby
się z tym pogodzić, więc jeśli wciąż czekacie na nowe wydawnictwa tej grupy z
nadzieją na powrót do mocnego młócenia i wrzasków lidera – Mikaela Åkerfeldta –
to jesteście wariatami albo masochistami. Od jednych i drugich wolę trzymać się
z daleka – tak na wszelki wypadek. Wszystkich innych zapraszam do dalszej
lektury, bo o płycie Sorceress aż
chce się pisać (i – mam nadzieję – także czytać).
Fani wczesnych płyt grupy wciąż
nie za bardzo mają czego szukać na nowym albumie Opeth. Ale chyba nie powinni
być zaskoczeni, wszak już Heritage i Pale Communion były tak odległe, jak
tylko można sobie wyobrazić, od progresywnego death metalu, w którym specjalizowała
się szwedzka formacja w początkach swojej działalności. Tym razem Åkerfeldt i
jego kompania nie zapuścili się w klimaty jazz-rockowe czy retro-rockowe, a
raczej w rejony folkowe. Przed premierą płyty poznaliśmy trzy nagrania
promujące ją, ale można uznać, że żadne z nich nie było do końca
reprezentatywne jeśli chodzi o brzmienie albumu. Natomiast już połączenie
brzmień tych trzech numerów daje jakieś pojęcie o tym, co na Sorceress znajdziemy. Pierwszy utwór
tytułowy (bo są dwa) zaskakiwał mocnym riffem, kierującym ten numer niemal w
stonerowe klimaty. No cóż, wiele takich na tej płycie nie znajdziemy.
Najgłośniej i najciężej jest w Chrysalis,
które mimo to raczej nie wychodzi poza ramy dynamicznego hard rocka, a także w
ostatnim „pełnowymiarowym” kawałku na płycie – Era. Will O the Wisp
odsłaniało nam nową twarz grupy – akustyczną delikatność podszytą folkiem.
Sielskie klimaty, która sprawiają, że można całkowicie odpłynąć przy
delikatnych dźwiękach. Takich numerów na Sorceress
jest najwięcej. Poza dwiema częściami miniaturki Persephone, które rozpoczynają i kończą płytę, mamy przede
wszystkim kapitalne, mocno orientalizujące, niemal w całości instrumentalne The Seventh Sojourn (jeden z lepszych
numerów Opeth), Sorceress 2
(wspominałem o dwóch numerach tytułowych) czy A Fleeting Glance, w którym co prawda wchodzi co jakiś czas
mocniejszy połamaniec, ale przez większość czasu pozostajemy w klimatach dużo
lżejszych, folkowych w zasadzie. Trzeci singiel, The Wilde Flowers, niby prezentował także tę łagodniejszą twarz
Opeth na nowej płycie, ale pod koniec mocno się rozkręcał i było przy czym
głową pomachać. Również i takie kompozycje na Sorceress znajdziemy – przede wszystkim najdłuższe w zestawie,
niemal dziewięciominutowe Strange Brew,
które przez dłuższy czas jest wiedzione przez fortepian i nieco tajemnicze,
bardzo oszczędne tło, ale po kilku minutach wszystko staje na głowie i robi się
ciężej. Tu zespół momentami zapuszcza się w klimaty zwariowanych połamańców
rodem z Heritage, choć zagranych z
większą werwą. Właściwie już w pierwszych czterech minutach mamy całą paletę
muzycznych barw, a to dopiero połowa tej kompozycji. W drugiej części buja aż
miło, w dodatku z odpowiednim ciężarem. Czyli wyszło na to, że single jednak
nie były dobrane przypadkowo, choć należało chłonąć je w pakiecie i z tego
pakietu wyciągać wnioski.
Mikael Åkerfeldt przypomina
trochę multimilionera w szlafroku, siedzącego w kretyńsko drogim fotelu i popijającego
równie kretyńsko drogi alkohol. Takiego, co to patrzy sobie z góry na
krzątających się przed nim pracowników (fanów), słucha ich żali, pretensji i
fochów, po czym z bezczelnym uśmieszkiem na ustach robi coś, co sprawia, że
połowę tego towarzystwa szlag jasny trafia po raz kolejny. I jak tu takiego
typa nie uwielbiać? Sorceress stanie
się tradycyjnie obiektem „hejtu” prawdziwych metali, ale być może sprawi, że
Opeth trafi do nowego grona słuchaczy. Czy fani folk-rocka pokochają Szwedów?
Być może przez starsze albumy się nie przebiją, ale Sorceress powinno do nich trafić. Nie tylko do nich, bo to po
prostu bardzo dobra rockowa płyta, zrobiona przez kilku gości, którzy lubią
bawić się konwencją i mają odpowiednie umiejętności, by ta zabawa nie
przerodziła się w dźwiękowy dramat.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Pamiętam ten popłoch wśród fanów Opeth kiedy ukazała się przełomowa płyta "Heritage". Na jakimś forum ktoś napisał, że (dla tego piszącego) Opeth to growling, mocarne riffy i niepowtarzalny klimat. Na "Heritage" pozostał już tylko klimat czyli co zespół stracił2/3 swojej wartości? Pamiętam też swoją reakcję na nowe Opeth - byłem zachwycony. Podoba mi się to co robią teraz ale i podobało mię to co robili przedtem. Jako wielki ich fan zaakceptowałem tę dość radykalną zmianę. Pewnie kiedyś Mikael Åkerfeldt wróci do growlingu i mocarnych riffów a na razie ma akurat taki pomysł na swoją muzykę icieszy mnie to okrutnie.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą moim cholernie subiektywnym zdaniem Steven Wilson, Mariusz Duda i Mikael Åkerfeldt to święta trójca współczesnego rocka progresywnego.
o tak. taki wspólny ich projekt... łojezusmaria, gdzie moje leki na uspokojenie? :D
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Rob zachwyciłem się "nowym" Opeth a zacząłem ich słuchać od Damnation, wcześniejszych nie słuchałem, bo omijałem death metal szerokim łukiem, skuszony zacząłem słuchać, by docenić talent Åkerfeldta i zaakceptować te chwile growlingu...
OdpowiedzUsuńTo teraz jeden z najważniejszych zespołów, na których płyty czekam.
Z podobnymi emocjami czekam na kolejne płyty Karnivool - wielojajeczni panowie z Antypodów, którzy z płyty na płytę są coraz lepsi.
Panowie Wilson i Åkerfeldt popełnili razem kilka rzeczy i o ile w przypadku współpracy polegającej na kręceniu gałkami przez pierwszego i graniu przez drugiego efekt synergii nastąpił to Storm Corrosion efektu tego był pozbawiony. To oczywiście moja opinia do której - jak się dowiedziałem w gminie - mam ustawowe prawo...
no tak. ja bardzo storm corrosion lubie, ale wiem, że spory rozstrzał w opiniach wśród fanów obu panów muzyków jest ;)
UsuńW sprawie tego folk-rocka zawartego na Sorceress byłem u wójta i w Kole Gospodyń Wiejskich a także u Szymona Gąsienicy-Mazurka. Wszyscy jak jeden mąż potwierdzili, że na płycie nie ma ani jednego oberka, mazura ani polki, niemniej zespół nadaje się na wesele. Użycie przez grajków pentatoniki czy skali modalnej nie świadczy jeszcze o tym, że zespół gra folk - autorytatywnie zakończył wójt i przyznał, że w The Seventh Sojourn zespół się zorientował, że miał międzylądowanie na polu ryżowym niedaleko Dehli. Zebranie zakończyło się wspólnym growlingiem znanej pieśni podhalańskiej.
OdpowiedzUsuńMoją najukochańszą płytą Opeth najprawdopodobniej do końca życia pozostanie "Orchid", co nie zmienia faktu, że nowe wcielenie tej kapeli łykam bez popitki i proszę o więcej - zwłaszcza w porównaniu do dwóch ostatnich "metalowych" płyt, gdzie czuć było w każdym momencie, że Akerfeldtowi po prostu nie chce się już odkrywać death metalu na nowo i tak w sumie to poświęciłby się czemuś innemu - co wychodzi znakomicie nie tylko dla niego, ale też np. na ostatnim, miażdżącym krążku Bloodbath ;) W zmian mamy takie albumy jak "Sorceress", których aż chce się słuchać i które mimo wszystko potrafią zaskoczyć w drobnych fragmentach, niezależnie od ilości "prawie-że-cytatów" z klasyki.
OdpowiedzUsuńBtw, A Storm Corrosion jakoś mi nie wchodzi, niby są wszystkie składniki, ale danie ostatecznie jest jakieś bez smaku.