sobota, 25 listopada 2017

Arabs in Aspic - Syndenes Magi [2017]



Istnienie zespołu Arabs in Aspic dotarło do mojej świadomości stosunkowo niedawno, toteż ich piąty (szósty, jeśli do dużych płyt zaliczać wydawnictwo Progeria) album jest moim pierwszym świadomym kontaktem z muzyką tej formacji. Nazwa dość dziwna, nietypowa jest też geneza powstania formacji, bo podobno pierwszy skład tworzyli muzykujący na boku skoczkowie narciarscy. Nie wykluczam prawdziwości tej historii, wszak w Norwegii każdy rodzi się od razu z nartami na nogach (oraz astmą), ale zweryfikować tego nie mam jak, bo nazwiska panów muzyków wiele mi nie mówią. Nie to jest jednak w tym wszystkim ważne. Syndenes Magi to, jak już wspomniałem, piąty studyjny krążek zespołu i to na pewno słychać. Muzycy czują się bardzo dobrze w tym, co robią – inaczej pewnie nie odważyliby się na nagranie albumu, na który składają się zaledwie trzy kompozycje.

Nowy album Arabs in Aspic trafi przede wszystkim do zakochanych w nieco jesiennym, niezwykle klimatycznym, ciepłym prog rocku rodem z lat 70. Piękne gitarowe pejzaże, fantastyczne, klasyczne brzmienie organów i sekcja rytmiczna, która może nie próbuje tu działać cudów, ale kapitalnie trzyma wszystko w ryzach. A do tego śpiew po norwesku. To w sumie nie powinno być zaskoczeniem, w końcu właśnie z Norwegii zespół pochodzi, ale jednak większość formacji z tego kraju woli posługiwać się językiem Szekspira (to taki gość, co był popularny przed J.K. Rowling w tej samej branży). Tu ten norweski, choć oczywiście sprawia, że nie rozumiem pół słowa, jest w pewnym sensie ciekawostką i sprawdza się fonetycznie bardzo dobrze.

Kompozycja tytułowa, która płytę rozpoczyna, jest przesiąknięta soczystymi, bardzo treściwymi brzmieniami organów, choć z czasem w zasadzie każdy muzyk formacji ma szansę się wykazać. Początek jest spokojny, nieco melancholijny, ale z czasem panowie rozkręcają się i wywijają klasycznego, ciężkiego gitarowo-organowego proga i choć utwór trwa ponad 12 minut, nigdy nie gubią się w tym swoich odjazdach. Mørket 2 rozpoczyna się tak, że moglibyśmy spokojnie pomyśleć, że to stary numer SBB lub Niemena, panowie szybko jednak przechodzą w cięższe klimaty, łącząc hardrockową moc z psychodeliczno-progresywnymi odjazdami. Od razu przypominają mi się moje pierwsze kontakty z muzyką grup Black Bonzo i Änglagård, które również w takim właśnie klimacie się lubowały. Kosmiczne „świderki” organowe oraz gitarowy jazgot w końcowej części kompozycji kapitalnie rozstrajają to wcześniej bardzo uporządkowane granie. Po zwieńczeniu poprzedniej kompozycji z przytupem, część trzecia Mørket rozpoczyna się zaskakująco spokojnie, a po chwili robi się wręcz bajkowo, a przy tym nieco tajemniczo. Ale skoro utwór ma ponad 20 minut, to przecież nie będzie to sobie tak sielsko płynęło przez cały czas – bądźmy poważni. Już po paru minutach zaczyna robić się momentami nieco ciężej, choć te mocniejsze wstawki są mimo wszystko przez pewien czas przeplatane dużo spokojniejszymi, nieco floydowskimi motywami. Ale im dalej, tym ciężej, dynamiczniej i intensywniej. Mniej więcej po ośmiu minutach utwór wchodzi na wyższe obroty, które dominują przez kilka minut, choć potem panowie serwują nam w ramach zaskakiwania słuchacza kilka minut delikatnego klawiszowego kosmosu, a całość wieńczy kolejne kilka minut spokojnego, pół-akustycznego grania, które pozwala dojść do siebie po tej muzycznej podróży.

Na pewno nie jest to płyta w żaden sposób odkrywcza, bo przecież takie rzeczy nagrywali wielcy rocka progresywnego niemal 50 lat temu, a i dobre ćwierć wieku temu w Skandynawii istniały (a w niektórych przypadkach dalej istnieją) grupy, które te brzmienia z powodzeniem przywracały do łask. Ale to bardzo przyjemna płyta, świetnie zagrana i zaśpiewana, kapitalnie płynąca. Płyta, do której chce się wracać, a to chyba najważniejsze. A w moim przypadku także płyta, która na pewno skłoni mnie do poznania wcześniejszych albumów formacji, bo to pierwsze spotkanie z muzyką Arabs in Aspic było ze wszech miar udane.

1. Syndenes Magi (12:20)
2. Mørket Pt 2 (9:34)
3. Mørket Pt 3 (20:20)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. A ja chyba wspominałem o nich tutaj czas jakiś temu...
    A teraz chcę się podzielić odkryciem: Tiger Moth Tales "The Depths Of Winter" - przy nich Wobbler to długensy-nudensy :-)
    Kompozycje bez zarzutu, kadencje wzorcowe, instrumentalnie wykonane, że much z muchą nie siada, klimaty, emocje a do tego wokalista. Głos niby niepozorny, ale od lat nie słyszałem takiego naturalnego talentu, takiej muzykalności, takiego drżenia powietrza na krótkim dźwięku, jednym słowem : odkrycie.
    A opowieści płyną niesamowicie klimatycznie i nic a nic, ani trochę nie nudzą. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TMT w tym tygodniu w ktorejś audycji rockserwis.fm byli, sobie ich gdzies zanotowałem, chociaz jak to bywa z takimi zanotowaniami, cholera wie, czy bedzie czas jeszcze w tym roku sie za nich zabrać :D

      Usuń
  2. Zajrzałem tu i tam i okazuje się, że TMT to jeden człowiek.
    Chylę czoła, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń