Po sporym sukcesie, jaki był
udziałem The Black Keys na wcześniejszym etapie historii duetu, można śmiało
założyć, że każde nowe studyjne wydawnictwo formacji ze stanu Ohio będzie
sporym wydarzeniem w branży muzycznej. Ale Dan Auerbach i Patrick Carney swoich
fanów ostatnimi czasy nie rozpieszczają. Ja po raz pierwszy zetknąłem się z
nazwą The Black Keys w okolicach premiery siódmego krążka grupy – El Camino. Był to rok 2011, może 2012,
zespół był wtedy na scenie już dekadę i – jak wspomniałem – wydawał już swój
siódmy album. Na następny trzeba było czekać aż trzy lata, a na ten najnowszy
aż pięć kolejnych. Znudzenie? Zmęczenie? Zwykła przezorność, żeby nie „przedobrzyć”?
Pewnie wszystko po trochu plus zmiany w życiu osobistym. W sumie trzyletnia
przerwa w jakiejkolwiek aktywności The Black Keys nie wyszła im chyba na złe.
Po czterech albumach, na których
duetowi pomagał Danger Mouse, tym razem panowie sami zajęli się produkcją
krążka zatytułowanego „Let’s Rock”. Okładka
i tytuł zostały zainspirowane ostatnimi słowami mordercy skazanego w
listopadzie 2018 roku na krzesło elektryczne – była to pierwsza taka egzekucja
w stanie Tennessee (gdzie zespół nagrywa) od 11 lat. Tytuł pasuje do
wydawnictwa. Na ostatnich płytach panowie nieco „zmiękczali” brzmienie, dodając
sporo klawiszy, co mnie akurat – musze przyznać – specjalnie nie przeszkadzało.
Nowy album to jednak – według słów samych zainteresowanych – hołd dla gitary
elektrycznej. I to słychać. Płyta zadebiutowała w czołowej dziesiątce
bestsellerów na największych muzycznych rynkach i nie ma co się dziwić. „Let’s
Rock” to album, który szybko wpada w ucho, wciąga słuchacza efektownymi,
chwytliwymi zagrywkami i refrenami, sprawia, że przez nieco ponad 38 minut
wstępuje w człowieka dodatkowa energia.
Na płycie jest 12 tradycyjnie
krótkich, zwartych numerów. Żaden z nich nie przekracza czterech minut, ledwie
dwa się w ogóle do tej granicy zbliżają. To oczywiście nic nowego w przypadku
The Black Keys, choć zdarzało im się w przeszłości popełniać rzeczy nieco
dłuższe. Nie da się jednak ukryć, że kojarzeni są głównie z prostymi numerami,
które już po kilku sekundach porywają słuchaczy nośnym riffem czy chwytliwą
melodią oraz dynamicznym rytmem. Tak jest w zasadzie w każdym numerze na
płycie, począwszy od otwierającego ją Shine
a Little Light i minimalistycznego Eagle
Birds. Duet nie traci ani sekundy, nie bawi się w klimatyczne, długie intra,
tylko od razu przechodzi do konkretów. Choć utwory oczywiście różnią się od
siebie, większość łączy właśnie chwytliwość, prostota i dynamika. Wymieniać ich
wszystkich nie ma sensu, wspomnę tylko, że moimi faworytami w tym zestawie są ultraprzebojowe
Every Little Thing (jakim cudem to
nie wyszło na singlu?), zahaczające o klimaty country & western zmiksowane
z brzmieniem ZZ Top Get Yourself Together,
uwspółcześniające brzmienie słodkiego popu lat 50. i R&B Breaking Down, a także niemal taneczne Fire Walk with Me (czyżby kolejne
nawiązanie do tematu morderców? Choć klimatem do Twin Peaks nijak nie pasuje). Odrobinę spokojniej, a przede
wszystkim mniej intensywnie jest w Walk
Across the Water czy Tell Me Lies,
co z pewnością dobrze wpływa na odbiór całości. Ciekawym uzupełnieniem
brzmienia grupy są też żeńskie chórki, które pojawiają się choćby w singlowym Lo/Hi.
„Let’s Rock” to przebojowy album, który powinien spodobać się
wszystkim zakochanym we współczesnej odsłonie garażowego rocka. Wiem, że ci,
którzy śledzą karierę tej formacji od pierwszych płyt, narzekają, że nowe
albumy The Black Keys są zbyt wygładzone brzmieniowo i brakuje na nich
rockowego brudu obecnego na wcześniejszych wydawnictwach. Ja jednak poznałem
zespół dopiero przy okazji premier ostatnich płyt, nie miałem zatem okazji
przyzwyczaić się do wcześniejszego, nieco innego brzmienia, w związku z tym to
obecne zupełnie mi nie przeszkadza. To nie jest może płyta, która będzie się
biła o ścisłą czołówkę mojej listy ulubionych tegorocznych albumów, ale z
pewnością jest tu kilka kompozycji, do których będę z przyjemnością wracał, a
cała płyta pozostawia pozytywne wrażenie, potwierdzając pozycję duetu w
czołówce współczesnej sceny przebojowego, mainstreamowego rocka.
1. Shine a Little Light (3:16)
2. Eagle Birds (2:40)
3. Lo/Hi (2:57)
4. Walk Across the Water (3:55)
5. Tell Me Lies (3:39)
6. Every Little Thing (3:19)
7. Get Yourself Together (3:56)
8. Sit Around and Miss You (2:40)
9. Go (2:26)
10. Breaking Down (3:25)
11. Under the Gun (3:15)
12. Fire Walk with Me (2:58)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Nie pamiętam jak trafiłem na Marcusa Asmyhra z płytą Resurrection, ale okazuje się, że ten przypadek był dobry. Nie rozstaję się z tą płytą od końca 2018r. Zaskakująco mało informacji o nim jest, a szkoda. To jeden z tych, na których kolejną płytę czekam.
OdpowiedzUsuń