To był mój 35. koncert Riverside. Na pierwszym byłem w kwietniu 2006 roku w łódzkim Lizard Kingu. Nie piszę tego po to, żeby się chwalić. No dobra, oczywiście po to też... Chodzi jednak o coś innego. Widziałem ten zespół w dziewięciu czy dziesięciu różnych miastach, w klubach, gdzie musieli się przeciskać przez tłum, żeby wejść na scenę, ale też w Spodku czy na Przystanku Woodstock. Widziałem ich w czasach, gdy grali dla 200, może 300 osób. Widziałem ich, zanim zaczęli wyprzedawać już nie tylko największe kluby koncertowe w tym kraju, ale i mniejsze hale sportowe. Tamte koncerty sprzed kilkunastu lat miały świetny klimat. Gdyby nie były znakomite, pewnie nie chodziłbym ciągle na kolejne. A mimo to z pełnym przekonaniem mogę napisać, że to, co ten zespół robi obecnie na żywo, jest ze dwie klasy wyżej od tamtych występów. Pod każdym względem. Otoczki (oświetlenie), luzu i swobody na scenie, polotu, odwagi w zmienianiu znanych od lat utworów... To już nie jest czwórka poważnych gości grających mroczne, smutne, klimatyczne kompozycje w pełnym skupieniu. To jest światowa produkcja, w której absolutnie wszystko się zgadza.
I tak właśnie było podczas ostatniego koncertu ID.Entity Tour. Zespół wykonał niemal cały tegoroczny album ID.Entity, a do tego dołożył sześć numerów z płyt wcześniejszych, ale dobranych i w niektórych przypadkach przearanżowanych tak, żeby te 12 kompozycji tworzyło spójną muzycznie całość. To nie miało prawa zabrzmieć źle. I pewnie znajdą się fani, którym będzie szkoda, że nie pojawiło się nic z debiutu. Sam bym pewnie chętnie znowu po latach posłuchał paru rzeczy z Out of Myself. Myślę, że jeszcze przyjdzie na to kiedyś czas (*kaszl kaszl* za moment 20. rocznica wydania). Ale czy brakowało mi tych starych numerów w obecnym zestawie? Ani trochę. Chcesz, żeby fani interesowali się twoją nową twórczością, zamiast ciągle z sentymentem wspominać, że kiedyś to było? Graj nowe rzeczy, a nie tylko największe klasyki sprzed wielu lat. Jak się okazało, Riverside może zagrać znakomity koncert bez Out of Myself, Loose Heart, Second Life Syndrome, The Curtain Falls czy Forgotten Land, a to przecież numery, bez których chyba nikt nie wyobrażał sobie występów tego zespołu z 10 czy 12 lat temu. To jest wielka moc - móc ułożyć set z tak dużym naciskiem na rzeczy nowe, a jednocześnie sprawić, że publiczność będzie tak podekscytowana tym, co przez te niemal 130 minut działo się na scenie. Poniżej garść zdjęć z koncertu w Warszawie. Druga część znajdzie się w najbliższym czasie na stronie radia rockserwis.fm
Podziękowania dla zespołu za możliwość fotografowania po raz kolejny koncertu Riverside.
---
W
pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20
współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki
Łódzkiej.
Genialne foty :) I w pełni się zgadzam ze wszystkim co napisałeś, choć osobiście widziałem Riverside mniejszą ilość razy. Mój ostatni był pod koniec lipca tego roku w Ostrowie Wielkopolskim i też było absolutnie fenomenalnie :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz usłyszałem ich z głośników – o dziwo! – w Media Markt w Markach pod Warszawą … to był szok, zapytałem długowłosego sprzedawcy który kręcił się pomiędzy półkami co to za kapela… wyszedłem z płytą. To był oczywiście Out Of Myself. Pierwszy raz widziałem ich na żywo w 2004 w jakimś klubie na warszawskim Bemowie gdzie grali dla garstki słuchaczy. Potem jeszcze dwa razy: kilka lat później w studiu Trójki i ostatni raz w 2015 na koncercie w Olsztynie. Wszystkie te koncerty jeszcze z poprzednią gitarą, która była dla mnie magiczna. Może dlatego już teraz nie ciągnie mnie na ich koncerty
OdpowiedzUsuńjest dobrze
OdpowiedzUsuńJeszcze żeby między kawałkami trochę mnie konferansjerki meczącej. Ale bez marudzenia koncert super....
OdpowiedzUsuń