Pearl Jam to jeden z moich ulubionych
zespołów wszech czasów. Załapałem się na pierwszą falę szału na ich punkcie w
czasach złotej ery MTV niemal 30 lat temu, choć na dobre wkręciłem się w ich
muzykę gdzieś w okolicach liceum, czyli lat temu 20. Mniej więcej od czasu
wydania płyty Yield jestem już na bieżąco ze wszystkim, co robią. Na
kolejne płyty zawsze czekałem z pewną ekscytacją. W tym przypadku było jednak
trochę inaczej. Owszem, zagrali niedawno kapitalny koncert w Krakowie, ale
kłamałbym, gdybym powiedział, że nie mogłem się doczekać nowej płyty.
Poprzednia – Lightning Bolt z 2013 roku – miała swoje momenty, ale jako
całość, z perspektywy czasu, przekonuje mnie chyba najmniej z całej ich
dyskografii. Wydany dwa lata temu singiel Can’t Deny Me też jakoś mnie
nie porwał i trochę się obawiałem, że nowa płyta wywoła u mnie głównie
obojętność. I choć na pewno pozycja takich albumów jak Ten, Vs
czy Yield jest w moim rankingu ulubionych płyt Pearl Jam niezagrożona,
ogólne wrażenia po kilkunastu odsłuchach Gigaton są jednak pozytywne.
▼
wtorek, 28 kwietnia 2020
wtorek, 21 kwietnia 2020
Lucifer - Lucifer III [2020]
Szwedzko-niemiecka formacja Lucifer regularnie stawia
kolejne kroki w stronę retrorockowej czołówki. W zaledwie sześcioletniej
historii grupy następowało już wiele przetasowań w składzie, a na poprzednich
płytach grali muzycy tworzący okazałą międzynarodową mieszankę, ale od samego
początku zarządza tym wszystkim charyzmatyczna wokalistka, Johanna Sadonis.
Pierwsza płyta utrzymana była w klimatach okultystycznego doom rocka – było z
jednej strony dość melodyjnie, ale jednocześnie monetami całkiem ciężko i raczej
surowo w kwestii aranży i produkcji. To był ciekawy start, jednak według mnie
druga płyta przebiła debiut atrakcyjnością brzmienia oraz jeszcze większym
naciskiem na dobre, rockowe melodie. Po wymianie w zasadzie całego składu
Johanna odeszła nieco od doomrockowych klimatów i poszła w stronę cholernie
melodyjnego retro rocka, co bardzo mnie cieszy. Jeszcze bardziej cieszy mnie
to, że kierunek ten kontynuuje mocniej na trzecim albumie grupy, zatytułowanym Lucifer
III.
czwartek, 16 kwietnia 2020
Bohren & der Club of Gore - Patchouli Blue [2020]
Patchouli Blue to pierwszy od sześciu lat, a dziewiąty ogółem album
niemieckiej formacji Bohren & der Club of Gore. Nie znam tego, co robili
wcześniej. Trafiłem na nich zupełnie przypadkiem, odsłuchując zawartość
wielkiej paczki z nowymi płytami, która trafiła do mnie na początku lutego.
Gatunek „dark jazz/dark ambient” w połączeniu z ciekawą okładką sprawiły, że
poczułem pewną ekscytację tuż przed odpaleniem pierwszego nagrania. Miałem
przeczucie, że będzie to coś, co może przypaść mi do gustu, i choć nie do końca
przewidziałem, czego dokładnie będę słuchać, moje ogólne przewidywania się
sprawdziły. Patchouli Blue to niezwykła muzyczna opowieść.
wtorek, 14 kwietnia 2020
Majid Bekkas - Magic Spirit Quartet [2020]
Umówmy się, że jazz nie jest
gatunkiem, na którym się znam. Mogę bez końca pisać o hard rocku, psychodelii,
nawet o stonerze, ale w świecie jazzu nie czuję się pewnie. Nie jestem w stanie
określić, co i dlaczego mi się podoba. Po prostu – podoba się albo nie. Są
takie płyty okołojazzowe, które zupełnie do mnie nie trafiają, mimo kunsztu
muzyków, są też takie, które doceniam za brzmienie, ale nie czuję większej
potrzeby, żeby je mieć i wracać do nich zbyt często. Od czasu do czasu trafia
się jednak wydawnictwo, które oczarowuje mnie od pierwszego odsłuchu i
przekonuje mnie, że może jednak nie jestem przypadkiem całkowicie
beznadziejnym, jeśli chodzi o takie właśnie muzyczne klimaty. Tak jest z płytą Magic
Spirit Quartet.
piątek, 10 kwietnia 2020
King Buffalo - Dead Star [2020]
Dziwny podział stosują muzycy King Buffalo. Granica między
EP-kami a płytami długogrającymi w przypadku ich dyskografii jest nie tyle
cienka, ile niezwykle zawiła, pokręcona i trudna do ogarnięcia. Oficjalnie
zatem ich nowe wydawnictwo – Dead Star – to piątka EP-ka w dorobku
formacji (a może czwarta, jeśli nie liczyć dema lub splitu z nieistniejącym już
niestety szwedzkim Le Bétre?), który uzupełniają też dwie duże płyty. Ale co to
za EP-ka, skoro nawet bez dodatkowego utworu – okrojonej mocno wersji najdłuższej
kompozycji z krążka – wydawnictwo trwa ponad 35 minut? To jednak w zasadzie
niezbyt istotne szczegóły. Najważniejsze, że te 35 minut to po raz kolejny
kapitalna muzyka od kwartetu ze stanu Nowy Jork.
środa, 1 kwietnia 2020
Siena Root - The Secret of Our Time [2020]
Siena Root to jeden z moich
ulubionych zespołów. Nie ostatnich lat, nie XXI wieku. Po prostu – jeden z
moich ulubionych zespołów. To od nich jakąś dekadę temu zaczęło się moje
poszukiwanie grup, które obecnie grają w stylu lat 60. czy 70., a wtedy wcale nie
było ich aż tak dużo. To oni pokazali mi, że warto przyjrzeć się bliżej
skandynawskiej scenie rockowej. To wreszcie oni byli pierwszym (i niestety
tylko jednym z dwóch) zespołem, którego koncert współorganizowałem. Są ich
płyty, które uwielbiam, są takie, które po prostu lubię. Jestem raczej
zwolennikiem brzmienia z takich albumów jak Different Realities czy Kaleidoscope,
czyli mocno opartego na sitarze, długich improwizacjach w klimacie rasowych jam
bandów, ale nie ma w ich dyskografii płyty, której bym nie lubił, mimo wyraźnej
zmiany kierunku w ostatnich latach i powrotu do bardziej tradycyjnych rockowych
i blues-rockowych form znanych choćby z pierwszej płyty. The Secret of Our
Time również absolutnie mnie nie zawiodła, a momentami nawet przyjemnie
zaskoczyła.