sobota, 28 listopada 2015

Mammothwing - Morning Light [2015]

Czy to ptak? Samolot? Superman? Nie! To Mammothwing, którzy nadlatują z angielskiego Nottingham ze swoją pierwszą płytą Morning Light. Niech was nie zmyli pochodzenie muzyków. Tu nie będzie skocznych melodii folkowych rodem z historii o Robinie w kapturze. Będzie (zazwyczaj) ciężko jak cholera, głośno jak cholera i gęsto jak cholera. Trio składające się z braci Fisherów na gitarze i basie oraz perkusisty Keva Richardsona juniora łoi aż miło, ale – uwaga – w przeciwieństwie do wielu grup obracających się w klimatach doom rocka/metalu panowie z Mammothwing nie próbują wkręcić nas w ziemię tym samym riffem powtarzanym z coraz większą mocą przez kilkanaście minut. No, przynajmniej nie zawsze…

środa, 25 listopada 2015

Moon Curse - Spirit Remains [2015]

Jak to często bywa z zespołami spoza mainstreamu, Moon Curse z amerykańskiego Milwaukee odkrywam dopiero przy okazji drugiej płyty grupy, wydanej trzy lata po debiucie. Od pierwszego zetknięcia kapela prezentuje się intrygująco, gdyż w skład tria wchodzi niewiasta, Rochelle Nason, która gra na basie i jest jedną z dwojga wokalistów w grupie. Jest to rozwiązanie dość nietypowe w przypadku zespołów poruszających się w klimatach doomowych. Z taką muzyką utożsamiamy raczej brodatych facetów wyglądających jak potencjalni seryjni mordercy, co zresztą sprawdza się w przypadku pozostałych dwóch muzyków Moon Curse. W sensie, że mają brody, nie że są mordercami… Na swoim drugim albumie zatytułowanym Spirit Remains trio prezentuje 5 kompozycji o łącznej długości 42 minut, co już daje jakieś pojęcie o charakterze prezentowanej muzyki. Daje je także bardzo klimatyczna okładka.

piątek, 20 listopada 2015

Queen - A Night at the Odeon [2015]

24 grudnia 1975. Londyn. Grupa Queen, która wydała niedawno swój czwarty album, A Night at the Opera, i właśnie okupuje od kilku tygodni pierwsze miejsce brytyjskiej listy przebojów z utworem Bohemian Rhapsody, wchodzi na scenę prestiżowej sali Hammersmith Odeon. Przez kolejne pięć kwadransów czterech muzyków oczaruje londyńską publiczność. Będzie to jeden z najbardziej znanych i najlepszych występów w historii grupy. 24 listopada 1996 roku. Pora popołudniowo-wieczorowa, czas najlepszej słuchalności radia. Dość młoda, ale już niezwykle popularna stacja RMF FM. Rozpoczyna się emisja koncertu grupy Queen zarejestrowanego niemal 21 lat wcześniej. Lecę szybko po czystą kasetę i już od drugiego utworu nagrywam koncert, by potem odsłuchiwać go pewnie setki razy na magnetofonie (to takie urządzenie, na którym odtwarzało się kasety – takie coś z taśmą, na co nagrywało się muzykę… zresztą nieważne). Emisja kończy się wraz z ostatnimi taktami zagranego na koniec zasadniczego setu In the Lap of the Gods… Revisited, po nich następuje komentarz prezentera (jeśli pamięć mnie nie myli był to Piotr Metz): „To był koncert zespołu Queen, dziś piąta rocznica śmierci Freddiego Mercury’ego”. Tak, dzieci – to prawdziwa historia. Kiedyś popularne stacje komercyjne w Polsce nadawały dobrą muzykę. Ba, potrafiły wyemitować godzinną porcję jednego koncertu. Byli też prezenterzy wybierający tę muzykę, a nie zdający się na gust maszyny losującej. Ludzie nagrywali utwory z radia na kasetach, wymieniali się tymi nagraniami… Czasy niby tak bliskie, a tak odległe. 20 listopada 2015 roku – w sklepach ukazuje się wreszcie po raz pierwszy oficjalny zapis koncertu sprzed 40 lat na CD i DVD/Blu Ray – A Night at the Odeon.

czwartek, 19 listopada 2015

Uriah Heep - Warszawa [Progresja], 17 XI 2015 [galeria zdjęć]


Uriah Heep to firma, która nie zawodzi. Nigdy nie zdobyli sławy Deep Purple, lata 80. były dla nich kiepskie, a i kolejna dekada przynajmniej na początku nie dawała powodów do optymizmu. Ale wrócili na właściwą ścieżkę trzema udanymi płytami wydanymi w ostatnich latach, a co ważniejsze – na żywo wciąż prezentują się znakomicie bez względu na to, kto aktualnie gra w grupie. Dwaj najnowsi członkowie Heep – sekcja rytmiczna Davey Rimmer / Russell Gilbrook – dali grupie nowe siły witalne i znakomicie uzupełniają na scenie duet zespołowych weteranów – Berniego Shawa i Phila Lanzona (obaj w Heep od 29 lat) – oraz jedynego oryginalnego członka kapeli, gitarzystę Micka Boxa. Również set koncertowy Uriah Heep to dowód na to, że zespół czuję się dobrze i pewnie z nowym materiałem, gdyż Heep nie boją się grać utworów pochodzących z zeszłorocznej płyty Outsider, choć niestety na tym odcinku trasy nowych kawałków jest mniej niż jeszcze kilka tygodni temu (trzy zamiast pięciu). Nie zabrakło mniej znanej perełki w zestawie w postaci The Hanging Tree z płyty Firefly nagranej z wokalistą Johnem Lawtonem. Kolejną miłą niespodzianką z tej samej zresztą płyty była piękna ballada Wise Man rzadko grana w ostatnich latach. Pozostałą część setu zajęły nagrania z klasycznego okresu działalności grupy, gdy w Heep śpiewał David Byron, a głównym kompozytorem był Ken Hensley, m.in.: Gypsy, Sunrise, Stealin’, July Morning i Lady in Black. Również na bis usłyszeliśmy numery, które można uznać za klasykę hard rocka – Bird of Prey i Easy Livin’. Pojawiły się także kawałki, które w ostatnich latach były pomijane przez grupę – nieco zapomniany akustyczny klasyk The Wizard, jeden z moich ulubionych utworów Uriah Heep Rainbow Demon oraz kilkunastominutowy progrockowy kolos The Magician’s Birthday.

Grupa jest w wyśmienitej formie, najnowsze utwory brzmią świetnie między uznanymi klasykami i nie ma się co dziwić, że Heep wciąż spędzają wiele miesięcy w trasie. Ich po prostu chce się słuchać. Miło też, że nie trzymają się wyłącznie starszego materiału, choć jeszcze milej byłoby usłyszeć także nieco mniej znane kompozycje z lat 80. czy 90., bo choć nie był to najlepszy okres w historii grupy, całkowite ignorowanie go jest krzywdzące dla tej części bogatego dorobku zespołu. Wszystko jednak wynagradza możliwość wysłuchania na żywo swojej ulubionej kompozycji wszech czasów (July Morning). Na takie koncerty po prostu chce się chodzić i dzień, w którym Heep ogłoszą zakończenie działalności, będzie momentem dla rocka bardzo smutnym. Oczywiście są następcy, ale ta kapela wciąż czerpie tak wielką radość ze wspólnego grania, że chciałoby się słuchać ich bez końca. I oby jeszcze przynajmniej przez kilka lat.

Jako support zaprezentowała się polska heavymetalowa kapela Night Mistress.

Podziękowania dla klubu Progresja za zaproszenie i możliwość fotografowania.

więcej zdjęć tutaj.




czwartek, 12 listopada 2015

Foo Fighters [support: Trombone Shorty & Orleans Avenue] - Kraków [Tauron Arena], 9 XI 2015 [relacja i galeria zdjęć]

fot: Marzena Sówka
Czasami myślę sobie, że jestem za stary na ładowanie się na dużych koncertach gdzieś blisko sceny, że to dla dzieciaków, którym chce się szaleć przez dwie godziny i stać drugie albo trzecie tyle wcześniej pod barierkami. Od dawna odpuszczam już jakiekolwiek walki o pozycję blisko sceny. Ale myślę też sobie, że bardzo bym żałował, gdybym nie skorzystał z okazji, która się trafiła, i nie obserwował występu Foo Fighters z najbliższej odległości. Bo ten krakowski występ należało po prostu chłonąć całym sobą, a to zapewniało tylko poczucie tej muzyki z tak bliskiej odległości, zobaczenie tych muzyków kilka metrów przed sobą i doświadczenie obecności kilkunastu tysięcy ludzi za swoimi plecami.

niedziela, 8 listopada 2015

Ampacity - Superluminal [2015]

Nie jest łatwo opisywać takie płyty jak Superluminal. Z wielu powodów. Przede wszystkim niełatwa jest sama muzyka. 45 minut dźwięków podzielonych na zaledwie pięć utworów – zwolennicy zwartych konstrukcji muzycznych już pewnie zgrzytają zębami. Do tego na płycie nie ma wokali, co jeszcze bardziej utrudnia wgryzienie się w te numery, jeśli ktoś woli bardziej tradycyjne formy. No i przede wszystkim jest to muzyka, która znakomicie sprawdza się na koncertach i w zasadzie właśnie występy na żywo są tym momentem, gdy zespół Ampacity może w pełni wykorzystać swoje walory i rozwinąć te i tak długie kompozycje w duchu prawdziwej spacerockowej psychodelii. A na płycie? Na płycie zawsze istnieje ryzyko, że grupie nie uda się oddać w studio tej scenicznej energii. Na szczęście czasami coś, co teoretycznie nie powinno się udać, sprawdza się bardzo dobrze. Płyta Superluminal jest właśnie takim przypadkiem.

czwartek, 5 listopada 2015

Europe / The Vintage Caravan [support: Coria] - Warszawa [Progresja], 3 XI 2015 [galeria zdjęć]

Ile sekund trzeba, żeby półtora tysiąca ludzi niemal podniosło dach sporego klubu muzycznego? Wystarczy kilka, jeśli są to sekundy, gdy na scenie pojawia się Europe. Ilu Islandczyków trzeba, by przygotować ten tłum na takie szaleństwo i zagrać jeden z najlepszych koncertów w roli supportu, jaki widział ten kraj w ostatnich latach? Tylko trzech, jeśli są nimi muzycy The Vintage Caravan. Wspólny występ szwedzko-norweskiej legendy rocka i młodzieży z odległej wyspy był niewątpliwie jednym z koncertowych wydarzeń tego roku, nawet jeśli nikt nie reklamował go w ten sposób. Nie musiał – muzyka obroniła się sama. The Vintage Caravan pokazali, że rockowi daleko do śmierci, bo są całe zastępy młodych kapel, które będą przynosić nam radość przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Weterani udowodnili, że są w lepszej formie niż za czasów swojej największej popularności, a pomogło im w tym aż sześć kompozycji z tegorocznej, kapitalnej płyty War of Kings oraz kilka dobrze znanych hitów sprzed 25 czy 30 lat – Superstitious, Ready or Not czy Girl from Lebanon. Była też oczywiście „wielka trójka” z płyty The Final Countdown: Carrie, Rock the Night i naturalnie utwór tytułowy zagrany na sam koniec. Chyba niewiele osób w wypełnionym niemal po brzeg klubie Progresja miało prawo czuć zawód. Jako support przed zagranicznymi gwiazdami (tak, The Vintage Caravan to dla mnie także gwiazdy tego wieczoru) wystąpiła polska Coria, która – co nietypowe dla zespołów otwierających koncert – miała okazję zaprezentować się przed naprawdę licznym tłumem, który już o 20 był pod sceną warszawskiej Progresji.

Podziękowania dla organizatora koncertu – Metal Mind Productions – za możliwość fotografowania.
Druga galeria mojego autorstwa wraz z dłuższym tekstem o samych występach tutaj.