Bell to formacja ze Szwecji, z
którą po raz pierwszy zetknąłem się kilka tygodni temu. Nic dziwnego akurat w
tym przypadku, bo Tidecaller to
pierwsze wydawnictwo zespołu. Mocno psychodeliczna, kolorowa (choć jednak trochę zbyt kiczowata jak na mój gust) okładka, do tego sam zespół
określa swoją muzykę jako mieszankę stonera, heavy metalu i ciężkiego rocka. Z
grubsza temat klaruje się jeszcze przed odsłuchem, choć i ten od razu wyjaśnia,
z czym mamy do czynienia. Takich grup jest obecnie mnóstwo, a całkiem spory ich
procent działa w Skandynawii. Trzeba zatem solidnie się postarać, żeby w tym
oceanie grających ciężko formacji jakoś się wybijać. Nazwa taka jak Bell raczej
w szybkim zaistnieniu nie pomoże, ale może muzyka będzie w tym aspekcie
skuteczniejsza?
Panowie nie bawią się w zbyt
długie wstępy. Piwko otwarte i zaczynają mocno z pierwszymi dźwiękami Secret Mountain. Sabbathowy riff,
potężne bębny wyraźnie zaznaczające rytm, chwytliwe chórki w refrenie – czyli z
jednej strony ciężko, z drugiej jednak dość przystępnie i przyjaźnie dla ucha.
Równie sabbathowo jest także w Cross in
the Sky – znowu potężny riff, powolne tempo, spory ciężar. I tylko mam
wrażenie, że trochę niedomaga strona wokalna, bo nie ma tu ani wokalnego
klimatu Black Sabbath z Ozzym, ani mocy w górnych partiach z czasów Dio czy
Tony’ego Martina. Co nie znaczy, że Martin Welcel jest złym wokalistą. Po
prostu jego głos nie wywołuje u mnie ciarek, a to jednak w muzyce ciężkiej i
klimatycznej dość istotny element. Na plus jednak z pewnością zapisać mogę
wspomniane już dwugłosy pojawiające się w większości utworów – niezbyt
skomplikowane, ale brzmiące po prostu przyjemnie. Może za dużo w tym tekście
nawiązań do sławnego kwartetu z Birmingham, ale przecież tych jest mnóstwo także
w warstwie muzycznej na Tidecaller, a
w dodatku mamy tu jeszcze miniaturkę Awoken
z odgłosami burzy i kościelnymi dzwonami… Na tej składającej się z dziewięciu
numerów niespełna pięćdziesięciominutowej płycie nie zetkniemy się z jakąś
wielką różnorodnością brzmienia, ale są kompozycje, które wyróżniają się w tym
zestawie. Do takich należy Reach Out,
które jako pierwsze zrywa nieco z tym stricte sabbathowym brzmieniem na rzecz
mieszanki amerykańskiego heavy i thrash metalu, czy Angels Blood – najdłuższa kompozycja na albumie, zresztą zamykająca
płytę – solidny walec, który faktycznie pozostawia w słuchaczach na koniec
płyty wrażenie, że coś po nich przejechało.
Debiut grupy Bell to solidny
krążek, który powinien spodobać się fanom ciężkiego gitarowego walcowania. Ale
nie spodziewajcie się po tej płycie żadnych niespodzianek. To po prostu
solidnie przerobiony znany od lat temat, podany w niezły sposób. Mam swoje
zastrzeżenia do tego wydawnictwa, zwłaszcza w kwestii wokalu, który niby nie
jest zły, ale chyba zbyt nieoszlifowany, szorstki, surowy w brzmieniu. Ale może
na kolejnych krążkach będzie pod tym względem lepiej. Na razie jest to niezły
początek, ale żeby naprawdę zaistnieć na scenie ciężkiego, skandynawskiego
grania, będą musieli postarać się bardziej.
1. Secret Mountain (4:23)
2. Cross in the Sky (6:06)
3. Tidecaller (5:29)
4. Awoken (1:33)
5. Reach Out (4:47)
6. Blackened Sun (6:39)
7. Locked and Burrowed (5:45)
8. Dawn of the Reaper (6:15)
9. Angels Blood (7:52)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz