czwartek, 19 marca 2015

The Answer - Raise a Little Hell [2015]


The Answer mają u mnie spory kredyt zaufania. Kwartet z Irlandii Północnej miał do tej pory na koncie cztery udane albumy, a każde kolejne wydawnictwo grupy było gwarantem solidnej dawki pijackiego rockowego łomotu w starym dobrym stylu. Ale jednak każda kolejna płyta to coraz większa obawa – na jak długo wystarczy pomysłów, by obracać się w tej samej stylistyce bez zżerania nie tylko cudzych, ale i własnego ogona? Po czterech albumach utrzymanych w podobnym klimacie po cichu oczekiwałem lekkiego odświeżenia formuły, choćby drobnych zmian, które świadczyłyby o tym, że zespołowi nie grozi syndrom AC/DC. Czy wesoła ekipa pod dowództwem Cormaca Neesona spełniła moje oczekiwania? Powiedzmy, że do pewnego stopnia.

Już początek pierwszego numeru przynosi pierwszy dobry motyw – Long Live the Renegade otwiera zagrywka, która brzmi jakby Royal Blood grało Woman from Tokyo Purpli z gościnnym udziałem Angusa Younga. Niby wszystko brzmi jak stare dobre The Answer, ale jednocześnie bas jako instrument wiodący w dużym fragmencie utworu to rzadkość dla tej grupy. Porywająco brzmi Aristocrat – trzyipółminutowy strzał, z jednej strony w klimacie typowym dla grupy, z drugiej jednak napędzany bardzo prostym, surowym riffem, aż chciałoby się powiedzieć, że minimalistycznym jak na nich. Ale to dobrze, o takie drobne smaczki właśnie chodziło. W przyrodzie nie istnieje coś takiego, jak płyta The Answer bez wolniejszego, bardziej stonowanego numeru, dzięki któremu na chwilę można odpocząć od kaskady ostrych riffów. Na Raise a Little Hell taki utwór trafia się już pod numerem 4 – Cigarettes & Regret wyróżnia się przede wszystkim bardzo przyjemnym efektem na gitarowym solo. To oczywiście nie koniec spokojniejszych klimatów. Strange Kinda’ Nothing to zdecydowanie najlżejszy numer na płycie, stonowany, niemal subtelny. Cormac udowadnia, że nie musi koniecznie korzystać z pełni mocy swojego szorstkiego głosu, żeby robić wrażenie. W takich spokojnych, nieco nostalgicznych numerach też radzi sobie zawodowo. To takie trochę wygładzone The Answer, bardzo nietypowe, aż czeka się, kiedy w końcu nastąpi oczywisty wybuch, ale  wybuchu nie ma. Jest trochę intensywniej pod koniec, ale to wciąż nie jest wejście w oczywiste dla nich rejony. Powiem nawet, że ten kawałek nie byłby tak całkiem nie na miejscu na którejś ze starych płyt U2, kiedy jeszcze tamtego zespołu dało się słuchać. Podoba mi się brud i przester w Last Days of Summer. Dzięki temu jest jeszcze ciężej, choć muzycy wcale nie zalewają nas tysiącem zagrywek na sekundę. To też sztuka – zrobić numer, w którym jest dużo przestrzeni, ale który jednocześnie jest ciężki jak diabli. I znowu spora rola basu w miksie – chyba ze wszystkich płyt The Answer to tu właśnie ten instrument najczęściej wysuwa się na pierwszy plan.

Naturalnie jest też kilka numerów oczywistych jak zamieszki w Warszawie 11. listopada. The Other Side czy I Am What I Am to typowe The Answer, łączące ostre riffy niczym z katalogu AC/DC z melodyką Lynyrd Skynyrd i Led Zeppelin oraz pewną surowością wczesnego Aerosmith. Teoretycznie takie numery już nie robią wrażenia, ale to w końcu płyta The Answer, więc jakieś stałe elementy ich stylu muszą być. Whiplash to także ich typowy styl z fantastycznymi, gęstymi gitarami i treściwym solo Paula Mahona, mocnym, wysokim wokalem Cormaca Neesona, solidnym łomotem Jamesa Heatleya na bębnach i przyjemnie pulsującym basem Micky’ego Watersa. Ale dodatkowy, przestrzenny motyw gitarowy to już u nich pewne novum, znowu jakby lekko w klimacie U2. Wielogłosy w Red są stanowczo zbyt zaraźliwe, a cały numer jest wręcz przesiąknięty chwytliwymi motywami – być może nie ma tu niczego nowego, ale numer brzmi fantastycznie, zwłaszcza gdy zwinne palce Mahona wyciskają kolejne soczyste brzmienia z gitary. Na sam koniec podstawowej wersji płyty dostajemy utwór tytułowy – walcowaty kawałek o sporym ciężarze ciekawie zestawionym z partią harmonijki ustnej. Wśród sześciu dodatkowych kompozycji w rozszerzonej wersji albumu znajdziemy trzy numery z płyty w wersjach akustycznych oraz trzy zupełnie nowe kawałki. Najciekawiej brzmi chyba Flying ze świetną dynamiką, znakomitym, niemal funkowym basem i harmonijką, która świetnie wpisuje się w luzacki klimat numeru.

Nie ma co ukrywać – The Answer to wciąż współczesna, irlandzka wersja mieszanki AC/DC i Led Zeppelin z domieszką wczesnego Aerosmith. Rewolucji na Raise a Little Hell nie ma. Ale są te drobiazgi, których się spodziewałem i na które liczyłem. Jest brzmieniowe urozmaicenie – nie zawsze jest albo mocno i do przodu, albo kołysankowo i melancholijnie. Są inne środki rockowego wyrazu i panowie z The Answer jak nigdy wcześniej sięgają tu po nie chwilami dość odważnie. To najbardziej różnorodny krążek kwartetu, z jednej strony oferujący miejscami cięższe brzmienie niż na wcześniejszych albumach, z drugiej zapewniający momentami sporo muzycznej przestrzeni. Dostałem palec, zażądam całej ręki – chciałbym, żeby na szóstym albumie panowie poszli jeszcze dalej i zawarli na przykład elementy rocka psychodelicznego i dłuższe instrumentalne improwizacje. Ale na razie wystarczy mi to, co dostaliśmy na Raise a Little Hell, bo to bardzo dobry, choć nie rewelacyjny krążek. Rewelacyjne są momenty. Wciąż czekam na album, którym The Answer dokonają tego, co było w zeszłym roku udziałem Rival Sons przy okazji wydania płyty Great Western Valkyrie – z retrorockowej sensacji awansują do rockowej ekstraklasy. Chyba jeszcze nie tym razem.


---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz