poniedziałek, 3 listopada 2014

The Brew - Control [2014]


Ile znacie rockowych grup, w których grają razem ojciec z synem? Pewnie niewiele, ale powodów, by uważniej przyjrzeć się angielskiej grupie The Brew, jest znacznie więcej. Jednym z nich jest tegoroczna, piąta płyta studyjna tercetu z Grimsby – Control. Jakim cudem nie słyszałem wcześniej o tej kapeli, mimo że grają wspólnie od niemal dekady, a jeden z najprężniej działających fanklubów The Brew ma podobno siedzibę w Polsce? To pozostanie już chyba tajemnicą – ale lepiej późno niż wcale. Ścieżki – moja i The Brew – w końcu się skrzyżowały i z całą odpowiedzialnością za swoje słowa stwierdzam, że była to jedna z najmilszych muzycznych niespodzianek tego roku.

Już długość płyty – 37 minut rozłożone na 10 kompozycji – sugeruje dość mocno, że panowie z The Brew nie lubią przesadnie długiego budowania nastroju i zatracania się w zachwycie nad własnymi umiejętnościami. Zamiast tego płytę Control wypełniają dynamiczne, intensywne brzmieniowo kompozycje, których większość mieści się w przedziale czasowymi 3 – 4 minuty. Choć korzeni grupy należy szukać w stylistyce bluesrockowej, muzyka prezentowana na najnowszym krążku to raczej mieszanka klasycznych hardrockowych brzmień i brudnego brzmienia rocka wczesnych lat 90. z małą domieszką blues rocka a nawet stoner rocka.

Płytę otwierają dwa mocne, niezbyt skomplikowane numery – Repeat i Eject – które dają niezły obraz tego, co czeka nas przez kolejne kilkadziesiąt minut. Dobry rytm, bardzo treściwa gitara Jasona Barwicka, który znakomicie radzi sobie także jako główny wokalista grupy, choć nie jest klasycznym hardrockowym wokalistą w stylu Roberta Planta czy Iana Gillana. Te dwie kompozycje udanie wprowadzają nas w klimat płyty, ale pierwszy raz naprawdę ciekawie robi się podczas trzeciego numeru – Mute. Nieco spokojniejszy początek, świetnie budowany klimat i wystrzałowa druga część rodem ze sceny Seattle z bardzo sprawnym popisem sekcji rytmicznej panów Smithów – Tima (ojciec, basista) i Kurtisa (syn, perkusista). Niezwykle przyjemnie i nieco zeppelinowo robi się w Pause. Bardzo miła odmiana – panowie porzucają na czas jakiś hardrockowego kopa i skupiają się na świetnym klimacie kompozycji, zaczynając od bardzo spokojnego, oszczędnego wstępu, aż po nieco pearljamowe rozwinięcie. Bardzo dobrze, że są grupy, które nie zapomniały o tym, że nie tylko w pierwszej połowie lat 70. rock miał się wyśmienicie, ale wcale nie gorzej było dwie dekady później.

Przy okazji muzycy przypominają też o starym dobrym formacie power tria – czasami wcale nie potrzeba trzech gitarzystów i dwóch klawiszowców, żeby wszystko brzmiało soczyście i gęsto. Panowie zdają sobie także sprawę z tego, że w muzyce rockowej najważniejsza jest melodia. Control – mimo swojego ciężaru i treściwych aranżacji – jest piekielnie melodyjne. Słychać to na przykład w Fast Forward, w którym chwytliwy refren (w chórkach Barwicka wspomagają obaj Smithowie, co daje świetny efekt) przeplata się z porywającą gitarową solówką i znakomitymi wypełnieniami perkusyjnymi. Kontynuację tego klimatu mamy także w Skip. Powalające brzmienie gitary, którego nie powstydziłby się Mike McCready, przyjemne tło basowe i świetny, nieco połamany rytm, a do tego refren, który jest wprost stworzony do wspólnego śpiewania na koncertach. Zespół zadbał też o chwilę oddechu – zgodnie z tytułem i tekstem utworu w niespełna dwuipółminutowym Stop zatrzymujemy się na moment i oddychamy głęboko, podczas gdy muzycy serwują nam niezbyt skomplikowany, nieco ogniskowy numer, który przynosi chwilę wytchnienia od rockowego „hałasu”. To jednak tylko moment, bo już dzięki kolejnemu numerowi na płycie – Play – wracamy do przełomu lat 60. i 70. i klimatów bliskich fanom Cream czy Hendrixa, zaś zamykająca krążek kompozycja Rewind była co prawda napisana zapewne na gitarze akustycznej (słychać to w podkładzie, zwłaszcza w początkowej części utworu), ale rozpędza się bardzo szybko, a natężenie dźwięku rośnie niemal z każdą sekundą. Do tego numer ten niesamowicie buja i aż chciałoby się, żeby potrwał nieco dłużej, podobnie zresztą jak cała płyta. Ale może nie ma co narzekać – może właśnie te 37 minut to idealny czas, by nacieszyć się tą porcją bardzo soczystego, tradycyjnego rockowego grania.

Jak już pewnie zauważyliście, tytuły wszystkich utworów na Control odnoszą się do funkcji w odtwarzaczach muzycznych. Zapewniam was, że po kilku przesłuchaniach grupa The Brew kupi was swoją muzyką na tyle, że nie będziecie chcieli wysuwać płyty ani zatrzymywać utworów, ani tym bardziej ich omijać lub wyciszać. Jak najbardziej wskazane jest natomiast włączanie tego krążka i jego ponowne odtwarzanie. Zespół odwiedzał nasz kraj wielokrotnie – między innymi podczas tegorocznego Przystanku Woodstock – i już zapowiedział nieoficjalnie na wiosnę 2015 roku mini-trasę koncertową po Polsce. Nie mogę się doczekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz