Islandia kojarzy nam się przede
wszystkim z gejzerami, lodowcami oraz wulkanami, które absolutnie celowo
blokują ruch lotniczy na zachodzie Europy w najmniej dogodnych momentach.
Muzycznie Islandia to dla reszty świata głównie pokręcone dźwięki z płyt Björk
oraz pełne lodowatego klimatu i hipnotycznych brzmień krążki Sigur Rós. Życie
na tej wyspie sprzyja tworzeniu właśnie takiej klimatycznej, przepełnionej
chłodem muzyki. Ale nie zapominajmy, że Islandczyków łączy bardzo wiele ze
Skandynawami, a przecież w ostatnich latach ta część świata hard rockiem stoi.
I tu pojawia się trzech bardzo młodych muzyków z malutkiego miasteczka
Álftanes. Grają ze sobą od kilku lat, lokalna wytwórnia wydaje ich debiut, a
druga płyta – Voyage – wychodzi pod
koniec 2012 roku nakładem jednego z największych wydawców na islandzkim rynku.
I pewnie byliby na tym rynku zamknięci, gdyby krążek ten nie wpadł w oko i ucho
ważnych osób z Nuclear Blast – jednej z najważniejszych wytwórni zajmujących
się ciężką muzyką. Wobec powrotu hard rocka do łask, decyzja o ponownym wydaniu
płyty Voyage – tym razem na całym
świecie – była kwestią czasu. Nowa okładka, lekko zmieniona zawartość i w
styczniu 2014 roku Voyage trafiła na
półki sklepowe wiele tysięcy kilometrów od Reykjaviku. Wraz ze światową
premierą pojawiły się propozycje występów choćby na Wacken i Sumer Breeze. A
wszystko to udziałem trzech gości, którzy wyglądają na jakieś 18 lat i ubierają
się, jakby odnaleźli szafę z ciuchami swoich rodziców z początku lat 90.
Gra „taktyką” power trio
zobowiązuje –
Voyage to bardzo
energetyczna i dynamiczna dawka hard rocka z wpływami bluesowymi i sporą
garścią muzycznej psychodelii. To muzyka, w której tak samo łatwo odnajdziemy
ślady inspiracji Hendrixem czy Cream, jak i wyrazy uznania dla Jacka White’a
czy hołd dla Black Sabbath. To jednak przede wszystkim brzmienie bardzo
dojrzałego zespołu, czyli coś, czego w zasadzie słuchacz nie ma prawa
spodziewać się po grającej na tym krążku młodzieży. Otwierający zachodnie
wydanie krążka utwór
Craving to niezwykle
dynamiczna muzyka z silnym stonerowym posmakiem. Jest szybko, intensywnie,
bardzo gitarowo, ale jednocześnie z głową. Młodzi muzycy często stawiają na
decybele w nadziei, że hałas i nadmiar energii zagłuszą niedostatki
kompozycyjne czy warsztatowe. Tu już od pierwszego numeru słychać, że nie mamy
do czynienia z grupą rozwrzeszczanych młodych rockowych buntowników z dużymi
pokładami energii i niewielkimi umiejętnościami, a z muzykami, którzy grają już
razem od ładnych kilku lat i mimo swojego młodego wieku, wiedzą co nieco o
komponowaniu i o tym, jak korzystać ze swoich instrumentów muzycznych. Starym
dobrym rockowym zwyczajem utwór numer dwa –
Let
Me Be – to ciąg dalszy mocnego uderzenia na otwarcie płyty. Tu i tam w
części instrumentalnej pojawiają się echa pierwszych płyt Iron Maiden, choć
raczej w nieco połamanej strukturze niż w samym brzmieniu. Jednak kolejne
kompozycje pokazują, że
Voyage nie
jest jednowymiarowym krążkiem z szybkimi, mocnymi numerami.
Do You Remember to zwrot w zupełnie
innym kierunku. Jest dużo lżej, delikatniej, bluesrockowo – choć w tekście pada
nazwa duetu Simon & Garfunkel, skojarzenia muzyczne każą nam kierować się
raczej w stronę grupy Free. I choć singlowe
Expand
Your Mind znowu atakuje świetną dynamiką i fantastycznym brzmieniem gitary,
to pokazuje też, że panowie z The Vintage Caravan doskonale wiedzą, jak
uatrakcyjnić czadowy rockowy numer niespodziewanym złamaniem schematu czy nagłą
zmianą klimatu. Niespełna trzyminutowe
Cocaine
Sally to z kolei zręczne połączenie zeppelinowych riffów z dynamiką
garażowych rockmanów z dwudziestego pierwszego wieku pokroju Jet.
Jeśli ktoś nie przepada za intensywnością
i rockowym czadem w zbyt dużej dawce, Winterland
przez chwilę przynosi wytchnienie od głośnej gitary. Oszczędny aranż znakomicie
potęguje fantastyczny klimat pierwszej części utworu. Zespół na chwilę wywraca
wszystko „do góry nogami” połamanym motywem w połowie kompozycji, lecz na
zakończenie znowu mamy powrót do chłodnego, nieco tajemniczego klimatu z początku,
który znakomicie sprawdza się w opowieści o odległej, mroźnej krainie. Któż
mógłby opowiadać taką historię lepiej od Islandczyków? Klimaty dawnych czasów i
walk między królestwami też nie są im obce, co udowadniają w dwunastominutowym The King’s Voyage. To prawdziwe
streszczenie tego krążka – znajdziemy tu wszystkie cechy, które sprawiają, że
płyty Voyage słucha się tak dobrze.
Są dobre, połamane riffy, świetna praca sekcji rytmicznej, dynamiczne,
hardrockowe motywy, ale także długie fragmenty instrumentalne, które zapewne
rodziły się spontanicznie podczas studyjnych lub koncertowych improwizacji.
Całości znakomicie dopełniają efekty gitarowe i wokalne w tle, które zahaczają
dość mocno o rejony muzyczne wczesnej twórczości Pink Floyd. Najważniejsze jednak,
że te wszystkie wymieszane ze sobą motywy brzmią sensownie, nie sprawiają
wrażenia losowo połączonych fragmentów. The
King’s Voyage to opowieść, która snuta jest w większym stopniu dźwiękami
wydobywanymi z instrumentów niż słowami, których zresztą jak na tak długi utwór
nie ma zbyt wiele. Album wieńczy nieco hendriksowski Psychedelic Mushroom Man – numer z pierwszej płyty zespołu,
nieobecny na pierwszym, islandzkim wydaniu Voyage.
Jeśli na islandzkim debiucie jest więcej utworów tej klasy, to wypada tylko
mieć nadzieję, że słuchacze spoza wyspy też kiedyś będą mieli okazję usłyszeć
pozostałe kompozycje z tamtego krążka.
Voyage to płyta prezentująca wiele odcieni rocka, ale przede
wszystkim krążek bardzo przystępny w brzmieniu. Niezwykle przyjemne, klasycznie
hardrockowe brzmienie sprzyja łatwemu przyswajaniu materiału. Członkowie grupy
czerpią śmiało z rockowej historii, ale jednocześnie starają się opracować własny
przepis z dostępnych składników. Być może ich pomysł na muzykę nie jest
oryginalny, ale na pewno sprawia przyjemność podczas odsłuchu. Ale przede
wszystkim trzeba im oddać, że są wszechstronni. To właśnie wszechstronność jest
największą zaletą muzyków. The Vintage Caravan nie trzymają się kurczowo
jednego brzmienia czy kierunku. W różnych kompozycjach w czasie 55 minut
trwania Voyage zapuszczają się w
odmienne rejony rocka. Kiedy trzeba – jest mocno i bardzo „wprost”. Innym razem
mamy długie improwizowane odjazdy, gdzie forma schodzi na dalszy plan, na
pierwszy zaś wysuwa się klimat kompozycji i opowieść, w którą grupa wciąga
słuchacza. Pewnie można by uznać, że taki stylistyczny rozstrzał świadczy o
braku jasnego celu czy własnego stylu, ale widzę to nieco inaczej. Panowie
eksperymentują, nie zamykają się w jednej muzycznej szufladce i zostawiają
sobie spore pole działania na kolejnych płytach, a to może być tylko zaletą.
The Vintage Caravan to jeden z najciekawszych młodych rockowych zespołów w
Europie. Być może nigdy nie będą wielkimi gwiazdami rocka, a występy na
stadionach czy nawet w halach dla kilkunastotysięcznej widowni raczej nie są im
dane (chyba, że w charakterze supportu), ale jeśli kolejnym krążkiem zdołają
utrzymać zainteresowanie rockowego światka, mogą na stałe zadomowić się na
scenach sporych europejskich letnich festiwali. Vintage to całkiem spory i postawiony pewnie pierwszy krok w tym
kierunku.