Dziwny podział stosują muzycy King Buffalo. Granica między
EP-kami a płytami długogrającymi w przypadku ich dyskografii jest nie tyle
cienka, ile niezwykle zawiła, pokręcona i trudna do ogarnięcia. Oficjalnie
zatem ich nowe wydawnictwo – Dead Star – to piątka EP-ka w dorobku
formacji (a może czwarta, jeśli nie liczyć dema lub splitu z nieistniejącym już
niestety szwedzkim Le Bétre?), który uzupełniają też dwie duże płyty. Ale co to
za EP-ka, skoro nawet bez dodatkowego utworu – okrojonej mocno wersji najdłuższej
kompozycji z krążka – wydawnictwo trwa ponad 35 minut? To jednak w zasadzie
niezbyt istotne szczegóły. Najważniejsze, że te 35 minut to po raz kolejny
kapitalna muzyka od kwartetu ze stanu Nowy Jork.
Płyta (bo tego będę się jednak trzymał) składa się z
pięciu kompozycji i o dziwo większość stanowią krótsze, niespełna
czterominutowe kawałki. Echo of a Waning Star to bardzo subtelny,
niezwykle przyjemnie kołyszący, najkrótszy na płycie numer, który sam w sobie
może zostawiałby uczucie pewnego niedosytu, ale w kontekście całej płyty
sprawdza się bardzo dobrze. Ecliptic to chyba największe zaskoczenie –
czterominutowy odlot w klimatach psychodelii połączonej z wpływami synthwave z
lat 80. Taka alternatywna wersja soundtracku Miami Vice autorstwa Jana
Hammera. Zupełnie się tego nie spodziewałem, ale wyszło kapitalnie. Chciałbym
częstszych wycieczek zespołu w takie muzyczne rejony. Kto wie – może ten numer
to właśnie taki mały lot testowy? Trzeci z krótszych kawałków to utwór
tytułowy, który wieńczy płytę. Początkowo wczesno-floydowy, w spokojnym, letnim
klimacie, z dominacją gitary akustycznej, z czasem rozkręca się i przybiera na
mocy, nie wychodząc jednak poza leniwe tempo i równie leniwy klimat.
Zostały tylko dwa numery, ale za to trwają one w sumie
ponad 24 minuty, stanowią więc zdecydowaną większość materiału zawartego na Dead
Star. Eta Carinae od pierwszych sekund wyróżnia się na tej płycie
dynamiką. Przez większość czasu na tej płycie zespół raczej buduje klimat,
zapewnia przyjemne kołysanie, ewentualnie kosmiczno-senną podróż lub przenosi
nas na nadrzeczne łąki w środku lata, a tymczasem w tym numerze panowie od razu
przechodzą do rzeczy motorycznym motywem przewodnim. Wcale nie jest przesadnie
ciężko, ale tę dynamikę, którą w dużej mierze zapewnia oczywiście pracująca
mocno sekcja rytmiczna, czuć natychmiast. Mamy tu też trochę cięższych riffów i
solidnego łojenia oraz stosowną porcję gitarowych partii solowych. Świetnie
sprawdzają się zwłaszcza wishbonowe gitarowe dwugłosy.
Na koniec ponad szesnastominutowy kolos – Red Star.
Na koniec tego opisu, bo płytę ta kompozycja otwiera. To z pewnością nie jest
numer dla tych, którzy szukają w muzyce przede wszystkim zwartego przekazu i
mocnego kopa od samego początku. Całość rozwija się bardzo powoli, dominuje mroczny
klimat, plemienne rytmy wybijane przez perkusistę i niezwykle oszczędny aranż.
Za to brzmi to absolutnie fantastycznie. Proste środki – genialny efekt.
Dopiero w drugiej połowie utworu stopniowo zespół wchodzi w strefę gęstszego
brzmienia i większego ciężaru. Znakomite wejście gitary na sam początek ósmej
minuty utworu zwiastuje zmianę natężenia dźwięku. Na pierwszy plan wychodzą
mocne gitary, wokalista – wcześniej dość oszczędnie posługujący się emocjami w
swoim głosie – śpiewa mocniej, niemal wyszarpując słowa z własnego gardła, a
całość nagle robi się naprawdę potężna. Sporo roboty ma tu też perkusista
grupy, który wcześniej głównie uczestniczył w seansach hipnozy serwowanych
przez cały zespół, a w ostatnich minutach tej kompozycji w końcu może pokazać,
że wie, do czego to wszystko, za czym siedzi, służy. Ta końcówka to już rasowy
psychodeliczny stoner-doom w najlepszym wydaniu.
OK, być może jest to wydawnictwo lekko niespójne w tym
sensie, że w zasadzie każdy numer jest kompletnie z innej bajki. Może właśnie
dlatego sam zespół traktuje Dead Star jako EP-kę, a nie duży album. W
końcu wielu wykonawców właśnie tak podchodzi do małych płyt – że wszystko jest
na nich dopuszczalne i niekoniecznie musi do siebie pasować. Jeśli tak właśnie
kombinowali, to w pełni to rozumiem. Ale ten brak spójności zupełnie mi nie
przeszkadza, bo każda z tych kompozycji – nawet te krótkie przerywniki – brzmi
bardzo ciekawie i naturalnie dla King Buffalo. Każda może być wyznacznikiem
kierunku podejmowanego przez zespół na kolejnej płycie. King Buffalo nie
zawodzi i po raz kolejny oferuje wydawnictwo, które będzie się biło o moją
roczną czołówkę. Cholera, to może być nawet mój ulubiony krążek w
dotychczasowej dyskografii tego zespołu! Wielkie brawa.
Zachęcam do odsłuchu wydawnictwa na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
Zachęcam do odsłuchu wydawnictwa na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
1. Red Star (16:21)
2. Echo of a Waning Star (3:04)
3. Ecliptic (3:51)
4. Eta Carinae (8:01)
5. Dead Star (3:57)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Zaczęłam słuchać i muszę powiedzieć, że klimat muzyki bardzo mi pasuje. Nie znałam zespołu, więc bardzo się cieszę, że tu trafiłam. Dzięki za polecenie!
OdpowiedzUsuńJuż pisałem, dla mnie bomba!
OdpowiedzUsuńZ nieco innej bajki ale dobre, moim zdaniem godne polecenia:
https://myarrival.bandcamp.com/
tak coś mi nazwa sie kojarzyła. okladka i tytul rozwiały watpliwosci - mieli utwor dnia w rockserwis.fm i jak wrzucałem info na strone i fb, to mi sie okladka w oczy rzucila :D ale jeszcze nie sluchalem.
UsuńNo to warto posłuchać, bo są tam chwile tak czarowne, że aż kura cierpnie i krzywe jajka znosi... ;-)
UsuńTrzeba być mocno skoncentrowany, żeby dotrwać do 10 minuty w otwarciu. Ja bym to trochę skrócił, ale psychodelia rządzi się swoimi prawami i ....odpowiednim czasem 😉. Całościowo świetny klimat. Warto mieć w kolekcji.
OdpowiedzUsuńPrawda to prawda. Kolejny świetny i nietuzinkowy album. Mają te chłopaki coś w sobie. Na pewno talent i umiejętności. Aranżacyjnie również jest całkiem dobrze. No i wokal jest taki uspakajając-przyjemny. Pasuje tu w punkt.
OdpowiedzUsuńStawiam ich już teraz, na równi z All Them Witches.