Zakończenie wakacji to dla
polskich fanów rocka progresywnego obowiązkowa wycieczka do Inowrocławia na
Ino-Rock Festival. Impreza jest nazywana przez jej organizatora – Piotra
Kosińskiego – najsympatyczniejszym festiwalem na świecie i faktycznie jest w tym
określeniu dużo prawdy. Dookoła niemal sami znajomi, atmosfera prawie
piknikowa, a na scenie letniego amfiteatru zespoły, które w swojej twórczości
wybiegają daleko poza to, co oferują słuchaczom muzyczne media mainstreamowe. W
tym roku festiwal otwierały dwie polskie kapele ze stajni Lynx Music: młodzież
– State Urge – oraz już w zasadzie weterani – Millenium. Pierwsi umiejętnie
łączą ciężar z dobrymi melodiami i długimi dźwiękowymi odjazdami, drudzy mają
liczne grono fanów wśród słuchaczy neo-proga. Pierwszą grupą z zagranicy było
power trio z Norwegii, Motorpsycho, którego ostatnią płytę opisywałem w zeszły mroku. Tu było wszystko – i świetne hardrockowe riffy, i długie psychodeliczne
improwizacje, i przede wszystkim masa energii płynąca ze sceny. Fani dużo
spokojniejszych dźwięków czekali na pewno na koncert Anglika Tima Bownessa
znanego u nas zarówno z twórczości solowej, jak i ze współpracy ze Stevenem
Wilsonem pod szyldem No-Man. W zestawie utworów zaprezentowanych w Inowrocławiu
znalazły się głównie kompozycje solowe, ale i numerów No-Man nie zabrakło.
Wśród muzyków towarzyszących Bownessowi był inny dobry znajomy wspomnianego
Stevena Wilsona, Colin Edwin – basista wciąż doskonale pamiętanego i kochanego w
naszym kraju Porcupine Tree.
▼
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
Bon Jovi - Burning Bridges [2015]
Jon Bon Jovi straszy świat
kolejną płytą zespołu, który w ostatnich latach coraz bardziej zbliża się do
tego, co sugerowałaby jego nazwa – statusu solowej grupy wokalisty. Zanim
jednak groźby te zostaną spełnione, fani otrzymują w prezencie czterdziestominutowy
album Burning Bridges, który ma być w
założeniu właśnie tym, co sugeruje z kolei jego tytuł – paleniem za sobą mostów. Zarówno
tego, który łączył ich z siedzibą wytwórni, dla której nagrywali od 32 lat, jak
i tego, który prowadził do miejscowości Sambora. Burning Bridges to zbiór 10 nagranych na nowo utworów pochodzących
w większości oryginalnie z sesji do poprzednich kilku albumów z dodatkiem paru
faktycznie nowych numerów. A że ostatnie wydawnictwa Bon Jovi są jakie są,
cudów nie można się było spodziewać, choć przemysł muzyczny zna przypadki, gdy
płyta z odrzutami z różnych sesji przebija to, co ostatecznie z tych sesji
początkowo wydano (patrz Def Leppard i album Retro Active). Tu niestety wielkiej niespodzianki nie ma, bo i być
nie mogło.
środa, 26 sierpnia 2015
Stoned Jesus - The Harvest [2015]
Kiedy już człowiek myśli, że zna
całkiem sporo współczesnej muzyki rockowej i spenetrował w całkiem niezłym
stopniu jakiś muzyczny obszar, trafiają się grupy, które z tego czy innego
powodu kompletnie zmieniają ten punkt widzenia. Bo co my, Polacy, wiemy na
przykład o ukraińskim rynku muzycznym? Ile przeciętny mieszkaniec naszego kraju
zna zagranicznych grup rockowych, które nie wywodzą się z Wielkiej Brytanii,
Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii, Skandynawii i Niemiec? Z wiedzą na
temat rockowego rynku w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji byłoby pewnie
jeszcze słabiej, ale pozostańmy jednak na razie na naszym kontynencie. Tuż za
naszą wschodnią granicą funkcjonuje grupa Stoned Jesus, która trzy lata temu
przebojem wdarła się do świadomości co bardziej otwartych i poszukujących
słuchaczy ciężkiej muzyki ze swoim kapitalnym, szesnastominutowym dziełem I’m the Mountain wydanym na świetnie
przyjętym albumie Seven Thunders Roar.
Trochę się tym załatwili, bo teraz co koncert muszą wysłuchiwać wkurzającego
darcia mordy intensywnych okrzyków nawołujących ich do zagrania tego
numeru, ale z drugiej strony – która rockowa kapela nie chciałaby mieć w
repertuarze choć jednej kompozycji o takim statusie wśród fanów? Dobra
wiadomość jest taka, że idąc na koncert Stoned Jesus, usłyszysz też sporo
innych świetnych kawałków, co sprawdziłem osobiście kilka tygodni temu podczas
Red Smoke Festival w Pleszewie. Ukraińcy wyszli na scenę, przyłoili aż miło, a
w trakcie koncertu zagrali także mniej więcej połowę materiału ze swojej
tegorocznej, bardzo udanej płyty The
Harvest.
wtorek, 25 sierpnia 2015
Motӧrhead - Bad Magic [2015]
Na półki sklepowe trafia właśnie
22. album Motӧrhead – Bad Magic.
Jedni będą się w związku z tym rozpływać w zachwytach, bo i jaki procent grup
muzycznych osiąga tak zacny wynik? Inni – na potrzeby tego tekstu nazwijmy ich
złośliwcami – rzucą, że po jaką cholerę, skoro brzmi jak 21 poprzednich. Rację
zapewne będą mieć częściowo i ci, i ci. W zasadzie nie ma na co narzekać –
obecny skład grupy jest najbardziej stabilny w całej jej historii, nie jest
więc zaskoczeniem, że panowie regularnie nagrywają nowe rzeczy. Nie przeszkadza
im w tym ani kryzys w branży, ani kiepskie zdrowie lidera. Lemmy’ego w
ostatnich latach coraz częściej dogania jego prawdziwy wiek i efekty niezbyt
zdrowego trybu życia, więc samo to, że Bad
Magic ukazuje się w sklepach, część fanów z pewnością uzna za pewnego
rodzaju cud, a przynajmniej sporą niespodziankę. Sama zawartość krążka
niespodzianką już w żadnym razie nie jest.
sobota, 22 sierpnia 2015
Riverside - Love, Fear and the Time Machine [2015]
Szósty album, sześć słów w
tytule, sześćdziesiąt minut – raj dla miłośników symboliki rzeczywistej i
urojonej. Tak wygląda nowa płyta Riverside liczbowo. Pewnie znajdą się tacy, którym to trzymanie się pewnej symboliki będzie przeszkadzało, ale to raczej niewinna zabawa muzyków – swoją drogą ciekawe, ile jeszcze uda się ten schemat ciągnąć. Prawdziwy alarm
podniesiono po deklaracji Mariusza Dudy, że Riverside nie gra już hardrockowo. „Łoranyboskie,
co to będzie?!” – wołali jedni. „Aaaaalle jak to?” – pytali drudzy. „Come to
Chile” – prosili tradycyjnie inni. A tak poważnie – spokojnie, Riverside nie
zaczęli nagle uprawiać muzyki łatwej i przyjemnej, nie zastąpili gitary
syntezatorami i nie przekreślili drastycznie wszystkiego, co tworzyli do tej pory. Są
pewne zmiany, bo i być miały. Od kilku miesięcy słyszeliśmy o nieco głębszym
ukłonie w stronę lat 80., ale tak jak w przypadku S.O.N.G.S. nie każdy numer nawiązywał do klasyki hard rocka, tak na
LFatTM (strasznie głupi akronim) nie
wszystko od razu musi kojarzyć się z new wave.
środa, 19 sierpnia 2015
Joe Satriani - Shockwave Supernova [2015]
Patrząc na dorobek artystyczny
Joego Satrianiego, trudno uwierzyć, że chłop nie ma jeszcze 60 lat. 15 albumów
solowych, wspólne koncerty z innymi wielkimi gitarzystami rockowymi pod szyldem
G3, płyty z Chickenfoot, epizod w Deep Purple, mnóstwo uczniów w CV, którzy
stali się gitarzystami światowej sławy, 15 nominacji do Grammy, ponad 10
milionów sprzedanych płyt (najwięcej spośród rockowych gitarzystów wydających
instrumentalne płyty). Nie da się słuchać rocka i nie wiedzieć, kim jest Joe
Satriani. Z drugiej strony – jeśli weźmiemy pod uwagę brzmienie jego gitary,
dynamikę jego muzyki, zacięcie i regularność, z jakimi tworzy kolejne płyty,
oraz bijącą od niego młodzieńczą energię, to trudno uwierzyć, że chłop ma
prawie 60 lat. Ot, taki paradoks, bo i postać nietuzinkowa. Do sklepów trafił
właśnie piętnasty solowy krążek Satrianiego – Shockwave Supernova. Płyta jest nowa,
ale czy jest też super?
niedziela, 16 sierpnia 2015
Vintage Trouble - 1 Hopeful Rd. [2015]
Do tego, że w ostatnich latach
masowo pojawiają się kapele nawiązujące swoim brzmieniem do muzyki hardrockowej
i progresywnej przełomu lat 60. i 70., już się przyzwyczailiśmy. Nikogo nie
dziwią organowo-gitarowe pojedynki w kompozycjach dwudziestolatków ani to, że
ich płyty są często nagrywane analogowo, tak jakby czas w studiach nagraniowych
zatrzymał się 40 lat temu. Dużo trudniej obecnie natknąć się na zespół, który z
równym zapałem oddawałby klimat muzyki nieco wcześniejszej – wchodzącej w
rockowe okolice, ale osadzonej mocniej w klimatach R n’ B. I mowa tu o R n’ B z
czasów, kiedy skrót ten oznaczał znakomitych wokalistów nagrywających
porywające kompozycje łączące rockandrollową werwę z feelingiem czarnej muzyki, a nie wypindrzone, plastikowe lale jęczące
przed mikrofonami do podkładu z komputera. Jeszcze trudniej trafić na
wykonawcę, który robiłby to dobrze i przy tym miał realną szansę na prawdziwe
zaistnienie w branży muzycznej. Na szczęście od czasu do czasu na świecie
pojawia się taki zespół jak Vintage Trouble. Grupa stworzona przez muzyków już
niemłodych, doświadczonych, ale pełnych świeżych pomysłów. Na jej czele
nietuzinkowy frontman – Ty Taylor – którego jeden z moich znajomych opisał jako
mieszankę Jamesa Browna i Jima Morrisona. Potraficie to sobie wyobrazić?
piątek, 14 sierpnia 2015
Ghost - Meliora [2015]
Teatralne przedstawienie ze
Szwecji pod tytułem Ghost wchodzi w swój trzeci sezon na światowych deskach. W
rolach głównych – podobnie jak przy okazji poprzednich spektakli – pięć
Bezimiennych Zjaw. Gwiazdą przedstawienia jest tym razem Papa Emeritus III – młodszy
o trzy miesiące brat Papy II (genialne!). Oczywiście tożsamość Papy jest od
dawna znana każdemu, kto poznać ją zapragnął, nazwiska instrumentalistów też
nie są najpilniej strzeżoną tajemnicą XXI wieku, ale dla zachowania radochy z
całej otoczki towarzyszącej grupie, nie mam zamiaru się nad tym rozwodzić.
Lepiej skupić się na dźwiękach zawartych na trzeciej płycie zespołu – Meliora – bo i jest się na czym skupiać.
Grupa, która na początku była osobliwym zjawiskiem i ciekawostką traktowaną z
mocnym przymrużeniem oka, udowodniła, że poza całą tą nieco kreskówkową otoczką,
gra po prosto świetnego, pełnego klimatu hard rocka z pewnymi metalowymi
naleciałościami.
wtorek, 11 sierpnia 2015
Agusa - Två [2015]
Szwedzka grupa Agusa szturmem
zdobyła serca fanów muzyki progresywnej kapitalnym zeszłorocznym debiutem – Högtid. Choć ten album nie był
pozbawiony muzycznych hołdów dla mistrzów wymagającego grania sprzed
kilkudziesięciu lat, Szwedom udało się stworzyć płytę, która zdecydowanie
wyróżniała się w tamtym i tak przecież bardzo mocnym wydawniczo roku. Ledwie
rok później otrzymujemy płytę numer dwa, zatytułowaną po prostu Två i choć już na debiucie trudno było
mówić o dźwiękach przystępnych i łatwych w odbiorze dla każdego, tym razem
grupa poszła krok dalej, gdyż na Två
składają się zaledwie… dwie kompozycje. Strona A wydania winylowego składa się
w całości z dwudziestominutowego utworu Gånglåt
från Vintergatan, zaś strona B to osiemnastominutowa kompozycja Kung Bores Dans. Przerażonym długością
utworów już dziękuję (mięczaki…), pozostałych zapraszam do dalszej lektury.
niedziela, 9 sierpnia 2015
Orchid - Sign of the Witch EP [2015]
Członkowie amerykańskiej grupy
Orchid nie pretendują raczej do miana najbardziej zapracowanych ludzi w
przemyśle muzycznym. Grupa powstała pod koniec 2006 roku, lecz do tej pory
wydała zaledwie dwie duże płyty, choć trzeba zaznaczyć, że oprócz nich ukazały
się także trzy EPki, które tylko częściowo pokrywają się materiałem z albumami.
To jednak wciąż wynik, który nie robi wielkiego wrażenia, biorąc pod uwagę staż
zespołu. Takie podejście może być niezłym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę obecną
sytuację na rynku płytowym, ale równie dobrze może spowolnić rozwój grupy i
przede wszystkim utrudnić dotarcie do większej rzeszy fanów. Nie ukrywajmy –
spora część słuchaczy EPki zwyczajnie ignoruje i czeka na pełnowymiarowe
wydawnictwa. A byłoby szkoda, bo poprzednie płyty – duże i małe – oraz wspólne
koncerty z Blues Pills i Scorpion Child pokazały, że w Orchid jest spory
potencjał. Również najnowsze wydawnictwo Orchid – Sign of the Witch – to czteroutworowa EPka, czwarta w dyskografii
grupy, która może, choć wcale nie musi być zwiastunem czegoś obszerniejszego.
poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Kasia Kowalska - Przystanek Woodstock 2014 [2015]
Rok po występie Kasi Kowalskiej w
namiocie Akademii Sztuk Przepięknych na Przystanku Woodstock w dokładnie tym
samym miejscu miała miejsce premiera płyty koncertowej zarejestrowanej podczas
wspomnianego koncertu. Do kolekcji albumów wypuszczanych przez Jurka Owsiaka
dochodzi wydawnictwo CD/DVD, dzięki któremu wszyscy obecni tamtego dnia pod
sceną (w tym i sam piszący te słowa) mogą wrócić do wydarzeń sprzed roku. Kasia
Kowalska sięgnęła po nagrania z różnych okresów swojej muzycznej działalności,
ale grała przede wszystkim materiał ze swojej pierwszej płyty, Gemini, która powstała 20 lat wcześniej.
A że jest to jedna z najwybitniejszych płyt polskiego rocka, również i ten
wyjątkowy koncert miał wszelkie prawo być kapitalny. I wiecie co? Taki właśnie
był – od samego początku po ostatnie sekundy.