wtorek, 23 lutego 2016

Motorpsycho - Here Be Monsters [2016]



Norwegowie z Motorpsycho mają zdrowie. Nie dość, że udzielają się w różnych innych projektach muzycznych (o czym niedługo), to jeszcze pod szyldem tej formacji ciągle wydają nowe albumy w tempie niemal ekspresowym. Samo to jeszcze może nie byłoby aż tak dziwne, ale oni w dodatku potrafią sprawić, że tych płyt dobrze się słucha i ciągle można na nich odnaleźć coś świeżego, a to już nie jest takie oczywiste. Ukazująca się właśnie kolejna płyta grupy czarującej słuchaczy od ponad ćwierć wieku swoim pomysłem na progresywną psychodelię, to spore zaskoczenie, lecz tylko w sferze muzycznego klimatu, bo to, że krążek jest świetny, żadnym zaskoczeniem być nie może.

Pomijając dwie fortepianowe, prawie identyczne miniaturki zatytułowane Sleepwalking i Sleepwalking Again (w sumie niecałe dwie minuty muzyki), na płycie znajdziemy tylko pięć „pełnoprawnych” kompozycji trwających w sumie około trzech kwadransów. Czyli jak zwykle panowie z Motorpsycho za nic mają tradycyjne „radiowe” ramy czasowe. I słusznie, bo jedyne stacje, które grają taką muzykę, i tak mają gdzieś, czy utwór ma singlowe 3 minuty i 20 sekund, czy może minut 10. A tyle ma pierwsza kompozycja na albumie – Lacuna/Sunrise. I pierwsze zaskoczenie (no dobrze, już wspomniane fortepianowe intro było dość zaskakujące) – jest bardzo spokojnie. Ci, którzy mieli okazję oglądać występ Motorpsycho podczas zeszłorocznej edycji Ino-Rock Festival, wiedzą, że Norwegowie to pozytywni wariaci i trudno usiedzieć spokojnie podczas ich występów, a tymczasem pierwsza kompozycja na Here Be Monsters bardziej przypomina momentami spokojniejsze dokonania Stevena Wilsona niż typowe dla tej grupy szaleństwa. Ale jak to wszystko kapitalnie płynie! Gdy w drugiej części wchodzi solo gitarowe Hansa Magnusa Ryana, czas zasuwa do przodu z niewyobrażalną prędkością. Zupełnie nie czuje się, że minęło już 10 minut. Równie pięknie prezentuje się instrumentalne Running with Scissors – pierwsza z trzech kolejnych „krótszych” kompozycji. W dalszym ciągu próżno tu szukać oznak rockowego szaleństwa. Wszystko jest bardzo wyważone, przemyślane, delikatne – pojawiające się melodie kojarzą mi się z twórczością Storm Corrosion czy z nowszymi płytami Opeth (czyli znowu mniej lub bardziej ten Wilson) lub z dokonaniami szwedzkiej grupy Anekdoten. To jeden z tych utworów, przy których można odpłynąć w każdym stanie i żadne środki wspomagające nie będą do tego potrzebne.

I.M.S. znowu rozpoczyna się dość delikatnie i fortepianowo, lecz już po chwili po raz pierwszy mamy na tej płycie do czynienia ze zwiększoną dawką rockowej intensywności. To ta najbardziej znana twarz norweskiej grupy. Mocne, dynamiczne motywy połączone z wielogłosami i gęstym tłem instrumentalnym, zapędzającym się chwilami blisko rejonów muzycznego chaosu. Potem chwilowe wyciszenie, nabranie sił na ciąg dalszy i muzyczny wybuch ze zdwojoną siłą w ostatnich kilkudziesięciu sekundach utworu. Wilsonizmy wilsonizmami, ale jednak panowie nie zapomnieli, że odrobina szaleństwa na płycie Motorpsycho być musi. Zaskoczeniem (kolejnym) jest Spin, Spin, Spin. Po pierwsze, to numer w dużej mierze oparty na brzmieniach akustycznych. Po drugie, został wybrany na singiel promujący płytę, choć jest dla grupy mocno nietypowy. Po trzecie, to cover kompozycji liczącej sobie ponad pół wieku autorstwa muzyka folkowego Terry’ego Calliera. Osobliwy wybór, ale sprawdza się całkiem dobrze. Skoro i tak już mamy płytę tak urozmaiconą muzycznie, to wycieczka w kierunku takich rejonów jest tu całkiem na miejscu.

Tym bardziej, że bardzo sielsko w stylu wczesno-floydowym jest także w pierwszych minutach zamykającego album aż osiemnastominutowego Big Black Dog. Natychmiast przychodzą mi do głowy klimaty Grantchester Meadows czy innych tematów z tego samego okresu działalności Pink Floyd – głównie motywy zawarte na płytach tej grupy będących dźwiękowymi ilustracjami do filmów. No ale przecież nie będą tak sobie sielsko plumkać przez 18 minut, nie? No nie. Oj, zdecydowanie nie. Po czterech minutach ten spokojny nastrój nagle burzy wejście mocniejszego motywu gitarowego. Intensywność brzmieniowa wzrasta, nagle zespół próbuje wciągnąć i zahipnotyzować słuchaczy powtarzanymi zagrywkami – i wychodzi to muzykom kapitalnie. Po kilku minutach tych dźwiękowych zapętleń człowiek łapie się na tym, że buja się i kiwa w rytm muzyki jak nakręcona zabawka. I choć co jakiś czas na moment wszystko niemal cichnie, chwilę później powraca z jeszcze większą intensywnością. Druga połowa utworu to już prawdziwy psychodeliczny odjazd. Jeśli komukolwiek brakowało we wcześniejszych utworach z tej płyty ciężaru i mocy, to Big Black Dog nadrabia te braki z nawiązką. Kapitalnie w tym wszystkim pasuje motyw rodem z filmów grozy, który pojawia się pod koniec dwunastej minuty i wywołuje ciarki na całym ciele. Wieje złem i wali siarą, a potem klawisze i orkiestracje prowadzą całość do wielkiej kulminacji. Po niej wyciszenie i chwilowy powrót do sielskiego motywu z początku kompozycji. I… już, koniec. Ale jak to? Ja chcę jeszcze! *ponownie wciska „play”*

Mimo, że mamy dopiero druga połowę lutego, jestem absolutnie przekonany, że płyta Here Be Monsters będzie w czołówce mojej listy ulubionych albumów 2016 roku. Pewny jestem też, że znajdzie się na wielu podobnych listach fanów muzyki progresywnej czy psychodelicznej. To jest album, którego po prostu nie da się nie docenić, jeśli gustuje się w tego typu klimatach. Wydawać by się mogło, że po ponad 25 latach na scenie ci goście już nie będą w stanie niczym zaskoczyć nie tylko takich jak ja, którzy odkryli ich stosunkowo niedawno, ale także wieloletnich fanów. A jednak – o tej płycie już jest głośno i na pewno zostanie doceniona na całym świecie. Here Be Monsters to muzyczny raj dla wielbicieli dźwiękowej sielanki połączonej z psychodelicznym obłędem.

Grupa Motorpsycho już niedługo ponownie wystąpi w Polsce. 25 kwietnia Norwegowie zagrają w warszawskim klubie Progresja Music Zone, zaś dzień później w krakowskim Klubie Studio. Organizatorem obu koncertów jest Rock Serwis. Bilety można kupić na stronie rockserwis.pl



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz