Monarch to formacja z Kalifornii.
Zespołom z tamtych okolic jest z jednej strony łatwo, z drugiej niezmiernie
trudno. Łatwo, no bo wskażcie mi lepsze miejsce do uprawiania muzyki niż ten
najsłynniejszy z amerykańskich stanów – chyba tylko Nowy Jork i Londyn są na
porównywalnym poziomie. Wszystko pod ręką, możliwości nieograniczone, nic tylko
tworzyć, nagrywać, koncertować… Tyle że taki pomysł mają tysiące ludzi na
niezbyt wielkim obszarze. I tu zaczyna się problem. Przebiją się najlepsi lub
ci, którzy mają najwięcej szczęścia albo umiejętności sprzedania się (w tym dobrym
znaczeniu tego słowa). Trudno mi w tej chwili stwierdzić, czy Monarch należy do
którejś z tych grup, ale ich druga płyta – wydany w sierpniu album Beyond the Blue Sky – udowadnia, że mają
na siebie pomysł i dysponują sporym muzycznym potencjałem.
Płyta ukazała się nakładem El
Paraiso, co oczywiście gwarantuje nie tylko muzyczną jakość, ale także
kapitalną, vintage’ową okładkę w psychodelicznych klimatach. Okładkę, która
znakomicie oddaje to, co usłyszymy po odpaleniu płyty. Na album składa się
zaledwie siedem numerów trwających 39 minut. Niby mało, ale według mnie w sam
raz. Od samego początku jasne staje się, że będzie to niezwykle klimatyczny
album, w dużej mierze oparty na współbrzmieniu gitar. Jazzująca lekko sekcja
rytmiczna wprowadza od pierwszego numeru odpowiedni klimat, ale to właśnie
gitary wyznaczają muzyczny kierunek kompozycji, wspomagane delikatnie kosmicznymi
dźwiękami klawiszy, syntezatorów i organów, które zresztą w twórczości Monarch są nowością. A gitarzystów w grupie jest aż trzech –
jeden z nich, Dominic Denholm, pełni także funkcję wokalisty. Po gęstym
początku w postaci Hanging by a Thread
kompozycja numer dwa – Divided Path –
zapewnia nieco więcej przestrzeni w aranżacji, nie odchodząc jednocześnie od
dynamiki. Allmanowskie bliźniacze partie gitar sprawdzają się tu kapitalnie, a
całość świetnie uzupełniają wstawki klawiszowe, a nawet pojawiający się nagle
niespodziewanie saksofon. Po uspokojeniu klimatu w połowie numeru część druga
idzie całkiem sprawnie w kierunku psychodelicznego folk-rocka. To zaledwie dwa kawałki,
a już tyle pomysłów, które w dodatku brzmią obok siebie naprawdę udanie.
Po bardzo przyjemnym początku,
który skutecznie przyciągnął moją uwagę przy pierwszym kontakcie z tą płytą,
ciąg dalszy nie rozczarowuje. W kompozycji tytułowej zespół zręcznie przyprawia
tradycyjnego kalifornijskiego rocka szczyptą (albo dwiema) psychodelii. Phenomena to dwuipółminutowy hipnotyczno-kosmiczny
łącznik, który prowadzi nas prosto do Counterpart
– kolejnego nieco bardziej przestrzennie brzmiącego numeru, przynajmniej w
pierwszej jego części, bo później panowie przyciskają mocniej i pozwalają sobie
na intensywniejszy odlot. Znakomicie po tej intensywności sprawdza się bardzo
spokojny początek ostatniego na płycie Felo
De Se – numeru opartego tak naprawdę na pół-akustycznym szkielecie, który
genialnie się rozkręca, niczym psychodeliczny, hipnotyczny taniec przy ogniu.
Pisałem już na tym blogu o bardzo
wielu kalifornijskich formacjach zahaczających z tej czy innej strony o klimaty
psychodeliczne. Ale gdybym miał przywołać tu nazwę którejś z nich, by dać wam
wyobrażenie o muzyce Monarch, to wymieniłbym co prawda pochodzące ze stanu
Iowa, ale rezydujące od jakiegoś czasu w Oakland Mondo Drag. Tyle że tam mamy
trochę więcej kosmicznych, klawiszowych odlotów, zaś Monarch nacisk kładzie jednak
głównie na gitarę, no i więcej tu odwołań do klasycznego amerykańskiego rocka
lat 70. Trudno więc stwierdzić, że są to zespoły grające tak samo czy choćby
bardzo podobnie, ale same konstrukcje utworów, podejście do tematu wokali
(które w zasadzie w obu przypadkach stanowią jedynie trzecioplanowe uzupełnienie
instrumentarium) i ogólny klimat płyt obu zespołów wywołały u mnie właśnie takie
skojarzenia pewnego podobieństwa. Wymienić muszę też jeszcze jedną znaną wam z
tego bloga nazwę – Sacri Monti. A to dlatego, że jeden z gitarzystów – Thomas Dibenedetto
– gra zarówno w Sacri Monti, jak i w Monarch, jednak w pierwszym z tych
zespołów jest perkusistą, a tu, oprócz gitary, obsługuje także saksofon,
syntezatory i organy. Wszechstronny chłop! To jednak tylko mniej istotne
ciekawostki i moje obserwacje, które mogą być wam przydatne, ale wcale nie
muszą. Najważniejsze, że Monarch są po prostu bardzo dobrzy w tym, co robią.
Istnieje wiele zespołów o takiej nazwie, ale mam nadzieję, że za jakiś czas fani
rocka jednoznacznie będą kojarzyć ją już tylko z tym jednym.
1. Hanging by a Thread (7:05)
2. Divided Path (6:34)
3. Pangea (6:24)
4. Beyond the Blue Sky (6:17)
5. Phenomena (2:32)
6. Counterpart (4:12)
7. Felo De Se (5:50)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i środę o 18
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Posłuchamy, zobaczymy. Po pierwszych dźwiękach brzmi zachęcająco.
OdpowiedzUsuńTymczasem zwróciło moją uwagę brzmienie hiszpańskiej kapeli Saturna.
Phi, co Hoszpanie mogą wiedzieć o psychodelii i porządnym rocku?
Pierwsze słuchanie i uśmieszek z każdym numerem był coraz głupszy. Przy czwartym numerze gębę miałem jak Miętus po nokaucie Syfona.
Ano, może to nie jest mistrzostwo świata, ale daj nam Panie takich jak najwięcej...
https://saturna777.bandcamp.com/album/atlantis
mam wrażenie, że kiedys na nich trafiłem, bo kojarzy mi sie okladka ich poprzedniej płyty. w każdym razie odsłuchuje wlasnie, cos sie pewnie do audycji dobierze za tydzien albo dwa, bo fajnie grają
UsuńBardzo lubię francuski Monarch, snujący niezwykle powolny doom metal, ale widzę że i amerykańskiemu muszę dać szansę.
OdpowiedzUsuń