Kiedy w zeszłym roku pisałem o pierwszej płycie Blackwater Holylight i zaczynałem grać muzykę tego zespołu w
swojej audycji, formacja z Portland nie miała jeszcze nawet swojego profilu na
Facebooku, a w Polsce słyszało o niej pewnie kilka osób. Trochę się od tamtej
pory pozmieniało. Teraz panie mają kilka tysięcy obserwujących, pograły już
sporo, także jako support przed występami nieco bardziej rozpoznawalnych
wykonawców, odwiedziły nawet Polskę (niestety Szczecin to dla reszty kraju
raczej średnia lokalizacja, więc byłem zmuszony odpuścić) i po wielu zmianach
na stanowisku perkusistki w końcu chyba ustabilizowały skład. Szybko też
zarejestrowały album numer dwa – Veils of
Winter. Przy okazji premiery pierwszej płyty pojawił się tu komentarz, że
zespół brzmi „dziewczyńsko”. Może i coś w tym jest, może faktycznie w riffach
granych przez zespół brakuje elementu męskiej agresji. Może właśnie na tym
polega urok tego zespołu? Z drugiej strony – to absolutnie nie jest „dobra
muzyka jak na dziewczyny” (z czymś takim też się spotkałem w zagranicznych
internetach), bo to byłoby nie tylko stwierdzenie szowinistyczne, ale
zwyczajnie krzywdzące dla pań tworzących ten zespół (i właściwie dla wszystkich
innych też). To po prosto dobra muzyka i tyle.
Zaczynają od brzmieniowego zła i
grozy w Seeping Secrets. Na początek
rzucają mroczny, przesterowany motyw, czym ustawiają klimat całego numeru. A
gdy pojawia się eteryczny, łagodny, ale jednocześnie zawierający w sobie jakiś
złowrogi element wokal, robi się naprawdę niepokojąco. To zresztą jedna z cech
charakterystycznych muzyki tej grupy – z jednej strony mamy ciężkie, niemal
sabbathowe (choć może nieco rozwodnione produkcją i wspomnianym brakiem
agresji) riffy, z drugiej zaś ten wokal niczym z mrocznej kołysanki. Więcej
dynamiki, jak można się zresztą było spodziewać po tytule, jest w kolejnym na
płycie numerze – Motorcycle. Ale moim
zdecydowanym numerem jeden od pierwszego odsłuchu krążka jest kompozycja numer
trzy – The Protector. Pewnie
nieprzypadkowo, bo to utwór najbardziej przypominający materiał z pierwszego albumu,
który tak mi się spodobał kilkanaście miesięcy temu – hipnotyczny, psychodeliczny,
świetnie kołyszący, który jednocześnie świetnie się rozkręca w kilku
fragmentach.
Dalszy ciąg płyty poziomu
pierwszych kilkunastu minut nie obniża, choć przyznam, że trochę brakuje mi tu
jeszcze chociaż z jednej kompozycji, która tak bardzo wybijałaby się jak The Protector – takiej, która
zachwyciłaby mnie klimatem od pierwszego kontaktu. Mamy gęste, mroczne Daylight, dynamiczniejsze, nieco
bardziej przestrzenne Death Realms
czy wreszcie zamykające płytę i najdłuższe na niej Moonlit, które może zaczyna się dość niepozornie, ale fantastycznie
się rozkręca z upływem czasu. I wszystkie te utwory brzmią bardzo przyjemnie,
tworzą pewien obraz dźwiękowy tego, co ten zespół chce osiągnąć – jest to
spójne i interesujące – ale mam wrażenie, że żadna z tych kolejnych kompozycji
nie jest z gatunku tych, które zachwycą słuchacza od pierwszego odsłuchu.
Veils of Winter to ciekawa płyta, która może nieco różni się od
debiutu, ale stylistycznie aż tak bardzo od niego nie odbiega. To raczej
kwestia może nieco większego nacisku położonego tutaj na cięższe riffy, a nieco
mniejszego na oniryczną psychodelię. Słychać, że w zespole są teraz dwie
gitary, bo przekłada się to zdecydowanie na dominację właśnie gitar nad klawiszami, które dużo większą rolę odgrywały na debiucie. Tam też grupa
częściej odwoływała się nie tylko do lekkiej psychodelii lat 60., ale też do
klimatów lat 80. Na Veils of Winter
mamy znacznie więcej mroku, ciężaru. W bardzo dużym, niesprawiedliwym i mocno
niedokładnym uproszczeniu – więcej tu Black Sabbath niż Pink Floyd. Charakterystyka
twórczości zespołu nie zmienia się jednak drastycznie. Może po prostu środki
prezentacji uległy pewnej zmianie. Mimo wszystko na dzisiaj, gdybym miał wybrać
tylko jeden z tych albumów, postawiłbym na debiut. Może dlatego, że po prostu w
zeszłym roku byłem niezwykle zaskoczony muzyką tej formacji, a teraz już trochę
wiedziałem, czego się spodziewać? A może balans gitarowo-klawiszowy na
płycie poprzedniej bardziej mi odpowiadał? Nie umniejsza to jednak w żaden
sposób przyjemności z odsłuchu nowego krążka, nawet jeśli nie jest to płyta,
która trafia do słuchacza od pierwszego odsłuchu, jak to było z debiutem.
Płyty możecie posłuchać na profilu zespołu na Bandcampie.
1. Seeping Secrets (4:43)
2. Motorcycle (4:31)
3. The Protector (5:22)
4. Daylight (6:01)
5. Death Realms (4:42)
6. Spiders (3:31)
7. Lullaby (5:46)
8. Moonlit (6:16)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Eeeetam... ja wiem dlaczego: dziewczyny były młodsze ;-)
OdpowiedzUsuń