czwartek, 27 lipca 2017

Bell - Tidecaller [2017]



Bell to formacja ze Szwecji, z którą po raz pierwszy zetknąłem się kilka tygodni temu. Nic dziwnego akurat w tym przypadku, bo Tidecaller to pierwsze wydawnictwo zespołu. Mocno psychodeliczna, kolorowa (choć jednak trochę zbyt kiczowata jak na mój gust) okładka, do tego sam zespół określa swoją muzykę jako mieszankę stonera, heavy metalu i ciężkiego rocka. Z grubsza temat klaruje się jeszcze przed odsłuchem, choć i ten od razu wyjaśnia, z czym mamy do czynienia. Takich grup jest obecnie mnóstwo, a całkiem spory ich procent działa w Skandynawii. Trzeba zatem solidnie się postarać, żeby w tym oceanie grających ciężko formacji jakoś się wybijać. Nazwa taka jak Bell raczej w szybkim zaistnieniu nie pomoże, ale może muzyka będzie w tym aspekcie skuteczniejsza?

Panowie nie bawią się w zbyt długie wstępy. Piwko otwarte i zaczynają mocno z pierwszymi dźwiękami Secret Mountain. Sabbathowy riff, potężne bębny wyraźnie zaznaczające rytm, chwytliwe chórki w refrenie – czyli z jednej strony ciężko, z drugiej jednak dość przystępnie i przyjaźnie dla ucha. Równie sabbathowo jest także w Cross in the Sky – znowu potężny riff, powolne tempo, spory ciężar. I tylko mam wrażenie, że trochę niedomaga strona wokalna, bo nie ma tu ani wokalnego klimatu Black Sabbath z Ozzym, ani mocy w górnych partiach z czasów Dio czy Tony’ego Martina. Co nie znaczy, że Martin Welcel jest złym wokalistą. Po prostu jego głos nie wywołuje u mnie ciarek, a to jednak w muzyce ciężkiej i klimatycznej dość istotny element. Na plus jednak z pewnością zapisać mogę wspomniane już dwugłosy pojawiające się w większości utworów – niezbyt skomplikowane, ale brzmiące po prostu przyjemnie. Może za dużo w tym tekście nawiązań do sławnego kwartetu z Birmingham, ale przecież tych jest mnóstwo także w warstwie muzycznej na Tidecaller, a w dodatku mamy tu jeszcze miniaturkę Awoken z odgłosami burzy i kościelnymi dzwonami… Na tej składającej się z dziewięciu numerów niespełna pięćdziesięciominutowej płycie nie zetkniemy się z jakąś wielką różnorodnością brzmienia, ale są kompozycje, które wyróżniają się w tym zestawie. Do takich należy Reach Out, które jako pierwsze zrywa nieco z tym stricte sabbathowym brzmieniem na rzecz mieszanki amerykańskiego heavy i thrash metalu, czy Angels Blood – najdłuższa kompozycja na albumie, zresztą zamykająca płytę – solidny walec, który faktycznie pozostawia w słuchaczach na koniec płyty wrażenie, że coś po nich przejechało.

Debiut grupy Bell to solidny krążek, który powinien spodobać się fanom ciężkiego gitarowego walcowania. Ale nie spodziewajcie się po tej płycie żadnych niespodzianek. To po prostu solidnie przerobiony znany od lat temat, podany w niezły sposób. Mam swoje zastrzeżenia do tego wydawnictwa, zwłaszcza w kwestii wokalu, który niby nie jest zły, ale chyba zbyt nieoszlifowany, szorstki, surowy w brzmieniu. Ale może na kolejnych krążkach będzie pod tym względem lepiej. Na razie jest to niezły początek, ale żeby naprawdę zaistnieć na scenie ciężkiego, skandynawskiego grania, będą musieli postarać się bardziej.


1. Secret Mountain (4:23)
2. Cross in the Sky (6:06)
3. Tidecaller (5:29)
4. Awoken (1:33)
5. Reach Out (4:47)
6. Blackened Sun (6:39)
7. Locked and Burrowed (5:45)
8. Dawn of the Reaper (6:15)
9. Angels Blood (7:52)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz