Ten blog, o czym stali bywalcy
zapewne już wiedzą, nie jest ani profesjonalnym portalem muzycznym, ani nie
pretenduje do zawodowego dziennikarstwa. Bo i niby czemu miałby, skoro na tym
nie zarabiam? Dlatego nie czuję specjalnej potrzeby zagłębiania się w meandry
historii wszystkich opisywanych przeze mnie zespołów, ekspresowego
przesłuchiwania całej dyskografii wykonawcy, który właśnie wydał interesującą
mnie płytę oraz dokonywania innych generalnie chwalebnych czynów, których
zapewne wymagałby profesjonalizm. Siadam do odsłuchu płyty i czasem mam się do
czego odwoływać, a czasem nie. Stąd często z czystym sumieniem przyznaję się,
że twórczość tego czy tamtego zespołu jest mi zupełnie obca, choć czasem być
może nie powinna. Tak jest właśnie tym razem. The Afghan Whigs to formacja z
około trzydziestoletnim stażem, a jednak In
Spades, ich tegoroczny album – ósmy w ich dorobku – jest pierwszym, który
poznałem. Obiły mi się o uszy jakieś pojedyncze utwory, mniej więcej miałem
pojęcie, jakiego rodzaju muzykę zespół ten wykonuje, ale te zasłyszane gdzieś
kompozycje nigdy nie przekonały mnie, żeby sięgnąć po którąkolwiek z
wcześniejszych płyt w całości. Zatem moje poniższe wrażenia są absolutnie
pozbawione jakichkolwiek odniesień do ich wcześniejszych płyt i jest mi z tym
bardzo w porządku.
Początek jest dość niemrawy, ale
wraz z pierwszymi sekundami drugiego numeru – Arabian Heights – robi się ciekawie. To zdecydowanie najdłuższy utwór
na płycie (jedyny przekraczający pięć minut), ale jednocześnie jeden z bardziej
chwytliwych. Dobry rytm, dynamika, niemal taneczny rytm podany na rockowo.
Kierunek ten do pewnego stopnia kontynuuje Demon
in Profile, choć w formie dużo krótszej. Niestety tu dobra (choć krótka)
passa się kończy. Toy Automatic jest
dość efektowne z gęstą aranżacją i rozmachem, ale mam wrażenie, że to zwykła
pomalowana wydmuszka. Niby ładna, ale w zasadzie pod tymi wszystkimi warstwami
dźwięków nie oferująca niczego interesującego. Oriole zmierza kompletnie donikąd w swojej rytmicznej monotonności,
a kilka kolejnych numerów niby próbuje dodać trochę dynamiki, ale wychodzi to
dość średnio. Udaje się dopiero przy Light
As a Feather, które znowu nawiązuje nieco mocniej do tych
rockowo-tanecznych klimatów. Ze spokojniejszych numerów zdecydowanie wybija się
I Got Lost, które kapitalnie buja i
choć nie jestem fanem nasączania każdego dźwięku tak sporym pogłosem, to całość
prezentuje się bardzo przyjemnie, nieco w klimacie klasycznych rockowych
balladek (gdyby nie ta produkcja). Również zakończenie płyty pozostawia dobre
wrażenie – wreszcie jest trochę więcej ciężkiego, rockowego klimatu, który przecież
niegdyś w muzyce The Afghan Whigs był ważnym elementem całości (wiem to nawet
przy mojej szczątkowej orientacji w tym „terenie”). Wreszcie na koniec album
poczułem w tej muzyce jakieś emocje, tylko mam wrażenie, że chyba nieco za
późno, żeby ta kompozycja mogła diametralnie zmienić moją opinię o In Spades.
Nazwa grupy była mi oczywiście
znana od jakiegoś czasu, ale zawsze miałem wrażenie, że jest to zespół grający
muzykę, która niespecjalnie pokrywa się z moim gustem muzycznym. I w zasadzie
te przewidywania przynajmniej w części się sprawdziły. Dopóki panowie grają
dynamicznie i nawet trochę „do tańca” (wiadomość dla czytaczy: mrugam okiem),
to jest naprawdę nieźle. Ale kiedy tylko uderzają w spokojniejsze nastroje, to
robi się jakoś tak bezjajecznie i strasznie płaczliwie. Może przy tak krótkiej
płycie (nieco ponad 36 minut) nie jest to aż tak bardzo dokuczliwe (kolejna
zaleta krótkich albumów), ale faktem jest, że niestety ilekroć intensywność
dźwięków opada, opada też u mnie… zainteresowanie tym, co słyszę. Spróbowałem,
ale chyba na dłuższą metę jednak nie tego w muzyce szukam, choć kilka utworów
ma szansę zostać ze mną na dłużej, a zakończenie płyty jednak lekko moją ocenę
zawyża, bo sprawia, że odsłuch kończy się pozytywnie. 20 minut materiału, który
przykuł moją uwagę, to jednak trochę za mało, więc raczej pozostanę przy
Moonbow – obecnej grupie byłego perkusisty The Afghan Whigs, która nadaje na
falach dużo bliższych moim.
1. Birdland (2:49)
2. Arabian Heights (5:08)
3. Demon in Profile (3:24)
4. Toy Automatic (2:56)
5. Oriole (4:05)
6. Copernicus (3:30)
7. The Spell (3:46)
8. Light as a Feather (3:11)
9. I Got Lost (3:21)
10. Into the Floor (4:17)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Ten blog, o czym nie wiedzą zbyt liczni niebywalcy, jest bardziej profesjonalny od wielu portali mających ambicje komercyjne. Na szczęście blog jest jak najdalszy od zawodowego dziennikarstwa, które dziś kojarzy się niestety jak najgorzej.
OdpowiedzUsuńA postawa recenzencka - bez przymusu i nagłego zgłębiania z obowiązku gwarantuje świeżość i autentyczność oceny i to jest prawdziwe i naturalne. Zawodowcem się jest, gdy się ma świadomość swoich ograniczeń i nie próbuje ich na siłę przeskakiwać, no i trochę talentu do tej roboty się przydaje. Dziękuj Opatrzności za te dary i rób swoje ku uciesze czytających. Amator to pojęcie kiedyś oznaczało drugie i trzecie znaczenie słownikowe https://sjp.pl/amator , które niesie wyłącznie pozytywne konteksty. Dziś na pierwszym miejscu jest znaczenie inne, narzucone tempem przemian i żądzą doskonałości a które skończyło się komerchą wciskania kitu i mówić dziś można wyłącznie o amatorszczyźnie pozującej na zawodowstwo.
Sto tysięcy razy przyjemniej mi czytać Twoje recenzje niż pitolących głupoty pozerów-znawców najczęściej okazujących się w końcu płatnymi słupami ogłoszeniowymi...
Dzięki :) Tak. Amatorstwo ma te zalete, ze nie jest sie od nikogo zaleznym i nic nie MUSI mi sie podobac :D
OdpowiedzUsuńMoże spróbuj jeszcze posłuchać ich poprzedniego albumu "Do The Beast"? Są tam takie kipiące od emocji muzyczne perełki jak "Algiers", "The Lottery" i "It Kills". Jeśli Ci nie podejdzie to odpuść sobie ten zespół. Jak dla mnie The Afghan Whigs to jedna z ciekawszych współczesnych kapel.
OdpowiedzUsuńI ja też się przyłączę do zachwalenia poprzedniej: http://bialafabryka.blogspot.com/2014/08/wracaj-brudny-szczurze.html
OdpowiedzUsuń