Ze szkockim triem Hair of the Dog
zetknąłem się po raz pierwszy, gdy zespół wydał swoją drugą płytę – The Siren’s Song. Uwagę przykuwała
psychodeliczna okładka, ale w jeszcze większym stopniu po prostu świetna muzyka
zawarta na tamtym albumie. Z miejsca stali się jednym z moich ulubionych
zespołów europejskiej sceny retro/hardrockowej. Oczywiście wraz z tym
przychodzą oczekiwania. I tu często pojawia się problem, bo zespoły, które raz
oczarowały, czasami zwyczajnie nie mają w sobie drugiej tak udanej płyty i z
czasem entuzjazm zarówno muzyków jak i fanów nieco opada. Nie tym razem jednak –
Hair of the Dog za kilka dni wydadzą swój trzeci album, zatytułowany This World Turns, i już teraz wiem, że
jest to wydawnictwo, na które warto było czekać.
To niezwykłe, że tak młoda i
wciąż jeszcze mało doświadczona wydawniczo formacja ma już swój własny styl,
który sprawia, że łatwo rozpoznać ich w tłumie zespołów grających w klimatach
mocnego retro-rocka. A przy tym nowa płyta na pewno nie jest kalką poprzedniej.
Wiele zmieniło się w życiu trójki młodych muzyków w tych ostatnich dwóch latach
i nie mam na myśli zmian związanych z wielkim sukcesem, bo ten niestety na
razie udziałem Hair of the Dog nie był (choć wierzę, że ten w końcu nadejdzie).
Pozmieniało się głównie w życiu prywatnym muzyków, o czym pisali w zapowiedzi
płyty. Ich świat niewątpliwie kręci się zupełnie nowym rytmem, co odzwierciedla
tytuł nowego albumu oraz tematyka części utworów. Nie zmieniło się to, że
dominuje mocne, ale jednocześnie bardzo melodyjne gitarowe granie w dobrym
hardrockowym wydaniu, podszyte tu i tam klimatami stonerowo-psychodelicznymi.
Na płytę składa się zaledwie
sześć kompozycji – to w większości numery znacznie odbiegające strukturą od
tradycyjnych radiowych rockowych strzałów. Utwór tytułowy, który płytę otwiera,
poznaliśmy już jakiś czas temu. Zabieg dość nietypowy, bo to kawałek
zdecydowanie najdłuższy w zestawie – niemal dziesięciominutowy – a nie dość, że
jest wprowadzeniem do płyty, to jeszcze ją zapowiadał. Ale wybór był chyba
słuszny, bo to jeden z najlepszych numerów w dorobku zespołu. Od samego początku
jest ciężko jak cholera, ale i z głową. Uwagę zwraca zwłaszcza bardzo długi
fragment instrumentalny, który kapitalnie rozpędza numer. Riffy mają zarówno purplowski
polot jak i sabbathowski ciężar, do tego kapitalne wstawki basu i znakomicie
napędzająca całość perkusja – ten utwór nie ma prawa nie spodobać się fanom
klasycznego rockowego łojenia. Keep
Watching Over the Night rozpoczyna się niemal niezauważenie, bo początek stanowi
przedłużenie motywów i klimatu z kompozycji tytułowej. Tu na pierwszy plan
wychodzi zdecydowanie perkusista Jon Holt, który obija swój zestaw z taką mocą
i polotem, że człowiek samemu zaczyna wymachiwać kończynami w fotelu, udając
grę na perkusji.
Odskocznią od dłuższych numerów
jest Ctrl-Alt-Delete – jedyna prostsza
kompozycja, zresztą chyba też jedna z bardziej przebojowych. Mocny rytm,
solidny riff śmiało nawiązujący do wczesnych lat Iron Maiden oraz dużo większy
udział wyrazistego wokalu Adama Holta i mamy prawdziwą rockową petardę. Choć
początek płyty robił świetne wrażenie, to na pewno nie można powiedzieć, że
panowie wystrzelali się szybko z pomysłów, bo zakończenie jest chyba jeszcze
lepsze. A przede wszystkim zapewnia fragmenty spokojniejsze, co świetnie wpływa
na odbiór całości, bo w pierwszych czterech numerach przerw od mocnego grania
niemal nie było. In Death’s Hands
rozpoczyna się dynamicznie, ale jednocześnie bardzo przestrzennie – mimo
mocnego rytmu całość pozwala na oddech, Adam śpiewa dużo spokojniej niż w poprzednich
numerach, a zamiast ściany gitar mamy prosty, bardzo oszczędny motyw oraz
bardzo przyjemne figury basowe. Z czasem całość staje się nieco
intensywniejsza, ale ta spokojniejsza pierwsza część była tej płycie bardzo
potrzebna. Natomiast 4AM kapitalnie
bazuje na prostym motywie gitarowym, który mocno kojarzy mi się z czymś znanym,
popowym, wykorzystywanym w milionie reklam, ale odjeżdża w zdecydowanie innym
kierunku, szybko dostając odpowiedniego ciężaru. Bardzo spokojny, sielski
niemal początek, kojarzący się ze świtem słońca na plaży w środku lata, a potem
potężne uderzenie. Świetny przykład na to, jak na motywie składającym się z
kilku prostych dźwięków zbudować podstawy pod mocny, rockowy numer, który
jednak nie staje się więźniem tego motywu, a długimi fragmentami „żyje własnym
życiem”. To także kompozycja, która z miejsca trafia do grona moich ulubionych
numerów Hair of the Dog, obok Weary Bones
i The Siren’s Song.
Boję się często, że po płytach
nieznanych zespołów, które bardzo mi się spodobały i trafiały do czołówki moich
ulubionych albumów w danym roczniku, kolejne krążki będą rozczarowaniem. Im
większy entuzjazm, tym rozczarowanie bywa boleśniejsze. Tu jednak o
rozczarowaniu mówić absolutnie nie mogę. Hair of the Dog nagrali kapitalny
album, który – podobnie jak płyta poprzednia – będzie bardzo często gościł w
moim odtwarzaczu i zapewne też będzie się bił za niespełna sześć miesięcy o
czołówkę mojego tegorocznego rankingu. To jest rock, jakiego oczekuję po
młodych zespołach hołdujących tradycyjnemu ciężkiemu graniu z poprzednich
dekad. Teraz jeszcze jakby zechcieli wpaść na koncerty gdzieś w naszą okolicę…
1. This World Turns (9:37)
2. Keep Watching Over the Night (7:04)
3. Ctrl-Alt-Delete (4:03)
4. The Colours in Her Skin (5:55)
5. In Death's Hands (7:07)
6. 4AM (7:41)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Ta płyta zasługuje na uznanie. Jak wspomniałeś, Hair of the Dog pomimo krótkiego stażu potrafi wyodrębnić swój własny styl. Nie ukrywam, to wydawnictwo było przeze mnie oczekiwane w tym roku z zaciśniętymi kciukami.
OdpowiedzUsuńA co do wpadania na koncerty, to moim zdaniem pasowaliby bardzo dobrze w przyszłorocznej edycji Red Smoke Festival. Przy ściąganiu Eldera z USA, Szkocja nie wydaje się być dla Jeda dużym problemem.
Mam nadzieję, że też bawiłeś się dobrze na tegorocznej edycji.
Radomszczanin z RSF.
tak, generalnie troche mi wlasnie w tym roku brakowało klimatów retrorockowych albo nieco lżejszej psychodelii, dlatego mam nadzieje, ze w przyszlym roku wlasnie takiej muzyki jak hair of the dog chocby bedzie troche wiecej :) moze uda ich sie sciagnac na osobny koncert wczesniej, jesli będą w poblizu, ale pewnie raczej zainteresowanie w naszym kraju nie byloby na tyle sensowne, żeby dało sie na tym nie stracić...
Usuń