poniedziałek, 29 czerwca 2015

Muse - Drones [2015]


Muse to dla mnie wciąż zespół dość nowy, prezentujący w pewnym sensie świeże podejście do muzyki rockowej. Tym bardziej dziwię się za każdym razem, gdy przypomnę sobie, że ci goście grają razem od przeszło dwóch dekad, a wydana niedawno płyta Drones jest już ich siódmym studyjnym krążkiem. Nie będę się szczególnie rozwodził nad tematyką utworów na tym albumie. Wiadomo powszechnie, że panowie pobawili się w Rogera Watersa i opowiadają nam o okrucieństwach wojny, o tym, że wojenne doświadczenia „ryją banię” i zmieniają normalnych ludzi w psycholi i bezduszne maszyny (to tak w uproszczeniu – jakby się miał jakiś „czep” czepiać). I choć tematyka determinuje pewne cechy tej płyty, takie jak wstawki z wrzaskami wojskowych popaprańców, najważniejsza musi być muzyka, bo bez niej nawet najciekawszy temat wypadnie męcząco.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Shawn James & the Shapeshifters - The Gospel According to Shawn James & the Shapeshifters [2015]


Potrafią solidnie przyłożyć mocnymi gitarami i dynamicznymi numerami, potrafią zagrać delikatniej, zanurzając się spokojnie w klimaty bluesowe, potrafią z powodzeniem nawiązać do klimatów muzyki amerykańskiego południa, potrafią wycinać solówki, które cudownie uzupełniają się z mocnym instrumentalnym podkładem, nawiązującym czasami wręcz do muzyki stonerowej, potrafią nawet dodać nieco klimatów etnicznych. O kim mowa? O kwintecie z amerykańskiego stanu Arkansas – Shawn James & the Shapeshifters. Co więc sprawia, że wyróżniają się spośród mnóstwa grup muzycznych, które również są w stanie robić wszystko to, co wymieniłem powyżej? Shawn James i jego ekipa do tej znakomitej rockowej mieszanki dodają jeszcze skrzypce, altówkę, banjo i mandolinę, ale to wcale nie znaczy, że grupa traci cokolwiek ze swojej rockowej siły. Instrumenty folkowe łączą się z instrumentarium rockowym na albumie The Gospel According to Shawn James & the Shapeshifters tak naturalnie, że nie można mieć najmniejszych wątpliwości – to rockowa grupa pełną gębą! Tylko z odrobinę nietypowym brzmieniem.

czwartek, 18 czerwca 2015

Blues Pills [support: Spiders, Ampacity] - Warszawa [Progresja], 17 VI 2015 [galeria zdjęć]

Podobno miarą popularności zespołu jest liczba jego hejterów. Nie wiem, czy to najlepsze kryterium, ale jeśli tak, to Blues Pills ewidentnie są coraz popularniejsi, bo ostatnio zauważyłem, że część moich znajomych (same kobiety - a to ci niespodzianka) jest na nich z jakiegoś powodu mocno cięta. Ciekawe, czy ma z tym coś wspólnego to, że na czele grupy stoi przebojowa, niebrzydka i obdarzona znakomitym głosem dziewczyna? Hmm... Zajmę się jednak innymi oznakami rosnącej popularności zespołu. Jeszcze rok temu grali u nas dla około dwustu osób w ciemnej piwnicy w warszawskiej Hydrozagadce. Tym razem od samego początku bilety sprzedawały się tak dobrze, że przeniesienie koncertu, początkowo planowanego w tej samej piwnicy w tym samym klubie, było kwestią czasu. Lepiej paść nie mogło - Blues Pills wystąpili w jednej z największych klubowych sal koncertowych w stolicy i mimo że o wyprzedaniu koncertu nie mogło być mowy (jeszcze...), to dwutysięczna sala wypełniła się prawie w połowie, a nie takie nazwiska występowały w tym miejscu przed dużo skromniejszym tłumem.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Red Sky Mary - River Child [2015]


Niby człowiek lubi niespodzianki, a oczywistości po jakimś czasie zaczynają męczyć, także w muzyce, ale trafiają się czasem takie zespoły, przy których już po pierwszych sekundach płyty wiadomo dokładnie, jak będzie brzmiał cały krążek, a mimo to słuchanie go sprawia sporą przyjemność. Tak właśnie jest w przypadku amerykańskiej grupy Red Sky Mary i jej trzeciej płyty River Child, która ukazała się kilka tygodni temu. Bo teoretycznie przy każdym z 10 utworów składających się na ten czterdziestotrzyminutowy album mógłbym wypisać nazwy wykonawców, którzy mocno inspirowali muzyków Red Sky Mary przy komponowaniu, ale jednocześnie mało mi to przeszkadza, bo nawet jeśli na tym krążku nie ma nic przełomowego czy muzycznie oryginalnego, to słucha się tego fantastycznie.

sobota, 13 czerwca 2015

Ruby the Hatchet - Valley of the Snake [2015]


Podwójna przyjemność spłynęła na mnie w ostatnich miesiącach z obozu Ruby the Hatchet. Najpierw pojawiła się informacja, że pierwsza płyta grupy z Filadelfii, pierwotnie wydana trzy lata temu, ukaże się ponownie po małym liftingu (nowy tytuł – Aurum – dwa utwory z wypuszczonej w międzyczasie EP-ki, brak dwóch czy trzech innych, które były na oryginalnej wersji krążka), a niedługo potem okazało się, że kwintet przygotował także zupełnie nową płytę. Valley of the Snake, bo taki jest jej tytuł, to zatem teoretycznie druga, a w praktyce trzecia (albo na odwrót…) duża płyta Ruby the Hatchet. Nazwa pewnie niewiele mówi większości z was, ale już sama okładka powinna zachęcić i zasugerować, że będziemy mieli do czynienia z klimatycznym, ciężkim albumem. Pod tym względem żadnych niespodzianek – faktycznie jest klimat, faktycznie jest ciężko. Jeśli jesteś fanem sabbathowych riffów, przyjemnego przesteru, stonerowego ciężaru i wplecionych w to wszystko kobiecych wokali, to Valley of the Snake może być krążkiem, który cię zainteresuje. Jeśli nie jesteś, możesz przeczytać ten tekst do końca – kto wie, może jednak się skusisz. Zresztą głupio tak przerywać czytanie po jednym akapicie. To nawet trochę niegrzecznie wobec autora tekstu (na pewno jakoś się dowiem).

czwartek, 11 czerwca 2015

Dżem - 35 urodziny [2015]


Niełatwe jest moje „życie z Dżemem”. Z jednej strony nie potrafię zrozumieć, czemu nagle w ostatnich latach grupa ta stała się dla wielu fanów rocka w tym kraju synonimem muzycznej siary, skoro jeszcze kilka lat wcześniej cieszyła się wciąż olbrzymią popularnością nie tylko wśród weteranów, ale i wśród rockowej młodzieży. Dzisiaj te same osoby, które jeszcze 10 lat temu paradowały z naszywkami Dżemu na plecakach, traktują grupę niemal jak kapelę disco polo i naśmiewają się z niej przy okazji festiwali muzycznych czy koncertów, podczas których Dżem supportuje zagraniczne gwiazdy. Z drugiej strony – sam czuję, że moje nastawienie do Dżemu w ostatnich latach jest inne niż wcześniej. Tyle że nie ma to nic wspólnego z moją opinią na temat muzyki grupy. Wciąż bardzo ją cenie. Może po prostu w pewnym okresie trochę „przedawkowałem” Dżem. W ciągu czterech czy pięciu lat, mniej więcej od połowy studiów, widziałem zespół na żywo ponad 20 razy w różnych zakątkach Polski. A potem kilka spraw, które nałożyły się na siebie, sprawiło, że jeździć przestałem. Może to częściowo kwestia zmęczenia, w końcu „ile można”. Ale jeśli mam być szczery, spory w tym udział także tego, że według mnie coś w tym zespole w ostatnich latach się skończyło. Siadła trochę atmosfera, nie czuję jakiejś większej radości muzyków ze wspólnego grania. Mam wrażenie, jakby niektórzy w Dżemie spędzali ze sobą czas już tylko z konieczności. Co gorsza, podobne odczucia ma sporo znajomych osób, które są dość blisko zespołu. A jednak pomimo tych zastrzeżeń, ci goście są w stanie wejść razem na scenę i zagrać w pełni profesjonalny, niemal czterogodzinny koncert. Tak, prawie cztery godziny! To zresztą nie nowość. Dżem przyzwyczaił fanów, że koncerty jubileuszowe oraz występy na specjalne okazje, to imprezy niezwykle długie. A przecież 35. urodziny to okazja niewątpliwie specjalna.

niedziela, 7 czerwca 2015

Welshly Arms - Welshly Arms [2015]


Jeden z moich ulubionych koszykarzy, Joakim Noah, zwykł mawiać, że Cleveland to straszna dziura. Pytał też często retorycznie, czy ktokolwiek z własnej woli jeździ tam na wakacje. Nie byłem w tym mieście, więc na temat jego walorów turystycznych się nie wypowiem, z ich drużyną koszykarską jest mi zdecydowanie nie po drodze, wiem natomiast, że w obecnej chwili Cleveland kojarzy mi się przede wszystkim z fantastycznym zespołem Welshly Arms, który właśnie wydał swoją pierwszą dużą płytę. Grupa istnieje od trzech lat i już wcześniej wypuściła EP-kę, jednak zaledwie jedno nagranie z niej trafiło na debiutancki album, zatytułowany po prostu Welshly Arms. Jest to zatem niemal w całości premierowy materiał. 10 utworów, 40 minut, masa świetnej energii i bardzo przyjemnych nawiązań do muzyki kilku znanych grup.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Hipgnosis - Life Plays No Encores [2015]


Krakowski zespół Hipgnosis na pewno nie należy do grup rozpieszczających swoich fanów nadmiarem materiału studyjnego. 11 lat istnienia i tylko dwie duże płyty – szału nie ma. Na szczęście dużo lepiej z jakością tego, co jednak wydane zostało. Zwłaszcza druga płyta – Relusion z 2011 roku – to jedno z ciekawszych wydawnictw na polskim rynku muzycznym w XXI wieku. Muzycy zręcznie łączą elementy rocka progresywnego i space rocka z muzyką elektroniczną i klimatami ambientowymi (w sumie to chyba połączenie pozycji numer 1, 3 i 4 na tej krótkiej liście daje pozycję numer 2, ale nie jestem tego do końca pewny…). Boks zatytułowany Life Plays No Encores – o uroczym podtytule concertos & non-symphonies for a Space Rock Band – to aż trzy płyty CD i krążek DVD. Czym wypełnić takie wydawnictwo, skoro nie ma się na koncie zbyt wielu płyt studyjnych? Tu z pomocą przychodzi drugi podtytuł – równie zresztą uroczy – BOOB (Box of Official Bootlegs). Czyli dostajemy po prostu zebrane „do kupy” nagrania koncertowe Hipgnosis z lat 2008–2014. W teorii brzmi fantastycznie. To teraz praktyka.