Kalifornijska formacja Insects vs
Robots to dla mnie zupełna nowość, ale absolutnie nie jest to zespół początkujący.
Wczytując się w informacje w Internecie, można dowiedzieć się, że zbliżają się
już do 10 oficjalnych wydawnictw (licząc duże płyty, dema i EP-ki). Jednak
skutecznie umykali mojej uwadze do tej pory, więc wydana właśnie płyta TheyllKillYaa to dla mnie debiut w
kontaktach z Insects vs Robots. Debiut z gatunku tych, które wymuszają szybkie
poznanie wcześniejszych dokonań zespołu, bo to, co usłyszałem na TheyllKillYaa, każe sądzić, że
poprzednie płyty także są godne uwagi. Na taki poziom nie wchodzi się ot tak,
nagle. Ale przejdźmy do dźwięków.
▼
sobota, 29 października 2016
czwartek, 27 października 2016
Traffic Junky - Desert Carnivale [2016]
Było demo, była EP-ka, były udziały
w konkursach oraz bardzo dobrze oceniane występy przed znanymi artystami w
czołowych klubach muzycznych w kraju. Naturalną koleją rzeczy dla zespołu,
który chce się rozwijać – a takim niewątpliwie jest olsztyński Traffic Junky –
było nagranie debiutanckiej płyty. Trochę kazali na nią czekać, bo o tym krążku
słyszałem już dobrych kilkanaście miesięcy temu, ale w końcu jest – debiutancki
album Traffic Junky zatytułowany Desert
Carnivale, ozdobiony bardzo udaną, dość ponurą okładką. Czego dowiadujemy
się po odsłuchu tej płyty? W zasadzie tego samego, co po obejrzeniu zespołu na
żywo: mamy kolejny bardzo solidny, młody zespół rockowy, który już na debiucie
pokazuje spore możliwości i w ciągu kilku lat może stać się jedną z głównych
atrakcji rockowej (tej naprawdę rockowej, a nie w stylu tego, co rockiem
nazywają komercyjne stacje telewizyjne i radiowe) sceny na naszym podwórku.
wtorek, 25 października 2016
Bright Curse - Before the Shore [2016]
Wśród informacji o londyńskim
triu Bright Curse można znaleźć między innymi wzmiankę o tym, że jest to grupa
grająca doom metal. Wcześniejsze wydawnictwa (zwłaszcza debiutancki album Bright Curse – niby EP-ka według
zespołu, ale 34 minuty muzyki to już w zasadzie LP) faktycznie były zbliżone
momentami do doomowych klimatów. Bas buczał aż miło (albo niemiło – jeśli ktoś
nie lubi buczącego basu), gitara była mocno przesterowana, a całość chwilami zmierzała
w kierunku smolistej młócki, przejeżdżającej po słuchaczu niczym walec. Nie
brakowało też jednak fragmentów dużo lżejszych i chyba po prostu przystępniejszych.
Na tegorocznym drugim albumie, zatytułowanym Before the Shore, te właśnie motywy są w przewadze. Panowie
prezentują po prostu dość brudnego, ale niepozbawionego melodii klimatycznego rocka
ze stonerowymi wpływami i odrobiną psychodelii. I jest to w dodatku płyta
zaskakująco dobrze przemyślana i zyskująca z każdym kolejnym odsłuchem.
sobota, 22 października 2016
Kansas - The Prelude Implicit [2016]
Ta płyta miała nigdy nie powstać.
Niby zespół Kansas wciąż koncertował – i to w składzie, który był ze sobą od
lat – ale nowej muzyki od tej zasłużonej grupy trudno było się spodziewać. Ostatnim
studyjnym krążkiem formacji był wydany w 2000 roku Somewhere to Elsewhere, na którym spotkali się muzycy ówczesnego
składu grupy z kilkoma zasłużonymi byłymi członkami. A potem słyszeliśmy już
tylko albumy koncertowe. Wspólny albo czwórki muzyków Kansas, wydany w 2009
roku pod szyldem Native Window, dość
konkretnie wskazywał, gdzie tkwi problem braku nowych wydawnictw Kansas.
Problem miał na imię Steve, a na nazwisko Walsh. Dopiero przejście na emeryturę
w 2014 roku niechętnego nowym płytom oryginalnego frontmana zespołu otworzyło
grupie możliwość ponownego wejścia do studia. Już w trakcie konferencji
prasowej przed warszawskim koncertem (jednym z ostatnich z Walshem w składzie)
członkowie zespołu wspominali, że gdy już znajdą następcę Walsha, chcieliby w
końcu wydać nową płytę Kansas. Jak powiedzieli, tak zrobili. Właśnie pojawiła
się na rynku piętnasta w ogóle, a pierwsza od 16 lat, płyta studyjna Kansas – The Prelude Implicit.
fot: Jakub "Bizon" Michalski |
Oczywiście najważniejszą zmianą
jest osoba wokalisty. Emerytowanego Walsha zastąpił nieznany szerzej Ronnie
Platt, który – co tu dużo mówić – dysponuje głosem całkiem podobnym do swojego sławnego
poprzednika. Na tym jednak nie koniec zmian, gdyż zespół zasilili też drugi
klawiszowiec David Manion i gitarzysta rytmiczny Zak Rizvi, który początkowo
miał tylko pomagać przy komponowaniu i produkcji płyty. W ten sposób Kansas
rozrosło się z kwintetu do septetu, bo ci dwaj nie weszli do formacji w zastępstwie,
a jako dodatkowi muzycy. I skład jest największą zmianą, bo sama muzyka wiele
się nie zmieniła. The Prelude Implicit
to płyta, którą najłatwiej określić przymiotnikiem „ładna”. Nie należy spodziewać
się po tym albumie żadnego przełomu. Nie ma też co liczyć na bardziej odważne wyskoki
w kierunku skomplikowanych struktur, które przecież muzykom formacji w
przeszłości nie były obce. Tu mamy Kansas w wydaniu mocno radiowym. Owszem,
jest kilka kawałków trochę dłuższych, ale The
Prelude Implicit to przede wszystkim niezbyt ciężkie, wpadające w ucho
numery, które mają zostać w głowie dzięki chwytliwym refrenom i przyjemnemu
brzmieniu. Sprawdza się to bardzo dobrze w znakomicie bujających: With This Heart, Rhythm in the Spirit (świetny hardrockowy motyw główny – jest ciężar,
ale i znakomita melodia), Summer (prosty
numer, ale z fantastycznym klimatem, który skojarzył mi się z płytami Uriah
Heep z lat 90.) czy Camouflage.
Czasami jednak robi się aż za słodko, przede wszystkim w The Unsung Heroes, które niebezpiecznie zbliża się do cienkiej
granicy między dopuszczalnym przyjemnym bujaniem a strefą muzycznej słodkości
im. Michaela Boltona.
fot: Jakub "Bizon" Michalski |
Refugee zaskakuje oszczędnym aranżem i ciekawym klimatem po kilku
bardzo efektownych numerach. To zdecydowanie bardzo przyjemna odmiana, bo gdyby
ta płyta składała się z samych „zapalniczkowych” kawałków, byłaby zwyczajnie
niestrawna. Z kolei najdłuższy numer na płycie – The Voyage of Eight Eighteen – chyba jako jedyny (no dobrze,
powiedzmy, że jeden z dwóch) nawiązuje odważniej do progresywnych korzeni
zespołu, już na wstępie zachwycając znakomitym motywem ze skrzypcami na
pierwszym planie i kapitalną grą sekcji rytmicznej „pod spodem”. Aż szkoda
trochę, że nie pociągnęli tego motywu dłużej i nie pozostali przy wyłącznie
instrumentalnej formie tej kompozycji – taki długi, instrumentalny, w całości
progresywny numer na pewno by się przydał na The Prelude Implicit, żeby nieco zrównoważyć tę „piosenkowość”
większości materiału. Tym drugim wspomnianym utworem, który trochę mocniej
wchodzi na progresywne pole, jest Crowded
Isolation, w którym ciężki początek i mocne akcenty w trakcie (kapitalny
hardrockowy motyw przewodni) mieszają się z niezwykle chwytliwą linią wokalu.
fot: Jakub "Bizon" Michalski |
To dobrze, że ta płyta powstała.
Z wielu powodów. Po pierwsze – nowy skład ma się czym podeprzeć na koncertach,
a nie tylko grać zestaw największych hitów. Po drugie – to nigdy nie wygląda
zbyt dobrze, jeśli koncertujący zespół ostatnią swoją płytę wydał niemal 2
dekady temu. Po trzecie wreszcie – panowie nie mają się tu czego wstydzić. Może
nie jest to płyta, którą za 40 lat świat uzna za jedno ze szczytowych osiągnięć
Kansas, ale to solidny album, bardzo miły dla ucha, który świetnie sprawdzi się
w podróży czy nawet jako tło w trakcie domowych spotkań ze znajomymi. To po
prostu typowe brzmienie Kansas. A że nie ma tu kompozycji na miarę Dust in the Wind czy Carry on Wayward Son… No cóż, czy ktoś
się ich naprawdę spodziewał?
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
środa, 19 października 2016
Riverside - Eye of the Soundscape [2016]
Takie płyty odbiera się i ocenia
dużo trudniej niż „zwykłe” wydawnictwa. Z wielu powodów. Po pierwsze Eye of the Soundscape to w dużej mierze
album składankowy, choć przecież nie jest to płyta z cyklu „greatest hits” ani „the
best of”. Zebranie w jednym miejscu coraz liczniejszych eksperymentów Riverside z brzmieniami ambientowymi i elektronicznymi było nieuniknione, bo ta twarz grupy stawała się z biegiem lat coraz popularniejsza. W dodatku niezwykle ważnym elementem całości jest solidna porcja
nowej muzyki w podobnym klimacie, wymieszanej z utworami dobrze znanymi większości fanów. Jest też
oczywiście czynnik emocjonalny. Nie da się przecież podejść bez emocji do
płyty, w nagraniu której uczestniczyła osoba, która nie doczekała jej premiery.
Osoba, która jeszcze kilka dni przed swoją śmiercią nagrywała to, co słyszymy
na albumie. To potężny ładunek emocji dla wszystkich osób jakkolwiek związanych
z zespołem. Tyle, że płyta Eye of the
Soundscape robi wielkie wrażenie nawet, gdy jakimś cudem zapomnimy o całej
otoczce związanej z nagrywaniem i wydaniem tego albumu. W tym przypadku muzyka
broni się w stu procentach sama.
wtorek, 18 października 2016
NightStalker - As Above, So Below [2016]
Grecka scena muzyczna stonerem
stoi – wiadomo to już od kilku lat. W zasadzie ciągle pojawiają się jakieś
formacje, które przebijają się do świadomości słuchaczy ciężkiego grania w
całej Europie. Nie znam na tyle dobrze greckiej sceny muzycznej, by wypowiadać
się z pozycji eksperta, ale sądząc po tym, że grupa Nightstalker istnieje już
ponad ćwierć wieku, a płyty wydaje od 20 lat, można założyć, że ten szał na ciężkie
granie w tej części kontynentu to także w pewnej części ich zasługa. Słuchając
nowej płyty grupy – As Above, So Below
– tym bardziej jestem skłonny w to uwierzyć, bo to kawał dobrego, ciężkiego
grania.
poniedziałek, 17 października 2016
Swan Valley Heights - Swan Valley Heights [2016]
Wytwórnia i sklep Kozmik
Artifactz, we współpracy z Oak Island Records, kolejny raz okazują się
najlepszym w okolicy dilerem dobrego, ciężkiego grania. Trzeba im przyznać, że
mają dar wynajdywania godnych uwagi grup obracających się w klimatach
psychodelicznego stonera. Tym razem przedstawiają nam Swan Valley Heights –
trio z Monachium, które w styczniu zadebiutowało płytą zatytułowaną po prostu Swan Valley Heights. Po kilku miesiącach
nagrania te ukazują się na winylu i jest to dobra okazja, żeby o tym
wydawnictwie napisać. Przygotujcie się na długie, kosmiczne odjazdy, ciężkie
riffy i cholernie niski, bulgoczący bas.
sobota, 15 października 2016
V Memoriał Jona Lorda - Warszawa [Proxima], 13 X 2016 [galeria zdjęć]
Memoriał Jona Lorda staje się z
roku na rok coraz ważniejszą imprezą dla fanów klasycznego hard rocka w Polsce.
Każda kolejna edycja gwarantuje skład, który spokojnie można by uznać za polską
supergrupę rockową. Nic dziwnego – repertuar zdecydowanie przyciąga tak
artystów, jak i publiczność. Impreza, którą kieruje Łukasz Jakubowicz, rozrasta
się i kto wie – może za rok czy dwa okaże się, że klub Proxima jest już na nią
za mały? Na razie jeszcze wystarczył, ale jeśli opinie bywalców mają
jakiekolwiek przełożenie na frekwencje w latach kolejnych, to niedługo trzeba
się będzie rozglądać za większym lokalem. Przy okazji koncertu trwała też
zbiórka pieniędzy na leczenie poważnie chorego Mikołaja, więc oprócz walorów
muzycznych i wspominkowych Memoriał pełnił też funkcję imprezy charytatywnej.
czwartek, 13 października 2016
Yossi Sassi Band [support: Sechem] - Warszawa [Progresja Music Zone], 11 X 2016 [galeria zdjęć]
To był jeden z tych koncertów,
które w natłoku wydarzeń muzycznych tej jesieni było bardzo łatwo przegapić.
Przyjechały do nas dwie grupy, których nazwy pewnie przeciętnemu słuchaczowi
rocka w Polsce wiele nie mówią (choć przecież nazwa Orphaned Land wielu fanom
metalu nad Wisłą nie jest obca), w dodatku z krajów, których wiele osób
zupełnie z dobrą sceną rockową nie kojarzy. To błąd, bo dobra muzyka jest grana
wszędzie, nawet jeśli niektórym wydaje się, że branża muzyczna kończy się na
Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. We wtorkowy wieczór niemal wszystko było
przeciwko artystom – fatalna pogoda, konkurencyjne koncerty w stolicy, mecz
piłkarskiej kadry w eliminacjach mistrzostw świata. Efekt? Garstka osób w
ogromnej sali Progresji. Można się było załamać, odwalić pańszczyznę i jechać
do domu po tym ostatnim, potencjalnie niezwykle dołującym koncercie trasy. Ale wiecie
co? Muzycy obu formacji wyszli na scenę, dali z siebie wszystko, wykrzesali z
siebie mnóstwo entuzjazmu, znakomicie się bawili, zachwycili publiczność, a po
koncercie wyszli do tych nielicznych, którym chciało się tego dnia ruszyć dupy
z domów.
niedziela, 9 października 2016
Crobot - Welcome to Fat City [2016]
2 lata temu zespół Crobot wszedł
gwałtownie w orbitę moich muzycznych zainteresowań kapitalną drugą płytą Something Supernatural. Było głośno, dynamicznie,
z kopem i niezbyt długo. Po dwóch latach wychodzi album numer 3 – Welcome to Fat City. I pewnie mógłbym
przekopiować tekst o Something
Supernatural i podstawić inne tytuły utworów – większość by się idealnie
zgadzała. To chyba niedobrze – mógłby ktoś powiedzieć. Znaczy co – nic się nie
rozwinęli? Znowu to samo? No trochę niby to samo, ale to ledwie trzeci krążek
tej formacji, nie trzynasty. Tu jeszcze nie ma konieczności zmieniania formuły,
jeśli ta sprawdziła się ostatnio. Bo faktycznie sprawdzała się znakomicie i
sprawdza się także na tym nowym wydawnictwie.
wtorek, 4 października 2016
Seven Impale - Contrapasso [2016]
Dwa lata temu byli prawdziwą
sensacją w światku szeroko pojętego rocka progresywnego. Ich kapitalny,
intensywny debiut – City of the Sun –
sprawnie łączył mocne progresywne brzmienia z elementami jazzu, tworząc gęstą,
ciężką, momentami nawet nieco przytłaczającą, lecz także bardzo klimatyczną
mieszankę. Słuchacze byli zaskoczeni i jednocześnie zdumieni tym nowym
muzycznym projektem. Po dwóch latach formacja Seven Impale powraca z albumem
numer dwa – Contrapasso. Oczywiście
jest już teraz w zupełnie innym miejscu – na tę płytę czeka naprawdę sporo osób
i każda z nich ma jakieś, zapewne niemałe, oczekiwania. Oczekiwania, którym –
przynajmniej w moim przypadku – udało się sprostać.
poniedziałek, 3 października 2016
The Brew - Shake the Tree [2016]
Formacja The Brew megagwiazdą
europejskiej sceny rockowej z pewnością nie jest, ale to ten rodzaj zespołu,
który chcesz widzieć na żywo zawsze, gdy grają w pobliżu. Goście, którzy
doskonale wiedzą jak się gra dobrego rocka, dają z siebie wszystko na każdym
koncercie i gwarantują świetną zabawę. A co gwarantują na swoich płytach? Mniej
więcej to samo, choć – z oczywistych względów – w nieco bardziej kontrolowanym
wydaniu. Jeśli szuka się świetnej płyty do samochodu, na imprezę czy po prostu
wtedy, gdy chce się usłyszeć kilka może niezbyt skomplikowanych, ale zagranych
z kopem rockowych numerów, to sięga się po ich płyty. Także po tę najnowszą, szóstą,
zatytułowaną Shake the Tree.