czwartek, 28 lipca 2016

Steven Tyler - We're All Somebody from Somewhere [2016]

We’re Somebody from Somewhere to pierwszy solowy album w dorobku tego młodego artysty. A nie, wróć – gość, który właśnie wydał swoją pierwszą solową płytę ma 68 lat i jest jednym z największych wokalistów i frontmanów w historii muzyki rockowej. Czemu nagle w wieku emerytalnym wpadł na pomysł, żeby spróbować swoich sił bez wsparcia reszty członków Aerosmith? No cóż, zespół zwolnił mocno tempo jeśli chodzi o twórczość studyjną, zresztą solo Steven Tyler może sobie pozwolić na więcej, bo nie stoi nad nim komisja kontroli zawartości rocka w rocku, mierząca go podejrzliwie i groźnie wzrokiem i przypominająca, że jednak nazwa Aerosmith do czegoś zobowiązuje. Tu Tyler mógł nagrać od początku do końca to, co chciał. A straszono, że chciał nagrać album country. Ba, w opisach tej płyty w mediach internetowych album jest właśnie tak określany, trafił nawet na szczyt listy najlepiej sprzedających się płyt country w Stanach. To pięknie, tylko… to nie jest płyta country. W porządku – elementy nowoczesnego country są, podobnie jak trochę muzyki folk, bluesa, americany czy popu a nawet lekkiego rocka. Przede wszystkim jest jednak sporo niezłego materiału, których faktycznie na płycie Aerosmith nie brzmiałby zbyt przekonująco, ale w takim wydaniu sprawdza się całkiem nieźle.

wtorek, 26 lipca 2016

Heart - Beautiful Broken [2016]

Heart – członkowie Rock and Roll Hall of Fame. Członkinie, żeby uściślić – bo poza siostrami Wilson, które od dawna kierują we dwie tą grupą, w Heart nie ma już od wieków żadnego z muzyków, którzy wraz z nimi zostali włączeni w poczet tej kontrowersyjnej organizacji. Siostry Wilson niewiele muszą. Miejsce w historii rocka mają zapewnione dzięki takim numerom jak Crazy on You czy Barracuda, rozpoznawalnymi przez wszystkich megagwiazdami rocka już nigdy nie zostaną, bo czasy świetności grupy dawno minęły, ale wciąż mogą liczyć na dopływ świeżych fanów choćby dzięki sławnemu coverowi Stairway to Heaven sprzed kilku lat, który zrobił furorę w Internecie. Grają koncerty, które cieszą się sporym powodzeniem i w zasadzie nikt nie oczekiwałby pewnie po nich nagrywania nowych płyt. Postanowiły jednak wejść do studia z obecnym składem grupy i taki nowy album zarejestrować. Tylko czemu w takim razie nie zrobiły tego porządnie i z sensem? Czemu zamiast płyty z nowym materiałem dostajemy dwa czy trzy względnie świeże kawałki i kilka odgrzewanych kotletów w nowych wersjach – głównie kompozycji z płyt wydanych w pierwszej połowie lat 80.? Ja wiem – nie były to najlepsze lata dla muzyki hardrockowej i wiele grup wydało wtedy rzeczy, których się trochę wstydzi i czasami chcieliby móc nagrać je od nowa, żeby brzmiały sensowniej. Ale czy trzeba je koniecznie sprzedawać jako nową płytę i mieszać z nowymi numerami? Słabe to, słabe…

niedziela, 24 lipca 2016

Salem's Pot - Pronounce This! [2016]

Salem’s Pot to jeden z tych strzałów na oślep – widzisz gdzieś informację o nowej płycie zupełnie obcej ci grupy, patrzysz na okładkę, dowiadujesz się, że album wydaje jedna z twoich ulubionych wytwórni, w dodatku sprawdzasz, skąd jest zespół i masz już niemal stuprocentową pewność, że to będzie coś dobrego. Uwielbiam takie chwile. Bardzo rzadko takie historie kończą się zawodem. Najczęściej to początek pięknej i długiej znajomości z twórczością takiej grupy. Wierzę, że tak właśnie będzie w przypadku Salem’s Pot, bo ich druga duża płyta – Pronounce This! – zmiotła mnie z powierzchni Ziemi od pierwszego odsłuchu i trzeba było cholernie dobrego wi-fi, żebym wrzucił ten tekst z kosmosu, w który wysłał mnie szwedzki kwintet. Rany, jakie to dobre!

wtorek, 19 lipca 2016

Shawn James - On the Shoulders of Giants [2016]

Pochodzący z Chicago, a mieszkający obecnie z stanie Arkansas, Shawn James działa w ostatnich latach na dwa fronty. Z grupą The Shapeshifters nagrywa bogate aranżacyjnie albumy, łączące stylistykę bluesowej muzyki z bagnistego południa Stanów z elementami folkowymi, solo zaś obywa się bez wszelkich ozdobników, ograniczając się zaledwie do głosu, gitary i bardzo oszczędnych wstawek instrumentów perkusyjnych. Zadanie w przypadku solowych nagrań o tyle trudniejsze, że i możliwości aranżacyjne dość ograniczone. W dodatku James dysponuje bardzo charakterystycznym głosem i artykulacją, a i brzmienie jego gitary jest łatwe do rozpoznania. Efekt jest taki, że jego solowe dokonania utrzymane są w jednej stylistyce i choć trudno uznać, że każdy numer brzmi tak samo, to nie da się odeprzeć wrażenia, że kolejne kompozycje na płycie On the Shoulders of Giants są do siebie trochę podobne. Nic to jednak, bo album trwa zaledwie 32 minuty, więc kończy się, nim ta pewnego rodzaju powtarzalność zacznie być dokuczliwa. To jednak wystarczająco dużo, by móc wczuć się w fantastyczny klimat tych nagrań i docenić to wydawnictwo.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Starsabout - Halflights [2016]

Białostocki kwartet Starsabout to jedna z wielu grup, które powstały w Polsce w ostatnich latach na fali odrodzenia zainteresowaniem art rockiem, rockiem progresywnym i post-rockiem. Nie da się ukryć, że to te gatunki – obok ekstremalnego metalu – były w ostatnim czasie naszą specjalnością jeśli chodzi o muzyczny eksport. Nie wiem czy Starsabout też staną się naszym kolejnym „produktem” eksportowym, będącym w stanie przyciągać publiczność europejską, ale na pewno debiutancka płyta Halflights daje im na to nadzieję. Wydawać by się mogło, że od małych, ciemnych klubików do występów za granicą droga daleka, ale jeśli jest dobry materiał, to pierwszy krok został zrobiony. A wydaje się, że materiał jest.

piątek, 15 lipca 2016

Birth of Joy - Get Well [2016]

Holenderskie trio Birth of Joy przeleciało tak nisko nad moim muzycznym światem, że aż umknęło moim radarom i dopiero kilka miesięcy po premierze płyty Get Well udało mi się poznać ten krążek. Na szczęście okazuje się, że mimo niskiego pułapu przelotu, jest to jak najbardziej płyta lotów wysokich! Czwarty album zespołu potwierdza, że scena psychodelicznego rocka w Europie ma się w ostatnich latach znakomicie i zewsząd atakują nas ciekawe nowości, które mogą namieszać w zestawieniach najlepszych płyt tego roku za kilka miesięcy. Czego możemy spodziewać się po albumie Get Well? Przede wszystkim różnorodności w brzmieniu, świetnej współpracy gitary i instrumentów klawiszowych oraz zręcznego żonglowania klimatem i intensywnością muzycznych doznań.

wtorek, 12 lipca 2016

Tides from Nebula - Safehaven [2016]



O warszawskim kwartecie Tides from Nebula głośno od kilku lat. Kilka tras ze sporymi grupami, kilka znanych nazwisk na liście współpracowników, bardzo dobre recenzje. Słowem – nie wypada nie znać. No to poznałem, choć muzyka postrockowa nigdy nie była moją ulubioną. Kolejne albumy specjalnie nie zmieniły mojego stosunku do tej grupy. Daleko mi do uwielbienia, bo to nie jest do końca moja muzyczna bajka, ale z drugiej strony nie potrafię odmówić im pomysłu na siebie i tego, że są w stanie tworzyć naprawdę ciekawy klimat na swoich płytach. Czy album Safehaven coś w tym względzie zmienia? Chyba nie. Gust muzyczny w ostatnich miesiącach raczej u mnie nie drgnął, ale docenić grupę za jej nowe wydawnictwo należy, bo to płyta nietuzinkowa.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Red Hot Chili Peppers - The Getaway [2016]



Ze mną i Red Hot Chili Peppers sytuacja jest dość skomplikowana. Z jednej strony uwielbiam kilka rzeczy z Blood Sugar Sex Magik, Mother’s Milk czy One Hot Minute i niemal w całości łykam Californication, a z drugiej strony nieszczególnie biorą mnie ich wczesne płyty, wspomniana BSSM wydaje mi się o wiele za długa i niestrawna, gdy słucham jej w całości, a i po Californication nie wydali nic, co by mnie zainteresowało. W ostatnich latach Papryczki wypadły poza obszar moich muzycznych zainteresowań. W międzyczasie po raz drugi z grupą pożegnał się John Frusciante i to niestety słuchać na nowej płycie – The Getaway. Słyszałem skrajne opinie o nowym albumie, zanim sam go wysłuchałem. Jedni twierdzili, że to płyta słaba i niepotrzebna, drudzy, że to najlepszy album od czasów Californication. W sumie obie te opinie wcale nie muszą się wykluczać, ale pierwszy singiel – Dark Necessities – jakoś na początku mnie nie powalił. „Chwycił” dopiero po jakimś czasie, jak i chwyciło kilka innych momentów tej nowej płyty. Ale czy to nie za mało, by przeprosić się z RHCP?

sobota, 2 lipca 2016

Gadi Caplan - Morning Sun [2016]



Twórczość mieszkającego w Stanach izraelskiego muzyka Gadiego Caplana była mi do niedawna całkowicie obca. Jak to często bywa trafiłem na niego „z polecenia” osoby, która całkiem dobrze wie, co może mi się spodobać. Podaję dalej, bo wierzę, że jeśli czytacie regularnie wpisy na tym blogu i trafia do was muzyka, którą tu zazwyczaj wychwalam, to i was zachwyci trzeci krążek w dorobku Caplana, Morning Sun, który ukazał się kilka tygodni temu. Dlaczego tak sądzę? Bo czasami mamy do czynienia z płytą, która po prostu nie ma prawa się nie podobać. Czasami już po pierwszym pełnym odsłuchu człowiek wie, że właśnie zetknął się z albumem, który zostanie z nim na długie lata. Który porusza tak, że nie sposób się od niego uwolnić. To jest właśnie taki przypadek.