Przyznam, że Mauricio Ibáñez to
postać zupełnie mi obca. Trudno znaleźć wiele informacji na temat tego
chilijskiego muzyka w Internecie. Jego profil w serwisie bandcamp dostarcza
tych podstawowych – jak choćby tej, że wśród jego inspiracji znajduje się
twórczość Stevena Wilsona w różnych jej odsłonach, a także muzyka Anathemy czy
Dream Theater. I nie da się ukryć, że właśnie te nazwy i nazwiska przychodzą na
myśl bardzo naturalnie, kiedy słucha się płyty Shades of Light & Darkness wydanej przez Mauricia we wrześniu
tego roku.
▼
piątek, 30 grudnia 2016
czwartek, 29 grudnia 2016
Wight - Love Is Not Only What You Know [2016]
Wight to do niedawna klasyczne
power-trio, które zakochane jest w muzyce sprzed niemal pół wieku. To słychać w
niemal każdej granej przez tych ludzi nucie, widać też w oprawie graficznej
kolejnych wydawnictw grupy. Muzyka grana przez zespół opisywana była jako
mieszanka progresji, psychodelii i stonera, ale na nowej płycie Wight
zatytułowanej Love Is Not Only What You
Know tych najcięższych składników jest zdecydowanie najmniej. Dominuje
swobodne, luzackie granie, mocno czerpiące z muzyki latynoskiej i czarnej, choć
cały czas oparte na dźwiękach psychodelii przełomu lat 60. i 70. Poza tym
obecnie Wight to już kwartet, bo w szeregach niemieckiej formacji oprócz
tradycyjnego perkusisty jest też teraz muzyk obsługujący inne instrumenty
perkusyjne, co zresztą słychać od pierwszych sekund nowego albumu i co ma na
brzmienie tej płyty olbrzymi wpływ.
środa, 28 grudnia 2016
Elbrus - Elbrus [2016]
Kiedy czytam o australijskim
zespole grającym w klimatach stonerowo-psychodelicznych z domieszką brzmień
bluesowych, siłą rzeczy moja wyobraźnia skręca w kierunku zespołu Child, który
w ostatnich latach wydał dwie bardzo udane płyty z taką właśnie muzyką.
Ciężkie, z przyjemnymi przesterowanymi „dołami”, lecz jednocześnie melodyjne i
dość przystępne. Elbrus to nowy zespół, który dopiero debiutuje albumem
zatytułowanym po prostu Elbrus. Moje
przewidywania mogły więc być zupełnie chybione, choć po klimacie okładki byłem
dziwnie spokojny o to, jakiego rodzaju dźwięki usłyszę na tym krążku. To nie
oznacza jednak, że nie było żadnych zaskoczeń.
wtorek, 27 grudnia 2016
Witchwood - Handful of Stars [2016]
Witchwood to włoska formacja,
która zadebiutowała w maju 2015 roku płytą Litanies
from the Woods. Panowie zaserwowali bardzo sprawnie zagranego hard rocka z
elementami progresji, wiernego brzmieniom sprzed 45 lat. Już po kilkunastu
miesiącach pojawił się na rynku drugi krążek tej formacji, zatytułowany Handful of Stars. Tu znowu znajdziemy
sporo odniesień do twórczości Uriah Heep, Jethro Tull, Deep Purple czy innych
sławnych grup, których lata świetności przypadały głównie na pierwszą połowę
lat 70. Taka muzyka po prostu się nie starzeje i Witchwood bardzo sprawnie z
tego korzystają. Co prawda europejski rynek retro-rocka jest już bardzo
solidnie obsadzony, ale znajdzie się chyba na nim miejsce na kolejną formację,
zwłaszcza tak dobrą.
poniedziałek, 26 grudnia 2016
Borracho - Atacama [2016]
Nie da się ukryć, że większość mniej
znanych zespołów, które trafiają na tę stronę, stanowią grupy europejskie.
Zarówno w Skandynawii jak i w zasadzie w każdym innym zakątku Europy podziemna scena
psychodeliczna, stonerowa i hardrockowa (a taka muzyka w tym momencie
interesuje mnie najbardziej) odbudowuje się jakiegoś czasu w błyskawicznym
tempie. Ale nie zapominajmy, że także Ameryka Północna to prawdziwe zagłębie grup
grających mocno, dynamicznie i z przyjemnym przesterem. Borracho to trio ze
stolicy Stanów Zjednoczonych, które do tej pory miało na koncie dwie własne długogrające
płyty, EP-kę oraz kilka splitów. Wydany w grudniu album Atacama jest więc w praktyce trzecią pełną, samodzielną płyta
Borracho, choć absolutnie nie trzecim wydawnictwem w ogóle. Nie jest to może
jeszcze zespół z wielkim bagażem doświadczeń, ale na pewno są już zaprawieni w
bojach i trudno uznać ich za debiutantów. I to słychać, bo Atacama to całkiem nieźle przemyślana, bardzo solidna płyta, która
na pewno zwróci uwagę fanów szeroko pojętego stonera.
piątek, 23 grudnia 2016
Gorilla Pulp - Peyote Queen [2016]
Niegdyś włoska scena rockowa
kojarzyła mi się przede wszystkim z klimatycznym art rockiem będącym świetną
ilustracją do filmów grozy. Później Włosi zaczęli specjalizować się w heavy i
power metalu, co znacznie mniej pasowało do mojego muzycznego gustu. Ale
ponieważ w ostatnich latach cichaczem do łask wraca stoner i ciężka
psychodelia, również na Półwyspie Apenińskim takie brzmienia zyskują na
popularności. Jednym z przedstawicieli tej nowej fali europejskiej sceny heavy
psych jest grupa Gorilla Pulp, która w 2016 roku wydała swoją debiutancką płytę
zatytułowaną Peyote Queen. Nie da się
ukryć, że moją uwagę zwrócili przede wszystkim klimatyczną okładką z
niekompletnie ubraną (lub raczej całkiem nagą) panią. Czasami po samym charakterze
okładki spodziewam się konkretnego rodzaju dźwięków i najczęściej to się
sprawdza. Sprawdziło się i w przypadku debiutantów z Viterbo, choć nie miało to
nic wspólnego z rzeczoną niewiastą.
wtorek, 20 grudnia 2016
Svin - Missionær [2016]
To cios z cyklu tych, których
człowiek zupełnie się nie spodziewa. Teoretycznie nie do końca moja muzyczna
bajka, ale czasami zdarza się, że album operujący na peryferiach moich
muzycznych zainteresowań z jakiegoś powodu trafia w punkt. Oj trafili muzycy z
duńskiej grupy Svin, trafili. Nie są to debiutanci, wszak formacja ma na swoim
koncie już kilka albumów, ale ja poznałem ich dopiero teraz, przy okazji
premiery krążka Missionær, i wiem
już, że i z wcześniejszymi wydawnictwami trzeba się będzie zaznajomić, bo
muzyka na Missionær uderzyła tak
celnie, że od kilku dni nie mogę namierzyć wszystkich elementów szczeki.
niedziela, 18 grudnia 2016
Svvamp - Svvamp [2016]
W alternatywnej rzeczywistości
zespół Free nie rozpada się po płycie Heartbreaker.
Muzycy w tajemnicy spotykają się pod koniec pierwszej połowy lat 70. w studiu
nagraniowym i rejestrują kolejne kompozycje. Wpadają do nich członkowie
Creedence Clearwater Revival, zagląda Jimmy Page, może ktoś z Cream, w okolicy
pałęta się kilku muzyków folkowych, kto wie, może nawet przypadkiem trafia się
ktoś z „Allmanów”. Wszyscy świetnie się bawią i nagrywają 11 niezbyt
skomplikowanych, ale kipiących rockandrollowym luzem numerów, trwających w
sumie niecałe 36 minut. Materiał, który na pewno spodoba się fanom blues-rocka
i folk-rocka. Z jakichś jednak przyczyn płyta nigdy nie zostaje wydana i leży w
jakiejś piwnicy przez ponad 40 lat, aż w końcu zostaje odkopana pod koniec 2016
roku i wydana ku uciesze rockowej gawiedzi pod tajemniczym szyldem Svvamp. Tak
mogłoby być. Prawda jest jednak taka, że Svvamp
to debiutancki album szwedzkiego tria o tej samej nazwie, zarejestrowany w 2016
roku przez nieznanych szerzej młodych muzyków.
sobota, 17 grudnia 2016
Dungen - Häxan [2016]
Dungen to jeden z najciekawszych
zespołów skandynawskiej sceny progresywno-psychodelicznej. Dowodzona przez
wokalistę i multiinstrumentalistę Gustava Ejstesa formacja nagrywa muzykę
nieoczywistą i niełatwą, a mimo to grono słuchaczy, którzy dali się oczarować
dźwiękom tworzonym przez Dungen, stale rośnie. Mogliśmy się o tym przekonać w
sierpniu, gdy Dungen zahipnotyzowali publiczność w Teatrze Letnim w
Inowrocławiu podczas Ino-Rock Festival. Ta magia przeniosła się widocznie także
do studia nagraniowego, bo Dungen wyczarowali album niezwykły, wymykający się
sztywnym klasyfikacjom, mogący sprostać wymaganiom nawet najbardziej
wymagającego słuchacza.
piątek, 16 grudnia 2016
Old Blood - Old Blood [2016]
Są z Kalifornii, ukrywają się pod
uroczymi pseudonimami – Feathers, Stone, Diesel, Gunner i Octopus – mają gitary
i spory zestaw instrumentów klawiszowych i nie zawahają się ich użyć. Do tego w
szeregach grupy jest wokalistka o hipnotyzującym głosie, a całość – począwszy od
okładki po brzmienie zespołu – to jedno wielkie nawiązanie do złotych lat rocka
i psychodelii. No i jak tu nie zwrócić na nich uwagi? Formacja Old Blood
zadebiutowała kilka miesięcy temu płytą zatytułowaną po prostu Old Blood, zawierającą zaledwie sześć
kompozycji, za to trwających niemal 40 minut. Jest sporo solidnego łojenia,
trochę spokojniejszych motywów, bardzo soczyste brzmienie i kapitalny klimat,
na który składają się elementy stonera, doom rocka, rocka psychodelicznego, blues-rocka
czy wreszcie tradycyjnego, klasycznego hard rocka.
sobota, 10 grudnia 2016
SBB - Za linią horyzontu [2016]
Kiedy SBB po raz ostatni wydali
płytę w swoim klasycznym składzie Skrzek-Anthimos-Piotrowski, mnie nie było
nawet na świecie. Co prawda grupa w XXI wieku wznowiła działalność zarówno
koncertową, jak i studyjną, występując z perkusistami tak uznanymi jak choćby
Paul Wertico, wiele osób narzekało, że zespołowi trudno nawiązać do czasów, gdy
za bębnami siedział Jerzy Piotrowski. Jego powrót z emigracji otworzył drzwi
dla reaktywacji SBB w oryginalnym składzie, co nastąpiło w 2014 roku. Nie tylko
powrót sławnego perkusisty sugerował śmielsze nawiązanie do przeszłości na
nowej płycie zatytułowanej Za linią
horyzontu. Także okładka zdobiąca wydawnictwo to jakby znajome klimaty, a i
tytuł to nawiązanie do debiutanckiego wydawnictwa grupy. Czy nawiązali też
muzycznie? I tak, i nie, bo choć Za linią
horyzontu zawiera kilka kapitalnych momentów i odwołań do lat największej
świetności grupy, jako całość nie jest pozbawione wpadek.
piątek, 9 grudnia 2016
Child - Blueside [2016]
Pięć utworów, niecałe 40 minut
muzyki, nieco krótszy – niespełna sześciominutowy kawałek w samym środku płyty
oraz najdłuższy, ponad dziesięciominutowy numer na sam koniec. To krótka charakterystyka
pierwszej płyty australijskiej grupy Child, wydanej w 2014 (a na nośniku
fizycznym wznowionej w 2015) roku. Dokładnie ten sam opis pasuje do drugiego
krążka formacji – Blueside – który ukazał
się kilka dni temu. Kopia debiutu? Tylko jeśli chodzi o liczby, bo muzycznie na
szczęście panowie nie próbują nagrywać drugi raz tego samego albumu.
piątek, 2 grudnia 2016
The Rolling Stones - Blue & Lonesome [2016]
Stonesi dokonali czegoś
niesamowitego. Nie, nie chodzi mi o te niezliczone hity, wypełnione stadiony,
górę zarobionych pieniędzy i status żywych (z jednym wyjątkiem) legend… Mówię o
tej nowej płycie, zatytułowanej Blue &
Lonesome. No, wydali płytę. Co w tym takiego niesamowitego? Nie mam na
myśli tego, że to pierwszy album od 11 lat, że panowie po 70-tce wciąż chcą
nagrywać, wydawać muzykę i koncertować – a w dodatku robią to w dalszym ciągu
na poziomie nieosiągalnym dla wielu muzyków w wieku ich wnuków. Osiągnęli coś
niesamowitego, bo po 54 latach na scenie nagrali płytę, którą niemal
jednogłośnie zachwyca się cały rockandrollowy świat – od prasy muzycznej przez
fanów po innych sławnych muzyków. Jak ci goście to robią?