niedziela, 29 maja 2016

Yossi Sassi Band - Roots and Roads [2016]



Yossi Sassi znany jest przede wszystkim jako jeden z założycieli i wieloletni gitarzysta chyba najbardziej rozpoznawalnego izraelskiego zespołu metalowego Orphaned Land. Dwa lata temu muzyk opuścił szeregi tej formacji, może więc teraz skupić się całkowicie na twórczości solowej i nie zastanawiać się, które utwory zabrzmią lepiej na płycie Orphaned Land, a które na jego własnych krążkach. Cały najlepszy materiał przeznaczony jest na własny projekt i z całą pewnością słychać to na nowej płycie – Roots and Roads – która właśnie się ukazała i jest trzecią w ogóle, ale pierwszą skomponowaną już w całości po odejściu z Orphaned Land. Uwolniony od innych muzycznych obowiązków Yossi rozwija tu w pełni skrzydła i można chyba stwierdzić, że Roots and Roads to prawdziwe rozpoczęcie nowego etapu w karierze muzyka. Rozpoczęcie w dodatku bardzo udane, nieszablonowe, zaciekawiające muzyczną wszechstronnością i tchnieniem świeżego powietrza w nieco skostniałe ramy tradycyjnego „zachodniego” rocka.

czwartek, 26 maja 2016

Brodka - Clashes [2016]



Ale jak to? Brodka tutaj? Obok stoner rocka, progresji, metalu i psychodelii? No tak, ale kto powiedział, że to blog poświęcony wyłącznie ciężkim dźwiękom. Z racji moich muzycznych zainteresowań taka muzyka tu dominuje, ale jak tu nie zapuścić się na chwilę w świat muzycznego mainstreamu, kiedy jedna z najciekawszych na naszym rynku reprezentantek tego świata wydaje właśnie po kilku latach milczenia nowy album, który jest wychwalany przez niemal wszystkich recenzentów i w dodatku… jak najbardziej słusznie. Doczekaliśmy chwili, kiedy w naszym kraju promuje się z taką zawziętością album naprawdę dobry. Należy to uczcić. Czasami trzeba się dać ponieść temu prądowi i nie walczyć z nim zbyt mocno. „Come to the dark side, we have cookies!”. W tym przypadku czynię to z dużą przyjemnością.

poniedziałek, 23 maja 2016

Skaldowie - Warszawa [Progresja Music Zone], 22 V 2016 [galeria zdjęć]

- Zaraz, moment. Skaldowie? Bizon, serio?
- No jak najbardziej. Ale o co chodzi?
- No stary - Kuligi, wiolonczelistki, króliczki, festiwal w Opolu...
- Raczej Krywań, Od wschodu do zachodu słońca, Stworzenia świata część druga.

Taka rozmowa nie miała miejsca, ale mogłaby mieć. Nie ukrywajmy – większości ludzi w naszym kraju ta wchodząca w drugie półwiecze działalności grupa kojarzy się z wielkimi przebojami sprzed lat przypominanymi niemal co roku przez organizatorów Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Nie żeby było z nimi cokolwiek nie tak – po prostu nie jest to twórczość, która miałaby większą szansę przemówić do fanów muzyki rockowej, zwłaszcza nieco młodszych. Wielu z tych fanów nie ma jednak pojęcia, że Skaldowie zwłaszcza w latach 70. nie tyle flirtowali z muzyką progresywną, co byli po prostu kapitalnym progresywnym zespołem pełną gębą. Publiczność, która szczelnie wypełniła warszawską Progresję, wiedziała oczywiście o tym doskonale. To nie byli przypadkowi fani radiowych hitów, a zapaleńcy, którzy przyszli na koncert z całymi stosami oryginalnych winylowych wydań płyt Skaldów z nadzieją na zebranie podpisów. A podpisywać te stare krążki miał kto, bo Skaldowie wystąpili w swoim klasycznym składzie z lat 70. wzmocnionym drugim klawiszowcem Grzegorzem Górkiewiczem (w grupie od niemal 30 lat) oraz córką (wokal) i zięciem (instrumenty perkusyjne) wokalisty Jacka Zielińskiego. Do tego w zapowiedziach w prasie podawano, że dla Andrzeja Zielińskiego specjalnie ściągnięto klasyczne organy Hammonda. Brzmi, jakby przewędrowały na ten koncert przez pół świata, a trzeba je było tylko przenieść z sali prób Riverside, niemniej ich brzmienie stanowiło niezwykle ważny element tego koncertu.

No to były te hity opolskie czy ich nie było? Były... choć w dość skromnej liczbie. Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał i Medytacje wiejskiego listonosza otworzyły drugą część koncertu, później usłyszeliśmy jeszcze piękne W żółtych płomieniach liści i już na sam koniec występu zagraną na bis Wiosnę. Jednak zdecydowaną większość wieczora wypełniły dłuższe formy, utwory progresywne i bardziej wymagające (zarówno dla grających jak i dla słuchających). Najważniejszym punktem programu było oczywiście wykonanie całości płyty Krywań, Krywań – jednego z największych dzieł w historii polskiego progresywnego rocka. To właśnie na zakończenie 17-minutowego utworu tytułowego, który wieńczył pierwszą część koncertu, publiczność po raz pierwszy wstała z miejsc i nagrodziła grupę owacją na stojąco. Taka reakcja miała miejsce jeszcze dwa razy: po wykonaniu Nie widzę ciebie w swych marzeniach z gościnnym udziałem Stanisława Wenglorza, którzy przyjechał specjalnie z zagranicy i pokazał wszystkim, że wciąż ma niesamowitą moc w głosie, oraz na zakończenie części drugiej, gdy zespół wykonał porywająco kolejną długą suitę – Stworzenia świata część druga. W trakcie bisów (Wiosna) nikt już nie siadał.

Jak już wspominałem, publiczność doskonale wiedziała, na jaki koncert przyszła. Wiedział to też zespół. W efekcie grupa zagrała znakomity, dwuipółgodzinny koncert, który nie zawiódł chyba nikogo na sali. Panowie mimo ponad 50 lat na scenie są w bardzo dobrej formie. Jacek Zieliński prezentuje nieobecny już w zasadzie w dzisiejszych czasach styl scenicznej konferansjerki, zapowiadając każdy kolejny utwór i wymieniając nazwiska twórców kolejnych kompozycji. To miła odmiana po „you're fuckin' great” czy „we fuckin' love you all” – elementach koncertowego kontaktu artysty z publicznością, do których jesteśmy przyzwyczajeni na koncertach rockowych w ostatnich latach. Klasa! Tak w słowie, jak i w muzyce. Po zejściu ze sceny muzycy przez niemal godzinę podpisywali płyty i pozowali do zdjęć z fanami.

Podziękowania dla Klubu Progresja za możliwość fotografowania.


sobota, 21 maja 2016

StoneRider - Hologram [2016]



Amerykańska grupa StoneRider nie składa się raczej z najbardziej pracowitych muzyków w historii branży rozrywkowej, bo płyty tej formacji ukazują się dokładnie co cztery lata. Hologram to trzeci album w dorobku formacji i musze przyznać, że pierwszy, który poznałem. Czemu nie trafiłem na nich wcześniej? No cóż, pewnie można zwalić winę na to, że przy tak wielu znakomitych zespołach, które obecnie istnieją, trudno czegoś nie przegapić. Tego będę się trzymał. Ale lepiej późno niż później – StoneRider w końcu do mnie trafił za sprawą nowej płyty i cos czuję, że tę muzyczną znajomość będę sobie bardzo cenił, bo Hologram to jedna z najprzyjemniejszych muzycznych niespodzianek tego roku. Więcej powiem – jeśli mają nagrywać albumy tak znakomite, to mogą je wydawać nawet co cztery lata. Nie będę im tego wypominał.

wtorek, 17 maja 2016

Bad Acid - Revelations of the Third Eye [2016]



Przyzwyczailiśmy się już, że kolejne zespoły rockowe w Szwecji wyrastają jak psychodeliczne grzyby po kwaśnym deszczu. Ten kraj oferuje pełen wybór wszelkich odcieni muzyki rockowej i metalowej. Muzyczny szwedzki stół, można by powiedzieć – każdy może wybrać coś dla siebie. W przypadku grupy Bad Acid wystarczy spojrzeć na okładkę debiutanckiej płyty Revelations of the Third Eye, by dość trafnie przewidzieć, że muzycy tej formacji lubują się właśnie w psychodelii. Ale rock psychodeliczny ma wiele odcieni. W tym przypadku taka etykietka może być nawet nieco myląca, bo z podobnie określaną holenderską grupą Monomyth lub też z brytyjską formacją Purson, o których pisałem niedawno, Bad Acid nie mają muzycznie wiele wspólnego.

niedziela, 15 maja 2016

White Miles - The Duel [2016]



Austriacki duet White Miles to jeden z wielu zespołów polecanych mi w ostatnim czasie przez znajomych, czytelników tego bloga lub słuchaczy mojej audycji. Chyba znacie mnie całkiem nieźle, przynajmniej pod kątem moich muzycznych zainteresowań, bo większość tych poleceń trafia dość blisko środka tarczy. Tak jest właśnie z White Miles. W skład założonej w 2011 roku formacji z Tyrolu wchodzą: Medina (gitary, wokale) i Lofi (perkusja, wokale). Jak widać spory minimalizm. Dyskografia grupy na razie też niezbyt okazała, bo przed płytą The Duel, na której skupię się za moment, ukazał się tylko jeden krążek – Job: Genius, Diagnose: Madness. Ale tego niewielkiego dorobku zupełnie nie słychać. Być może dlatego, że Medina i Lofi mieli okazję zebrać spore doświadczenie koncertowe. Grali przed lub z: Courtney Love, Truckfighters, The Answer, Blues Pills czy Eagles of Death Metal (wystepowali jako support tych ostatnich także podczas tragicznego koncertu w paryskiej sali Bataclan w listopadzie zeszłego roku). Na swoim profilu facebookowym określają swoją muzykę jako podkład pod wyuzdany taniec na rurze w klimatach stoner blues rocka, bitwę między sercem i duszą, zespołem i słuchaczem – pojedynkiem, którego żadna ze stron nie może wygrać ani przegrać.

środa, 11 maja 2016

Purson - Desire's Magic Theatre [2016]



Termin rock psychodeliczny kojarzy nam się dość jednoznacznie z długimi kompozycjami, podczas których muzycy próbują sprawiać, że będziemy się czuli jak po dobrym, niekoniecznie legalnym towarze. Hipnotyczne zapętlenia, kosmiczne podkłady, wibrujące dźwięki – wszystko to ma wywołać muzyczny odlot. To metoda sprawdzona od niemal 50 lat. Ale nie zapominajmy o tym, że rock psychodeliczny ma też inne oblicze, bo te wibrujące dźwięki, hipnotyczne wstawki i narkotyczny klimat znakomicie sprawdzają się w zestawieniu z krótkimi, bardzo przystępnymi formami muzycznymi. To żadna nowość. Wiedzieli już o tym Floydzi na samym początku swojej kariery, wiedzieli Doorsi, wiedziało wiele innych formacji słynących ze sprawnego łączenia lekkich pioseneczek o sporym radiowym potencjale z nieco tajemniczym klimatem narkotycznej psychodelii. Bo żeby dobrze się wkręcić i odpłynąć wcale nie trzeba słuchać kilkuminutowych solówek. Czasami wystarczy odpowiednie brzmienie zawarte w prostej piosence. Tę formułę postanowiła przypomnieć w obecnych czasach brytyjska formacja Purson i czyni to już po raz drugi w formie longplaya. Drugie pełnowymiarowe dzieło grupy nosi tytuł Desire’s Magic Theatre.

środa, 4 maja 2016

Monomyth - Exo [2016]



„Czemu ja ich wcześniej nie poznałem?”, mógłbym spytać w przypadku holenderskiej grupy Monomyth. „Boś głupi”, mogłaby brzmieć odpowiedź. Ze trzy razy wyparłem się… No dobra, nie idźmy w tę stronę. Ale fakt, że ze trzy różne osoby polecały mi w ostatnich tygodniach muzykę tej grupy, tyle że zawsze wyskakiwało coś nowego albo nie było czasu usiąść i w spokoju posłuchać tego, co grupa Monomyth ma do zaoferowania. Czas w końcu się znalazł i całe szczęście – bo do zaoferowania formacja z Hagi ma bardzo wiele.