Polskie zespoły często silą się
na „zachodnie” brzmienie, bo to taka moda, bo „jak amerykańskie, to lepsze”, bo
„po polsku to siara”. Większość solidnie się na tym wykłada, bo albo angielski
zbyt polski, albo brzmienie jednak mocno paździerzowe. Ale czasem się udaje,
czasem okazuje się, że można – że w Polsce da się grać dobrze amerykańską
muzykę. I wcale nie musi to dotyczyć grupy z pierwszych stron gazet. W tym
przypadku chodzi o zespół, który dopiero próbuje przebijać się do świadomości
słuchaczy. Do tego potrzeba sporo szczęścia, zdolnego marketingowca, ale także
przede wszystkim dobrego materiału. Ten ostatni punkt odhaczony. Wyprodukowana
w studiu u Perły druga płyta poznańskiej grupy Two Timer – The Big Ass Beer to Go – to spory krok w kierunku masowego
uwielbienia. No albo przynajmniej „szacuneczku na dzielni w Memphis”.
Brudny blues na sterydach – coś w
tym jest. Niewiele tu szpachli wygładzającej i upiększającej brzmienie, za to
sporo tradycyjnych bluesowych dźwięków zagranych soczyście i z odpowiednią
dynamiką lub klimatem – w zależności od tego, czego wymaga dana kompozycja. To
w większości dość proste w strukturze numery – niezbyt długie,
nieprzekombinowane. Za to bardzo szybko wpadające w ucho i przyciągające uwagę
kapitalnym brzmieniem amerykańskich prowincjonalnych knajp, gdzie jak
przynudzasz, to dostaniesz natychmiast kuflem po piwie czy bilą błąkającą się
jeszcze przed momentem na rozlatującym się stole bilardowym. Pierwsze kilka numerów
to takie właśnie proste rzeczy, często oparte na jednym, powtarzającym się
motywie, który napędza całą kompozycję. Te trzyminutówki typu Hank czy Some New Boogie, Right? (to mógłby być stary utwór ZZ Top) świetnie
wprowadzają w klimat płyty. Od razu na przód wysuwa się sprawne połączenie
dźwięków gitary i harmonijki. Kapitalnie brzmi Stick to C. z efektem gitarowym, który sprawił, że w pierwszym
momencie szukałem we wkładce informacji o tym, jaki to rodzaj starych
instrumentów klawiszowych był wykorzystywany w tej kompozycji. Ten kawałek
przywodzi mi zresztą na myśl lekkość i polot co lepszych kompozycji grupy
Jamiroquai, tyle że w nieco cięższym i brudniejszym wydaniu.
Ale kiedy już po kilku numerach
zacząłem się trochę obawiać, że będzie to płyta – owszem – miła dla ucha, ale
trochę jednowymiarowa, Two Timer zastrzelił mnie utworem William Stanley Milligan, opowiadającym historię człowieka, który
jako pierwszy wywinął się wymiarowi sprawiedliwości po dokonaniu różnych
brzydkich uczynków z morderstwami i gwałtami na czele, dzięki temu, że
stwierdzono u niego rozszczepienie osobowości (podobno miał ich aż 24).
Kapitalny, mroczny klimat, jakże daleki od dynamiki i czadu pierwszych utworów.
Aż czuć to stęchliznę bagien Luizjany. Gdyby twórcy Detektywa znali grupę Two Timer, pewnie panowie z Poznania
skończyliby na ścieżce dźwiękowej do tego kapitalnego serialu. To mój ulubiony
fragment tego albumu. Zresztą już znajdujące się chwilę wcześniej na płycie Woods też znacznie zwalnia w porównaniu
z poprzednimi kompozycjami i zapowiada zmianę klimatu na nieco spokojniejszy,
choć chyba nawet bardziej intrygujący. Po tym podwójnym przerywniku w kolejnych
utworach na The Big Ass Beer to Go
znowu wracamy do dynamicznego grania. Z tego zestawu najlepiej sprawdza się
dowcipne 5 Dollars opowiadające
oszczędnie o dziwnym, przypadkowym spotkaniu z niezbyt urodziwą niewiastą
(zapewne przedstawicielką najstarszego zawodu świata). Na sam koniec jednak
jeszcze na chwilę wracamy do spokojniejszych brzmień w The Bubble. Znowu muzyka snuje się powoli, nieco leniwie, w gęstym,
trochę dusznym klimacie. Te trzy spokojniejsze kompozycje sprawiają, że płyty
słucha się naprawdę bardzo dobrze. Bez nich byłaby udana, ale brakowałoby mi
jakiegoś urozmaicenia. A tak wszystko udanie tworzy wielobarwną całość, która
nie nuży i nie ciągnie się w nieskończoność.
Nie tylko muzycznie członkowie
Two Timer celują w Amerykę. Także teksty są osadzone w tym klimacie. Mamy tu i
trochę Bukowskiego, i historie o amerykańskich „gwiazdach” świata
przestępczego, i proste historie o próbie zakupu procentów w sklepie z
alkoholem w Memphis. W ogóle alkoholu sporo w tych opowieściach, ale nie bójcie
się – nie będzie tradycyjnych historyjek bluesowych zaczynających się od „obudziłem
się rano w <wstaw dowolne miasto>, wypiłem piwo, wsiadłem do samochodu i
pojechałem do <wstaw inne dowolne miasto> szukać mojej ukochanej, która
zdradziła mnie z <wstaw dowolne imię lub profesję>, bo to zła kobieta
była”. Nie – historie opowiadane na tej płycie może nie są jakieś szczególnie
wyszukane, ale na pewno nie lecą po największych bluesowych banałach. A
przynajmniej nie w aż tak oczywisty sposób. Nawet teksty typu „picie w samotności
jest tak samo kiepskie jak sranie w towarzystwie” (pozwoliłem sobie na
tłumaczeniową samowolkę – wolno mi, w końcu jestem tłumaczem literatury z
wykształcenia i zawodu…) całkiem nieźle pasują do tego luzackiego klimatu.
The Big Ass Beer to Go to bardzo udane wydawnictwo, spójne
stylistycznie, zrobione z głową. Wiemy oczywiście, że blues nie jest
najbardziej „otwartym” gatunkiem muzycznym na świecie. Tu trudno wymyślać
ciągle nowe rzeczy. Wszystko już było maglowane milion razy – tak tematyka, jak
i sposób podania. Ale można do tematu podejść z pomysłem, a można odwalić
chałturę na 12 taktach, posmęcić niczym dziadek w kapeluszu na bujanym fotelu
stojącym na rozpadającym się tarasie drewnianego domu w Luizjanie. Obie opcje
na pewno miałyby swoich zwolenników, nie mam co do tego wątpliwości. Cieszę się
jednak, że panowie z Poznania wybrali bramkę numer jeden i nie dostaliśmy 12
wersji Czerwonego jak cegła. Był
pomysł, były umiejętności – wyszło elegancko.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Na takie granie w wykonaniu krajowej grupy czekałem dość długo..Two Timer rzeczywiście brzmia tak jakby się wychowali nad Mississippi a nie nad Warta..Slychac,ze nasłuchali się w odpowiednim wieku wczesnego ZZ Top i bardzo dobrze..dla mnie hitem jest Some New Boogie..no i Bubble,gdzie brzmienie harmonijki przypomina When The Levees Breaks,takie skojarzenia...Swietna plyta ,która będę polecal wszystkim znajomym i nie tylko.Ps.W tłumaczeniu tekstow piosenek doslownosc jest absolutnie niewskazana w przeciwieństwie do fantazji i wyobraźni.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń