Obecna sytuacja wirusowa dała światu ostro w kość. Niewiele branż odczuło to tak boleśnie jak branża rozrywkowa, która dokonała niezwykłej sztuki, bo stoi i leży jednocześnie. Istnieje spora szansa, że nawet za 30 lat wszyscy będziemy krzywili się na każde wspomnienie roku 2020. Ale to wszystko ma też swoje nieliczne dobre strony. Na przykład niektórzy artyści niespodziewanie nagrali nowe płyty. W kilku przypadkach niespodziewanie także dla samych siebie. Jeszcze niedawno Mariusz Duda ogłaszał, że zamierza w najbliższych latach nagrywać pojedyncze solowe piosenki, które kiedyś w końcu złożą się na cały album wypełniony melodyjnymi utworami, opartymi głównie na brzmieniach akustycznych i właśnie na nieco bardziej „piosenkowym” brzmieniu. A tymczasem dzisiaj otrzymujemy od artysty całą płytę. W dodatku z zupełnie innej bajki niż wspomniane melodyjne piosenki. Mariusz Duda nagrał album elektroniczno-ambientowy, w klimatach mocno inspirowanych muzyką do starych gier komputerowych. Zaskoczeni? No cóż, może samym faktem, że taka płyta powstała właśnie teraz i w tajemnicy, bo tym, że Mariusz zdecydował się właśnie na taki krok, zaskoczony zupełnie nie jestem. Od lat w wywiadach czy w wypowiedziach w social mediach zdradzał swoją miłość do gier oraz do muzyki z niektórych z nich, a także wyrażał zainteresowanie stworzeniem kiedyś czegoś w tym stylu. Może i gra do tej muzyki jeszcze nie powstała, ale to tym gorzej dla branży gier.
▼
piątek, 26 czerwca 2020
środa, 24 czerwca 2020
High Priestess - Casting the Circle [2020]
High Priestess to żeńskie trio z Los Angeles, które
powstało kilka lat temu dzięki staremu dobremu ogłoszeniu. Panie może i trafiły
na siebie przypadkiem, ale wygląda na to, że dogadują się na muzycznej
płaszczyźnie znakomicie, bo po udanym debiucie wskoczyły o poziom wyżej na
swojej drugiej płycie, zatytułowanej Casting the Circle. Zakochałem się
w tej płycie od pierwszego odsłuchu, bo jest tu w zasadzie wszystko, co lubię w
tego typu muzyce. W zasadzie mogłem ten tekst napisać właśnie po pierwszym
odsłuchu i nie różniłby się jakoś znacznie od tego, co czytacie w tej chwili,
ale po kilkunastu kolejnych jestem jeszcze bardziej przekonany, że będzie to
moja tegoroczna czołówka.
niedziela, 21 czerwca 2020
Dola - s/t [2020]
Stali czytelnicy tego bloga oraz
słuchacze moich audycji wiedzą już chyba doskonale, że znacznie bardziej lubię
klimaty rockowe od metalowych, a już growl czy generalnie cokolwiek
podchodzącego bardziej pod wrzask niż śpiew najczęściej z miejsca pozbawia płytę
szans na zaistnienie na dłużej w mojej świadomości. Doceniam, ale nie lubię. Są
wyjątki, ale naprawdę nieliczne. Więc gdy wypatrzyłem u jednego ze znajomych na
Spotify płytę grupy Dola, zobaczyłem okładkę i zestawiłem to jeszcze z opisami twórczości grupy na Bandcampie, wśród których znalazłem black metal, nie sądziłem,
że moja przygoda z muzyką tego zespołu potrwa dłużej niż kilka minut. Ale mnie wciągnęła. Z każdym numerem podobało mi się coraz bardziej i nie
zmieniał tego nawet wrzask pojawiający się w kilku kompozycjach. A po wszystkim
odsłuchałem ponownie. I jeszcze raz. A potem kupiłem sobie tę płytę – jako
pierwszą z wydanych w tym roku.
piątek, 19 czerwca 2020
Dool - Summerland [2020]
Dool to holenderska formacja, która zadebiutowała w 2017
roku i miała jak na razie na koncie jeden album, EP-kę i kilka singli, więc
niedużo. Ale słychać, że idą ostro do przodu, bo na Summerland kwintet
prezentuje się niczym sprawnie naoliwiona maszyna składająca się ze
sprawdzonych już trybików. Nie jest to przypadek, bo zespół tworzą muzycy,
którzy przewijali się już przez inne grupy, z których najbardziej znana (w
kręgach słuchaczy interesujących się takimi klimatami) jest chyba The Devil’s
Blood. Na czele formacji stoi główna kompozytorka, wokalistka, gitarzystka a
okazjonalnie także klawiszowiec Ryanne van Dorst, ale w grupie – poza, rzecz
jasna, sekcją rytmiczną – jest jeszcze dwóch gitarzystów, co zdecydowanie
słychać, bo w kompozycjach zespołu sporo się dzieje na wielu płaszczyznach.
środa, 17 czerwca 2020
Airbag - A Day at the Beach [2020]
Czwarty album grupy Airbag – wydany w 2016 roku krążek Disconnected
– był pierwszym w dorobku tego zespołu, którego nie kupiłem. Nie tylko po
premierze. Nie mam go do dziś. To nie tak, że na pewno nigdy go nie kupię, ale
jakoś nie czułem przez ten cały czas potrzeby, by mieć tę płytę w domu. To nie
był zły krążek, ale czułem, że zespół zaczyna zjadać własny ogon, nie proponuje
niczego nowego, nie ekscytuje mnie już tak, jak w Steal My Soul czy Homesick.
I w zasadzie opinii o tej płycie przez te cztery lata nie zmieniłem i – będę
szczery – od napisania tekstu o Disconnected pewnie nawet nie
przesłuchałem tego albumu w całości. Nic zatem dziwnego, że niespecjalnie
ekscytowałem się informacjami o kolejnym albumie, bo bałem się, że znowu będzie
tak samo bezpiecznie i po raz kolejny trochę się rozczaruję. Na szczęście moje
obawy się nie spełniły.
poniedziałek, 15 czerwca 2020
Hibiscus Biscuit - Reflection of Mine [2020]
Australia bardzo szybko wyrasta w moich oczach i uszach na
prawdziwą potęgę podziemnej sceny retro/stoner/psych. Zachwycałem się w
ostatnich latach pewnie już kilkunastoma zespołami stamtąd, a trudno sobie
wyobrazić, ile tak znakomitych formacji faktycznie tam działa i do tej pory
skutecznie unika mojej uwagi. Jedną z najświeższych, jakie obiły mi się o uszy,
jest kwartet Hibiscus Biscuit, który powstał kilka lat temu i miał na koncie
dwa single, a teraz, w marcu tego roku, w końcu zadebiutował w formacie dużej
płyty albumem Reflection of Mine, który każe pokładać w tym zespole
naprawdę spore nadzieje.
sobota, 13 czerwca 2020
Me and That Man - New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1 [2020]
Projekt Me and That Man przy okazji pierwszej, wydanej
trzy lata temu płyty, był swego rodzaju ciekawostką. Więcej niż o samej muzyce
mówiło się chyba o tym, że Nergal postanowił nagrać płytę niemetalową. Odczucia
słuchaczy były chyba dość mieszane, wiele osób wskazywało na nadmierne
inspiracje takimi wykonawcami jak Nick Cave czy King Dude, choć mnie się akurat
tamten album podobał. Po jakimś czasie współpraca z „tamtym facetem”, czyli
Johnem Porterem, dobiegła końca i na płycie numer dwa Adam Darski proponuje
nieco inny pomysł. Mamy stały zespół w międzynarodowym składzie Darski/Sasha
Boole/Matteo Bassoli/Bartek Rogalewicz, mamy też w niemal każdym utworze innych
artystów, którzy pomogli w nagraniach, a czasem także w warstwie kompozycyjnej
czy tekstowej.
czwartek, 11 czerwca 2020
Arabs in Aspic - Madness and Magic [2020]
Trzy lata temu zespół Arabs in Aspic był dla mnie swego
rodzaju ciekawostką. O, patrzcie, skoczkowie narciarscy założyli zespół i
wydają płyty. Ale jajca! No dobrze. Jeden wśród nich był znany, ale on z
zespołu już dawno odszedł, reszta to raczej zawodnicy bez wielkich
międzynarodowych sukcesów, choć dokopałem się do informacji, że kolejny był
jakiś czas rekordzistą kraju w długości lotu na skoczni mamuciej. Potem
zachodziły pewne przetasowania w składzie i w sumie to ja już nie wiem, ilu z
obecnych muzyków formacji to faktycznie byli skoczkowie, ale w Norwegii każdy
rodzi się z nartami na nogach i pewnie w ramach zaliczenia z wuefu i tak muszą
machnąć dwie stówki na mamucie z telemarkiem. Wydana w 2017 roku płyta Syndenes Magi naprawdę mi się spodobała. To taki klasyczny prog ze skandynawskim
klimatem. Po raz kolejny okazało się, że w Norwegii równie dobrze, co z nartami
i telemarkiem, radzą sobie z gitarami, perkusją czy organami. Po trzech latach
grupa wydaje kolejny krążek – zatytułowany Madness and Magic. Przyznam,
że dzięki uprzejmości wydawcy, mam te nagrania już od jakiegoś czasu, i miałem
okazję osłuchać się nie tylko z bardzo obiecującymi, opublikowanymi wcześniej utworami,
ale z całością. Od pierwszego odsłuchu pierwszego singla zanosiło się na naprawdę
bardzo dobry album i moje nadzieje absolutnie nie zostały zawiedzione.
wtorek, 9 czerwca 2020
The Heavy Eyes - Love Like Machines [2020]
Love Like Machines to czwarty album pochodzącej z Memphis formacji The Heavy
Eyes. Zwrócili moją uwagę płytą poprzednią – wydaną w 2015 roku He Dreams of Lions. Trochę kazali czekać na następcę, ale to nawet dobrze. Ciekawych
zespołów na podziemnej scenie rockowej jest obecnie tyle, że gdyby wszyscy
chcieli wydawać płyty co rok albo dwa, nikt by tego nie ogarnął nawet w
minimalnym stopniu. Więc podziękowania dla takich formacji jak The Heavy Eyes,
że wypuszczają nową muzykę na tyle rzadko, bym mógł za nimi nadążyć. Love
Like Machines zawiera zaledwie 34 minuty muzyki podzielonej na dziesięć
numerów. Nie trzeba być matematycznym orłem, żeby szybko dostrzec, że będą to
raczej krótkie rzeczy. Zaledwie jedna kompozycja przekracza cztery minuty,
kilka nie dobija nawet do trzech. Ale nic nie szkodzi. Panowie z The Heavy Eyes
łoją przyjemnego, dynamicznego, melodyjnego fuzz n’ rolla, który jest oparty
właśnie na dynamice i „wpadalności” w ucho, a nie na wielkich popisach
instrumentalnych i natchnionych improwizacjach. To zostawiają innym.
niedziela, 7 czerwca 2020
Seven Planets - Explorer [2020]
Seven Planets to kwartet z Zachodniej Wirginii, który co
prawda wydał w tym roku dopiero swoją trzecią płytę, ale zespół istnieje już od
kilkunastu lat, a – jak można wyczytać w internecie – muzycy tej formacji grali
ze sobą w różnych osobowych konfiguracjach już od przeszło ćwierć wieku. Tak,
to doświadczeni panowie, nie żadni początkujący młodzieńcy. I tak właśnie
brzmią. Jak ekipa, która wie, co robi.
wtorek, 2 czerwca 2020
Fren - Where Do You Want Ghosts to Reside [2020]
Z polsko-ukraińską, stacjonującą w Krakowie formacją Fren
miałem już oczywiście styczność w formie koncertowej, w której sprawdzili się
bardzo obiecująco, zarówno w małym klubie przed psychodelicznym The Sonic Dawn,
jak i w dużej Progresji przed legendami prog rocka, grupą Caravan. Pasowali w
obu miejscach, co już świadczy o tym, że trudno jednoznacznie klasyfikować
muzykę graną przez kwartet. Trochę progresji, trochę klimatów okołojazzowych, nieco
muzyki idealnie pasującej do filmów – wszystko to wyszło udanie na koncertach.
Czas na pierwszy duży album studyjny.