Norweską formację Wobbler
poznałem jakieś osiem czy dziewięć lat temu, gdy zaczynałem kopać w muzyce
skandynawskiej. Byli jednym z tych zespołów, które w największym stopniu
zwróciły moją uwagę, co z perspektywy czasu nie jest dla mnie żadnym
zaskoczeniem, bo niewiele wcześniej zacząłem słuchać nieco uważniej muzyki
progresywnej, więc tego typu brzmienia wtedy wydawały mi się niezwykle
atrakcyjne. Jednak z czasem moje zainteresowanie losami tej grupy nieco
zmalało, w czym spory udział miało zapewne to, że panowie niespecjalnie
spieszyli się z wydawaniem kolejnych płyt. Dość powiedzieć, że tegoroczne
wydawnictwo – From Silence to Somewhere
– to dopiero czwarty album grupy w jej kilkunastoletniej historii, co przy
tempie wydawania płyt przez większość wykonawców w dzisiejszych czasach wrażenia
nie robi. Od premiery poprzedniego krążka minęło aż sześć lat. Czy muzyka
formacji zmieniła się przez ten czas? Absolutnie nie. Wciąż dokładnie wiadomo,
czym uraczą swoich słuchaczy. I wciąż jest to bardzo dobre.
Absolutnie żadnym zaskoczeniem
nie jest to, że ten niespełna 47-minutowy album zawiera zaledwie cztery
kompozycje, z czego jedna to w zasadzie dwuminutowy przerywnik. Pozostałe trzy
kwadranse podzielone są zatem niezbyt zresztą równomiernie na trzy numery. Fani
progrockowych długensów® – będziecie w siódmym niebie! I to od samego początku,
bo pierwsza kompozycja – utwór tytułowy – trwa 21 minut. I czego tu nie ma?
Szalone rytmiczne połamańce – są. Spokojne, delikatne fragmenty – są. Mocne, gitarowe
granie – jest. Wstawki fletu – obowiązkowo. Gdyby nie wokal, można by pomyśleć,
że słuchamy jakiegoś zaginionego numeru na przykład z sesji Nursery Cryme. Oczywiście utwór tej
długości i o takim nagromadzeniu motywów zawsze będzie trudny w odbiorze. Nawet
po pięćdziesięciu odsłuchach pewnie nie będę w stanie odtworzyć go w głowie
poza pojedynczymi motywami. Ale to nie ma aż takiego znaczenia, bo podczas
słuchania wrażenia są kapitalne. W przypadku dwóch pozostałych „pełnoprawnych”
kompozycji jest w zasadzie bardzo podobnie, choć na nieco mniejszą skalę, wszak
razem trwają one zaledwie dwie minuty dłużej niż sam jeden utwór tytułowy. Sporo
ożywienia wprowadza zwłaszcza początkowy fragment Fermented Hours, który zaskakuje „kosmicznym” motywem oraz
intensywnością brzmienia. Potem oczywiście następuje prawdziwy rollercoaster
klimatów i natężeń dźwięku, ale ten mocny początek zdecydowanie robi wrażenie i
„ustawia” cały numer. Foxlight dla
odmiany w dużej mierze jest spokojniejsze, bardziej w stronę folkową. A przede
wszystkim obie te kompozycje to dowód na to, że da się znakomicie nabrać
słuchacza, bo jestem przekonany, że gdyby włączyć te nagrania fanom takich
właśnie klimatów w wydaniu „wielkich” z lat 70., to większość uwierzyłaby, że
te numery liczą już sobie właśnie powyżej 40 lat. Pod tym względem zgadza się
wszystko – motywy, konstrukcja, brzmienie instrumentów, wokal i produkcja
całości.
Nowa płyta grupy Wobbler pewnie
raczej nie sprawi nagle, że formacja stanie się liderem współczesnej sceny
progresywnej w Europie, ale fani, którzy zachwycali się poprzednimi krążkami,
także i tym razem powinni być zadowoleni. W końcu mamy tu dokładnie to, czym
zespół zachwycał na wcześniejszych trzech albumach – długie, wielowątkowe
kompozycje, łączące w sobie poetyckość wczesnych utworów Genesis z rytmicznymi
połamańcami Yes i szaleństwami Jethro Tull. A wszystko to polane produkcyjnym
sosem, który dojrzewał w lepiankach od wczesnych lat 70. Dla fanów klasycznego
progrocka to pozycja absolutnie obowiązkowa. Grupa Wobbler nie oferuje w
zasadzie nic nowego w swojej muzyce, ale w podrabianiu wielkich prog rocka jest
tak dobra, że słuchanie ich kolejnych płyt to olbrzymia przyjemność.
1. From Silence to Somewhere (21:01)
2. Rendered in Shades of Green (2:05)
3. Fermented Hours (10:12)
4. Foxlight (13:19)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Świetna płyta. Trzeba ją posłuchać. Wobblera odkryłem jakieś pół roku temu i myślałem że ich dorobek muzyczny zatrzyma się na 3 płytach na szczęście się myliłem . Dla mnie grają najlepszego prog rocka w XXI wieku.
OdpowiedzUsuńMoże nie najlepszy, ale z pewnością bardzo dobry . Podzielam że świetna .
UsuńTen album cierpi na ten sam problem, co cały współczesny rock "progresywny" (tak naprawdę regresywny). Mianowicie, muzykom wydaje się, że im dłuższe i bardziej smętne będą ich kompozycje, tym będą one bardziej progresywne. A to nie na tym polegał klasyczny rock progresywny (choć czasem też zdarzały się dłużyzny i smęcenie, zwłaszcza w "symfonicznej" odmianie). Dla mnie od dłuższego czasu absolutnym wzorcem progresywnego grania jest grupa Gentle Giant, będąca zupełnym przeciwieństwem Wobblera. Zespół pokazał, że skomplikowane granie może być bardzo treściwe (nigdy nie nagrali utworu trwającego powyżej 10 minut, rzadko przekraczali 5), a przy okazji niesamowicie wyraziste pod względem melodycznym. Oczywiście King Crimson, Pink Floyd i Van der Graaf Generator to też świetne grupy, które też często grały bardzo treściwie (zwłaszcza dwie pierwsze), a gdy już nagrywali długie kompozycje, to potrafili je ciekawie zapełnić. No i melodie też mieli bardziej wyraziste od Wobblera.
OdpowiedzUsuńDla mnie ten album to takie maks. 6/10, bo w sumie da się tego słuchać (w przeciwieństwie do większości współczesnego "proga") i wielokrotnie słychać, że muzycy mają spore umiejętności (ale nie kompozytorskie).
Kawałek naprawdę solidnego grania. W obrębie progrocka, a w szczególności rocka symfonicznego powiedzieć coś naprawdę nowego jest trudno. I Wobbler nie mówi nic nowego. Siłą płyty jest świetne rzemiosło muzyczne, momentami wręcz wirtuozeria. Płyta mocno eklektyczna, co również może być pozytywem, gdyż czerpie ze znakomitych wzorców.
OdpowiedzUsuńWg mnie to takie: 4/10 Yes, 3/10 Genesis, i po 1/10 Focus, Gentle Giant i Jethro Tull. Posłuchać warto, ale 12 miejsce na liście wzechczasów progarchives.com to jednak przesada.
to pewnie efekt 'świeżości' - za rok czy dwa srednia spadnie jak ludzie będą oceniac album z perspektywy czasu. w pierwszej kolejnosci do oceny rzucają się głównie fani zachwyceni płytą :)
UsuńBardzo możliwe. Tak było np. z "Second Life Syndrome" Riverside parę lat temu. Teraz zadomowiła się w siódmej dziesiątce -imo jest to pozycja adekwatna. Osobiście uważam "SLS" za płytę ciekawszą, a porównuję dlatego, że u Wobblera słychać także i progmetal - to znów tak a'propos eklektyzmu.
Usuń