Zespół Sacri Monti poznałem
cztery lata temu, kiedy ukazała się ich debiutancka płyta. Płyta może nie z
gatunku tych zmieniających życie słuchacza, ale na pewno bardzo udana, jedna z
najlepszych w swoim roczniku, dająca podstawy do tego, by uważać Sacri Monti za
jednego z ciekawszych przedstawicieli amerykańskiej sceny psychodelicznego hard
rocka. Na album numer dwa przyszło nam nieco poczekać, ale jeśli kolejne płyty
kalifornijskiej formacji mają być tak udane, to ja chętnie będę na nie czekał
za każdym razem te cztery lata albo i dłużej. Oczywiście panowie tworzący ten
zespół nie są nowicjuszami. To, że grupa wydaje dopiero drugi album, może
niektórych zwieść, ale ci goście grają w wielu innych formacjach i zapewne
niejeden wzmacniacz już spalili. To zresztą też (w sensie gra w wielu
formacjach, a nie palenie wzmacniaczy) zapewne jest przyczyną aż czteroletniej
przerwy między płytami. Nic to jednak – w końcu wydali, a ja w końcu mogę znowu
o nich pisać.
Waiting Room for the Magic Hour w dużej mierze powraca do
sprawdzonych rozwiązań z debiutu. 43 minuty muzyki, niezbyt dużo (tym razem
osiem) kompozycji, no i to brzmienie – niewątpliwie nawiązujące mocno do
klimatów psychodelii i hard rocka lat 70. Gęsto, mocno, z kopem. Otwierający
album utwór tytułowy z miejsca ustawia odpowiedni poziom rockowego łomotu, tak
jakby panowie chcieli powiedzieć, wzorując się na pewnym polskim muzyku
metalowym: „Hej, jesteśmy Sacri Monti i zaraz skopiemy wam dupy!”. Ale zaraz
potem, nim Fear and Fire rozwinie się
i rozpędzi na dobre, przez trzy minuty jesteśmy w nieco innym, dużo
spokojniejszym klimacie. To jedna z zalet tej płyty. Choć ogólnie jest ciężko,
a momentami nawet nieco hałaśliwie, ten hałas jest skutecznie łagodzony
fragmentami lekkich psychodelicznych odlotów wiedzionych najczęściej brzmieniem
organów. Udany był też pomysł z dynamicznym, organowo-gitarowym przerywnikiem w
postaci Armistice, który łączy Fear and Fire ze Starlight.
Ale przy pierwszym odsłuchu zacząłem
się już w tym momencie nieco bać, że cała płyta będzie taka dość mocna i że
zbyt mało będzie tu motywów spokojniejszych. Na szczęście Affirmation nieco mnie w tym względzie uspokoiło. W tym miejscu ta
płyta właśnie czegoś takiego potrzebowała – wolniejszego, bujającego numeru,
który nieco schłodzi reaktory. Wciąż jest bardzo gęsto, jeśli chodzi o
brzmienie, ale już bez pogoni i muzycznego ADHD. Spokojny klimat, solówka
gitarowa jak marzenie, pod nią kapitalne tło. Świetnie sprawdza się też drugi
przerywnik (a może łącznik?) – psychodeliczna plama klawiszowa w postaci Wading in Malcesine. Niby obie
miniaturki są tylko dodatkiem na tej płycie, ale według mnie ich „zasługi” dla
odbioru całości są dużo większe niż procentowy udział w czasie trwania krążka.
Muszę też pochwalić decyzję, by album kończył się pół-akustycznym You Beautiful Demon. Gdzieś w środku
płyty może ten numer by nie do końca pasował, ale tu pozwala bardzo spokojnie
zejść na ziemię po tych rockowych odlotach.
Waiting Room for the Magic Hour to znakomita dawka takiej muzyki,
jaką bardzo lubię – klasycznego w brzmieniu hard rocka doprawionego szczyptą
psychodelii i improwizowanego szaleństwa. Nie jestem do końca przekonany, czy aż
tak bardzo podoba mi się samo brzmienie tej płyty. Chyba wolałbym, żeby było
nieco cieplejsze, mniej garażowe. Ale to w zasadzie moje jedyne zastrzeżenie,
bo mimo tego nieco ostrego, hałaśliwego momentami brzmienia, drugiego krążka
Sacri Monti słucha się znakomicie, niegorzej od bardzo udanego debiutu. Mam
wrażenie, że panowie korzystają z podobnych wzorców i patentów, ale
jednocześnie trudno uznać płytę numer dwa za kopię jedynki. Teraz nie pozostaje
nic innego jak tylko mieć nadzieję, że uda się ich zobaczyć na żywo. Rzecz
jasna raczej nie u nas, bo nikomu by się to nie opłacało, ale o naszych
sąsiadów zespół z pewnością wielokrotnie zahaczy.
Płyty możecie posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
1. Waiting Room for the Magic Hour (5:01)
2. Fear and Fire (8:55)
3. Armistice (2:13)
4. Starlight (7:17)
5. Affirmation (6:01)
6. Gone from Grace (7:25)
7. Wading in Malcesine (2:46)
8. You Beautiful Demon (3:53)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Mało powiedziane, mastering jest tak fatalny, że woła o pomstę do nieba!. Mimo słabości kompozycyjnych - rozwiązania niektórych kadencji - aranżacje są bardzo atrakcyjne i gdyby nie ów mastering była by to płyta wspaniała. A tak - ciężko mi się jej słucha i raczej trudno będzie do niej wrócić. Czy poprzedniczka też tak zawalona, bo nie znam, a boję się ryzykować ponowne katusze...
OdpowiedzUsuńpierwsza brzmi dość podobnie, choć mam wrażenie, że o dziwo jednak nieco lepiej, tzn. przyjemniej
Usuń