Coś zdecydowanie łączy dwa
pierwsze zespoły, które pojawiają się na blogu w sezonie 2018. Łącznikiem jest
zeszłoroczny Red Smoke Festival w Pleszewie. O ile grupę Ouzo Bazooka zdążyłem
już choć trochę poznać w miesiącach poprzedzających festiwal, o tyle King
Buffalo byli dla mnie w zasadzie całkowitą zagadką. Zespół ze stanu Nowy Jork
wyszedł na scenę i zaczął grać… a gdy kończył, ja stałem już przy ich stoisku w
namiocie na czele sporej kolejki, która ustawiła się, żeby zakupić ich jedyną
wówczas płytę – wydany w 2016 roku album Orion.
Nie da się ukryć, że panowie zyskali w trakcie tych kilkudziesięciu minut
całkiem pokaźne grono fanów w naszym kraju, co jest o tyle cenne, że w krótkiej
rozmowie po koncercie udało mi się dowiedzieć, że jest to ich pierwsza wizyta w
Europie i w zasadzie kompletnie nie wiedzieli, czego się mają spodziewać.
Myślę, że na ich kolejne koncerty u nas, które już na początku maja u boku
grupy Elder, wpadną z dużą większą pewnością siebie. Tymczasem rok rozpoczęli
od wydania EP-ki Repeater.
▼
środa, 31 stycznia 2018
poniedziałek, 29 stycznia 2018
Ouzo Bazooka - Songs from 1001 Nights [2018]
Moja znajomość z grupą Ouzo
Bazooka nie jest zbyt długa, ale dość intensywna. Poznałem tę nazwę wiosną
zeszłego roku, kiedy pojawił się temat potencjalnego zorganizowania koncertu
tego zespołu w jednym z polskich miast. Posłuchałem kilku nagrań, obejrzałem do
tego kilka teledysków i przy każdym z nich czułem, że mózg mi się topi. Absolutne
szaleństwo – kwintesencja grzybkowych odlotów tak w kwestii fonii jak i wizji. Z
koncertu nic nie wyszło, ale poznane wkrótce dwie pierwsze płyty tego zespołu
przesłuchane w całości naprawdę zrobiły spore wrażenie. A potem do kompletu
absolutnie fantastyczny koncert na Red Smoke Festival w Pleszewie. Pośród
stonerowych brodaczy łaskoczących publiczność po jelitach niskimi basami, grupa
kolorowych wariatów z Izraela wyglądała i brzmiała jak przybysze z innej
planety. Zarówno okładka jak i muzyczna zawartość nowej EP-ki kwartetu z Tel
Awiwu tylko potęgują te odczucia z pierwszych kontaktów z grupą.
poniedziałek, 15 stycznia 2018
His Masters Voice - The Devil's Blues - s/t [2017]
O tym, że australijska scena
rockowa – zwłaszcza rejony stonerowe, doomowe i psychodeliczne – ma się
świetnie, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Na blogu wielokrotnie opisywałem
płyty zespołów z tamtego rejonu świata i trzeba przyznać, że tamtejsi muzycy
znaleźli swoją niszę, w której starają się robić ciekawe rzeczy. Ale po
sąsiedzku także nie próżnują. Grupa His Masters Voice – The Devil’s Blues (w
dalszej części będę używał pierwszego członu) pochodzi z Nowej Zelandii. W 2014
roku wypuściła swoją pierwszą EP-kę zatytułowaną Possession. EP-ka numer dwa – Save
My Soul – ukazała się w 2016 roku. Końcówka zeszłego roku to z jednej
strony wydanie EP-ki numer trzy, z drugiej zaś pierwsze dłuższe wydawnictwo – His Masters Voice – The Devil’s Blues –
będące zbiorem nagrań z dwóch pierwszych małych płyt.
sobota, 13 stycznia 2018
Pontiak - Dialectic of Ignorance [2017]
Dużo w ostatnich miesiącach
mówiło się i pisało o trzech braciach o swojsko brzmiącym nazwisku Kiszka,
którzy wraz z kumplem podbijają świat jako Greta Van Fleet. Historia muzyki zna
sporo przypadków, gdy przynajmniej trójka rodzeństwa odnosiła spore sukcesy pod
wspólnym szyldem – Bee Gees, Beach Boys, Jackson 5, a współcześnie choćby
Anathema. Grupa Pontiak ze swoją muzyką do mainstreamu raczej nie ma szans się
przebić, ale bracia Jennings, Van i Lain Carneyowie ze stanu Virginia od
kilkunastu już lat grają naprawdę solidnego psychodelicznego stonera i mają już
na koncie osiem albumów oraz kilka EP-ek. Najnowsza płyta tria – Dialectic of Ignorance – ukazała się
wiosną 2017 roku i powinna zainteresować fanów lekko narkotycznych odlotów.
piątek, 12 stycznia 2018
Sundus Abdulghani & Trunk - Sundus Abdulghani & Trunk [2017]
Przyznam, że nie wiem wiele o
formacji Sundus Abdulghani & Trunk poza tym, że są ze Szwecji, w ich
składzie jest gitarzysta uwielbianego przeze mnie Gin Lady i że grają
kapitalnego, oldschoolowego rocka. Zresztą czego innego spodziewać się po
zespole, w którym gra muzyk Gin Lady? Tym razem sprawa jest o tyle inna niż we
wspomnianej grupie, że głosem tej formacji jest pani – Sundus Abdulghani. Pani,
która zdecydowanie śpiewać umie i brzmi niezwykle przyjemnie, co jest sporym
ułatwieniem, gdyby ktoś na przykład chciał polubić twórczość tego zespołu. Ja
chciałem i udało się nad wyraz szybko.
wtorek, 9 stycznia 2018
Three Seasons - Things Change [2017]
Na szwedzką formację Three
Seasons trafiłem ładnych już kilka lat temu – w dużej mierze przypadkiem, choć
nie do końca. W znalezieniu ich pomogły personalne „łączniki”. Tak to często
bywa, że odkrywasz jakiś zespół, potem się okazuje, że ten zespół w przeszłości
grał w zupełnie innym składzie, więc szukasz informacji o byłych muzykach i
czasem trafiasz na nazwę ich obecnego bandu. Przy odrobinie szczęścia jest na
czym zawiesić ucho. Sartez Faraj był przez jakiś czas wokalistą uwielbianej
przeze mnie formacji Siena Root. Po rozstaniu z tą grupą obdarzony dość
charakterystycznym, wysokim głosem wokalista założył trio Three Seasons. Przez
jakiś czas panowie regularnie wydawali nowe albumy, jednak od czasu płyty numer
trzy – wydanego w 2014 roku krążka zatytułowanego Grow – mijało coraz więcej czasu, a informacji o kolejnym krążku
jakoś nie było. Sądziłem już nawet, że być może to koniec tego zespołu, ale
kilka miesięcy temu zespół nieoczekiwanie obwieścił, że pracuje nad czwartym
albumem. Płyta Things Change ukazała
się pod koniec roku. Czy faktycznie – zgodnie z tytułem – zaszły jakieś zmiany?
Jedna na pewno – na stanowisku perkusisty. A muzycznie? I tak, i nie.
czwartek, 4 stycznia 2018
Supersonic Blues Machine - Californisoul [2017]
Przyznam, że nazwa Supersonic
Blues Machine nie mówiła mi kompletnie nic. Tym bardziej zdziwiony byłem, gdy
zobaczyłem listę gości na drugim albumie tej formacji – wydanej pod koniec
października płycie Californisoul.
Sprawdziłem następnie, kto ukrywa się za tą przydługą nazwą, bo przecież było
wiadomo, że na pewno nie jest to zespół złożony z nieznanych muzyków. No i
szybko się wyjaśniło. Gitara i wokal – Lance Lopez, czyli dość znany, ceniony
bluesrockowy wymiatacz ze sporym doświadczeniem. Bas – chyba najmniej rozpoznawalny
w tym towarzystwie w naszym kraju włoski basista, organista i producent
Fabrizio Grossi. Za perkusją zaś jeden z najbardziej cenionych „sesyjnych” w
branży, Kenny Aronoff, który nagrywał i koncertował z takimi sławami jak Tony
Iommi, Glenn Hughes, Chickenfoot, John Mellencamp, Jon Bon Jovi, Bob Dylan,
Belinda Carlisle, John Fogerty czy Iggy Pop. Czyli skład zdecydowanie
niegwiazdorski, ale na poziomie i ze znajomościami.