wtorek, 17 lutego 2015

Lesser Key - Lesser Key EP [2014]


Niewiele jest na świecie lepszych miejsc do tworzenia muzyki niż Los Angeles. Wejdź do któregokolwiek baru czy studia nagraniowego, a usłyszysz prawdopodobnie wszystkie możliwe odmiany rocka czy metalu. To miasto daje olbrzymie możliwości, ale także zapewnia ogromną konkurencję. Wydanie małej płyty w roku, w którym wychodzi niewyobrażalna wręcz masa godnych uwagi albumów też nie pomaga. EP-ki dają szansę przedstawienia światu swojej muzyki w nieco skompresowanej czasowo formie, ale są często uważane za przedsmak dania głównego i pomijane przez magazyny muzyczne i portale, które wolą się czasem skupiać na pełnowymiarowym materiale. Grupa Lesser Key padła ofiarą takiego nastawienia także z mojej strony, bo mogła się tu pojawić dobrych kilkanaście tygodni temu. Odrabiam zatem zaległości już niemal na sam koniec podsumowania płyt wydanych w 2014 roku.

Pierwsze dźwięki EP-ki od razu kierują myśli w stronę grup takich jak Tool. No dobrze, może nie są to aż tak pokręcone klimaty, atmosfera nie jest tak gęsta i ponura, a całość brzmi dość przyjemnie, a to słowo, którego w kontekście muzyki Tool raczej się nie używa, ale zdecydowanie jakieś pokrewieństwo można wyczuć. Co więcej, nie jest to tak do końca przypadkowe skojarzenie. Basistą Lesser Key jest Paul D’Amour, były członek grupy Tool, który grał na wczesnej EP-ce zespołu oraz na debiutanckiej płycie – Undertow. To zresztą ciekawa sprawa, bo D’Amour opuścił tę kapelę, gdyż chciał iść w innym muzycznym kierunku, a po niemal 20 latach nagrywa album, który jest wyraźnie kierowany do fanów jego byłej formacji. No ale nikt nigdy nie powiedział, że trzeba się przez całe życie trzymać raz podjętej decyzji.

Otrzymujemy zatem sześć kompozycji trwających w sumie 25 minut. Wystarczająco, żeby dobrze zapoznać się z kierunkiem obranym przez zespół. Pięć pierwszych utworów wprowadza nas w dość przytłaczający nastrój, ale niepozbawiony elementów sprawiających, że całość brzmi przystępnie. Z jednej strony jest dosyć ponuro, momentami ciężko, ale jednocześnie jest to muzyka, która może trafić w gusta masowego odbiorcy. Może nie masowego odbiorcy muzyki w ogóle, ale na pewno muzyki rockowej. Idealnie dobrano kompozycję otwierającą EPkę. Intercession zaczyna się nieco tajemniczo, rozkręca się stopniowo, a chłód początkowych fragmentów całkiem nieźle łączy się z chwytliwym refrenem i kontrolowanym chaosem warstwy instrumentalnej pod koniec utworu. Ten numer daje dość dobre pojęcie o tym, jak będą brzmiały kolejne kompozycje. Nie znajdziemy tu raczej efektownych popisów instrumentalnych, całość opiera się na mozolnym tworzeniu atmosfery. Czasami prym wiedzie w tym perkusista Justin Hanson, który wcale nie musi okładać zestawu jak wariat, żeby napędzać Parallels. Gitara Bretta Fangera jest często nieco schowana w miksie, jakby zdławiona, ale to sprawia, że zespół brzmi intrygująco. Nie jestem pewny, czy do końca odpowiada mi śpiew na tej EPce. Andrew Zamudio przypomina mi trochę brzmieniem swojego głosu i sposobem śpiewania wokalistę Deftones, z drugiej strony czasami mam wrażenie jakbym słuchał Chestera Benningtona, może nie tyle pod względem barwy, co samej melodii partii wokalnych. I chyba nie do końca mi to leży. Mam wrażenie, że te kompozycje bardziej trafiałyby do mnie, gdyby partiom wokalnym nadać nieco szorstkości i brudu. To zresztą mój zarzut – jeśli w ogóle można to nazwać zarzutem – do całej EP-ki. Brakuje mi tu odrobiny szaleństwa. Jest ciekawy klimat, czasami małe zaskoczenia, jak nieco mocniejsze przyłożenie pod koniec Folding Stairs, ale mam wrażenie, że środek ciężkości poszedł trochę zbyt mocno w kierunku wygładzonych melodii i ładnych wielogłosów. Jest chyba trochę zbyt bezpiecznie. Podoba mi się spokój w In Passing Through. Panowie pozwalają sobie na oszczędniejszy aranż, nieco psychodeliczny klimat i małe odpłynięcie, ale wrażenie psuje trochę znowu ten „piosenkowy” refren. Czasami pasuje, ale akurat w tym numerze można było sobie darować. Zresztą, co ciekawe, uwagę najbardziej przykuwa zamykający płytę kawałek Labile, który jest w zasadzie niespełna trzyminutowym outrem, prezentującym zupełnie inny muzyczny klimat niż reszta płyty. Myślę, że muzyka Lesser Key zyskałaby sporo, gdyby grupie udało się sprawnie połączyć tego typu brzmienia z twórczością, która dominuje w pozostałych pięciu utworach. W zasadzie to nawet nie miałbym nic przeciwko, żeby takie subtelne, hipnotyzujące, podparte elektroniką dźwięki były cechą dominującą w dorobku Lesser Key, ale na to chyba nie ma co liczyć.

To obiecujący start. Nie do końca odpowiada mi nieco zbyt „piosenkowa” forma całości i sądzę, że nieco szaleństwa i poważniejszy flirt z elektroniką i klimatami psychodelicznymi dobrze by zrobiły zespołowi. Ale wszystko przed nimi. Być może w tę stronę pójdą na kolejnych wydawnictwach. Na razie fani Tool, których ich ulubiony zespół zdecydowanie nie rozpieszcza nadmiarem muzyki, dostali do rąk ciekawostkę w klimatach, które mogą ich zainteresować, choć mam wrażenie, że dla nich ten album może być nieco zbyt bezpieczny. Będę czekał na pierwszą dużą płytę Lesser Key. Mam nadzieję, że będą na niej nieco odważniejsi, ale te 25 minut – a zwłaszcza ostatnie 8 – daje nadzieję na to, że panowie postanowią nieco poeksperymentować ze swoim brzmieniem. Wtedy może to być jeden z ciekawszych zespołów poruszających się w tych muzycznych okolicach.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz