niedziela, 5 czerwca 2016

Two Timer - The Big Ass Beer to Go [2016]

Polskie zespoły często silą się na „zachodnie” brzmienie, bo to taka moda, bo „jak amerykańskie, to lepsze”, bo „po polsku to siara”. Większość solidnie się na tym wykłada, bo albo angielski zbyt polski, albo brzmienie jednak mocno paździerzowe. Ale czasem się udaje, czasem okazuje się, że można – że w Polsce da się grać dobrze amerykańską muzykę. I wcale nie musi to dotyczyć grupy z pierwszych stron gazet. W tym przypadku chodzi o zespół, który dopiero próbuje przebijać się do świadomości słuchaczy. Do tego potrzeba sporo szczęścia, zdolnego marketingowca, ale także przede wszystkim dobrego materiału. Ten ostatni punkt odhaczony. Wyprodukowana w studiu u Perły druga płyta poznańskiej grupy Two Timer – The Big Ass Beer to Go – to spory krok w kierunku masowego uwielbienia. No albo przynajmniej „szacuneczku na dzielni w Memphis”.

Brudny blues na sterydach – coś w tym jest. Niewiele tu szpachli wygładzającej i upiększającej brzmienie, za to sporo tradycyjnych bluesowych dźwięków zagranych soczyście i z odpowiednią dynamiką lub klimatem – w zależności od tego, czego wymaga dana kompozycja. To w większości dość proste w strukturze numery – niezbyt długie, nieprzekombinowane. Za to bardzo szybko wpadające w ucho i przyciągające uwagę kapitalnym brzmieniem amerykańskich prowincjonalnych knajp, gdzie jak przynudzasz, to dostaniesz natychmiast kuflem po piwie czy bilą błąkającą się jeszcze przed momentem na rozlatującym się stole bilardowym. Pierwsze kilka numerów to takie właśnie proste rzeczy, często oparte na jednym, powtarzającym się motywie, który napędza całą kompozycję. Te trzyminutówki typu Hank czy Some New Boogie, Right? (to mógłby być stary utwór ZZ Top) świetnie wprowadzają w klimat płyty. Od razu na przód wysuwa się sprawne połączenie dźwięków gitary i harmonijki. Kapitalnie brzmi Stick to C. z efektem gitarowym, który sprawił, że w pierwszym momencie szukałem we wkładce informacji o tym, jaki to rodzaj starych instrumentów klawiszowych był wykorzystywany w tej kompozycji. Ten kawałek przywodzi mi zresztą na myśl lekkość i polot co lepszych kompozycji grupy Jamiroquai, tyle że w nieco cięższym i brudniejszym wydaniu.

Ale kiedy już po kilku numerach zacząłem się trochę obawiać, że będzie to płyta – owszem – miła dla ucha, ale trochę jednowymiarowa, Two Timer zastrzelił mnie utworem William Stanley Milligan, opowiadającym historię człowieka, który jako pierwszy wywinął się wymiarowi sprawiedliwości po dokonaniu różnych brzydkich uczynków z morderstwami i gwałtami na czele, dzięki temu, że stwierdzono u niego rozszczepienie osobowości (podobno miał ich aż 24). Kapitalny, mroczny klimat, jakże daleki od dynamiki i czadu pierwszych utworów. Aż czuć to stęchliznę bagien Luizjany. Gdyby twórcy Detektywa znali grupę Two Timer, pewnie panowie z Poznania skończyliby na ścieżce dźwiękowej do tego kapitalnego serialu. To mój ulubiony fragment tego albumu. Zresztą już znajdujące się chwilę wcześniej na płycie Woods też znacznie zwalnia w porównaniu z poprzednimi kompozycjami i zapowiada zmianę klimatu na nieco spokojniejszy, choć chyba nawet bardziej intrygujący. Po tym podwójnym przerywniku w kolejnych utworach na The Big Ass Beer to Go znowu wracamy do dynamicznego grania. Z tego zestawu najlepiej sprawdza się dowcipne 5 Dollars opowiadające oszczędnie o dziwnym, przypadkowym spotkaniu z niezbyt urodziwą niewiastą (zapewne przedstawicielką najstarszego zawodu świata). Na sam koniec jednak jeszcze na chwilę wracamy do spokojniejszych brzmień w The Bubble. Znowu muzyka snuje się powoli, nieco leniwie, w gęstym, trochę dusznym klimacie. Te trzy spokojniejsze kompozycje sprawiają, że płyty słucha się naprawdę bardzo dobrze. Bez nich byłaby udana, ale brakowałoby mi jakiegoś urozmaicenia. A tak wszystko udanie tworzy wielobarwną całość, która nie nuży i nie ciągnie się w nieskończoność.

Nie tylko muzycznie członkowie Two Timer celują w Amerykę. Także teksty są osadzone w tym klimacie. Mamy tu i trochę Bukowskiego, i historie o amerykańskich „gwiazdach” świata przestępczego, i proste historie o próbie zakupu procentów w sklepie z alkoholem w Memphis. W ogóle alkoholu sporo w tych opowieściach, ale nie bójcie się – nie będzie tradycyjnych historyjek bluesowych zaczynających się od „obudziłem się rano w <wstaw dowolne miasto>, wypiłem piwo, wsiadłem do samochodu i pojechałem do <wstaw inne dowolne miasto> szukać mojej ukochanej, która zdradziła mnie z <wstaw dowolne imię lub profesję>, bo to zła kobieta była”. Nie – historie opowiadane na tej płycie może nie są jakieś szczególnie wyszukane, ale na pewno nie lecą po największych bluesowych banałach. A przynajmniej nie w aż tak oczywisty sposób. Nawet teksty typu „picie w samotności jest tak samo kiepskie jak sranie w towarzystwie” (pozwoliłem sobie na tłumaczeniową samowolkę – wolno mi, w końcu jestem tłumaczem literatury z wykształcenia i zawodu…) całkiem nieźle pasują do tego luzackiego klimatu.

The Big Ass Beer to Go to bardzo udane wydawnictwo, spójne stylistycznie, zrobione z głową. Wiemy oczywiście, że blues nie jest najbardziej „otwartym” gatunkiem muzycznym na świecie. Tu trudno wymyślać ciągle nowe rzeczy. Wszystko już było maglowane milion razy – tak tematyka, jak i sposób podania. Ale można do tematu podejść z pomysłem, a można odwalić chałturę na 12 taktach, posmęcić niczym dziadek w kapeluszu na bujanym fotelu stojącym na rozpadającym się tarasie drewnianego domu w Luizjanie. Obie opcje na pewno miałyby swoich zwolenników, nie mam co do tego wątpliwości. Cieszę się jednak, że panowie z Poznania wybrali bramkę numer jeden i nie dostaliśmy 12 wersji Czerwonego jak cegła. Był pomysł, były umiejętności – wyszło elegancko.


--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


1 komentarz:

  1. Na takie granie w wykonaniu krajowej grupy czekałem dość długo..Two Timer rzeczywiście brzmia tak jakby się wychowali nad Mississippi a nie nad Warta..Slychac,ze nasłuchali się w odpowiednim wieku wczesnego ZZ Top i bardzo dobrze..dla mnie hitem jest Some New Boogie..no i Bubble,gdzie brzmienie harmonijki przypomina When The Levees Breaks,takie skojarzenia...Swietna plyta ,która będę polecal wszystkim znajomym i nie tylko.Ps.W tłumaczeniu tekstow piosenek doslownosc jest absolutnie niewskazana w przeciwieństwie do fantazji i wyobraźni.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń