Szanse na kolejny studyjny album
Aerosmith maleją z każdym rokiem, zresztą jedyne dwie płyty „chłopców z Bostonu”
z ich własnym materiałem wydane w XXI wieku są albo słabiutkie (Just Push Play), albo bardzo nierówne (Music from Another Dimension). Nic
dziwnego, że panowie jakoś chętniej nagrywają na boku i z dala od siebie. W
lipcu 2016 roku Steven Tyler wydał przyzwoity debiutancki album solowy We’re All Somebody from Somewhere, na
którym flirtował z modern country, pop-rockiem czy americaną. Solowa kariera
Joego Perry’ego jest znacznie bogatsza, bo oprócz trzech albumów wydanych w
latach 80. pod szyldem The Joe Perry Project, mamy także już trzy płyty wypuszczone
„bezprojektowo” pod własnym nazwiskiem. Ale czy nawet większość fanów Aerosmith
jest w stanie wymienić choć jeden tytuł solowego utworu gitarzysty, może poza Let the Music Do the Talking, które
trafiło także po jakimś czasie na jedną z płyt Aerosmith? No właśnie…
Można dość bezpiecznie założyć,
że mało kto czekał na tę płytę i może to właśnie jest jej największą zaletą –
nikt nie miał wobec niej żadnych większych oczekiwań, więc można jej słuchać
bez uprzedzenia. A słucha się jej nawet całkiem nieźle. Perry zaprosił do
śpiewania na albumie trzech kumpli – Robina Zandera z Cheap Trick, Davida
Johansena z New York Dolls i Terry’ego Reida, który najbardziej znany jest z
tego, że nie został wokalistą Led Zeppelin i Deep Purple, mimo że mógł. Panowie
śpiewają po kilka kawałków (poza Zanderem, który pojawia się tylko w jednym),
do tego dostajemy jeden numer śpiewany przez Perry’ego oraz dwa utwory
instrumentalne. Razem dyszka trwająca 44 minuty, czyli klasycznie. Początek
jest interesujący i zaskakujący jednocześnie, bo Rumble in the Jungle (jeden z dwóch wspomnianych numerów bez
wokalu) wita nas plemiennym rytmem, choć podanym w dość nowoczesnej formie.
Intrygujące, choć i dziwne, bo kompletnie różne od reszty płyty.
A ta reszta płyty to w dużej
mierze rzeczy oparte na bluesie, co w sumie absolutnie nie powinno zaskakiwać.
Pamiętajmy o tym, że zanim macierzysta formacja gitarzysty stała się maszynką do
masowej produkcji balladek o często niebezpiecznie wysokim stężeniu pościelozy,
była grupą sprawnie łączącą rock n’ rolla i pijackiego rocka z bluesem właśnie.
Nie zaskakują zatem bluesowe klimaty w prostym i na wskroś amerykańskim I’ll Do Happiness, w którym całkiem
nieźle sprawdza się zarówno Reid, jak i chórek. Z kolei Haberdasher Blues to typowe archaiczne bluesidło, które właśnie świetnie
pasowałoby na któryś z wcześniejszych albumów Aerosmith. Choć trzeba zaznaczyć,
że co prawda brzmi przyjemnie, ale takich numerów są miliony. Bardziej
rockandrollowo robi się w singlowym Aye,
Aye, Aye (jedynym z wokalem Zandera) – to dynamiczny numer w starym stylu,
nie za bardzo jest się do czego przyczepić, choć i niczym absolutnie nie
zaskakuje.
Po pierwszych kilku dynamicznych
kawałkach, oszczędniej i bardziej klimatycznie jest w I Wanna Roll, ale dla kontrastu umieszczone na płycie chwilę
później Sick & Tired dość mocno
się rozkręca i pod koniec jest już intensywnie i gęsto, a w dodatku momentami
także trochę Kashmirowo. Serię klimatów oczekiwanych przerywa drugi z numerów
instrumentalnych – Spanish Sushi.
Interesujący kawałek, w którym obok gitary na pierwszy plan wychodzą dość
nieoczekiwanie klawisze, i to takie gęste, w stylu lat 80. Dodają całości sporo
klimatu, tajemniczości i monumentalizmu, a gitara zapewnia niezłą dawkę
dramatyzmu. Pod koniec płyty znajdziemy też przyjemną, mocną wersję ciężkiego,
ponurego, apokaliptycznego numeru Eve of
Destruction z lat 60., wykonywanego już przez wielu – tak wielkich, jak i
znacznie mniejszych. Tym razem jedyny raz Joe za mikrofonem. Gdyby do I’m Going Crazy dodać trochę polerki,
efektowniejszą produkcję, wokale Tylera i mocne chórki, to mielibyśmy gotowy
numer Aerosmith z czasów Permanent
Vacation czy Pump. Warto zwrócić
uwagę na bardzo przyjemne solo Perry’ego. Na sam koniec Won’t Let Me Go – chyba najgłośniejszy utwór na albumie, w którym
znowu Joe serwuje trochę ognistej gry na gitarze.
To nie jest typowy album solowy
gitarzysty – nie mam wrażenia, że mamy się tu zachwycać jego grą. Owszem, Joe
ma charakterystyczny styl, z którego korzysta, ale nie szarżuje tu z szalonymi
partiami i popisówkami. Brzmi to bardziej jak efekt grupowej pracy kilku doświadczonych
kumpli, niż płyta sławnego gitarzysty i zaproszonych gości. Ze spójnością
materiału jest mocno tak sobie. Dwa numery instrumentalne kompletnie nie pasują
do reszty, choć akurat są chyba moimi ulubionymi fragmentami płyty. Poza nimi
raczej nie ma zaskoczeń jeśli chodzi o brzmienie czy kierunek, jaki Perry obrał
na tym albumie. Umówmy się – nie jest to najbardziej ekscytująca płyta wszech
czasów. Nie jest to nawet najbardziej ekscytująca rockowa płyta wydana jak do
tej pory w tym roku. Ale wyszło całkiem miło. Nie podejmę się porównania
najnowszych solowych dokonań Toksycznych Bliźniaków, bo We’re All Somebody from Somewhere i Sweetzerland Manifesto to zupełnie różne muzyczne bajki. Bliżej mi
do brzmienia i klimatów, które proponuje Perry, ale obaj starsi panowie wydali
niezłe albumy, które wstydu im absolutnie nie przynoszą. Tylko tyle i aż tyle.
1. Rumble in the Jungle (3:51)
2. I'll Do Happiness (3:39)
3. Aye, Aye, Aye (4:15)
4. I Wanna Roll (4:51)
5. Sick & Tired (4:54)
6. Haberdasher Blues (5:31)
7. Spanish Sushi (3:33)
8. Eve of Destruction (4:19)
9. I'm Going Crazy (3:58)
10. Won't Let Me Go (5:15)
Joe Perry pojawi się 12 czerwca na warszawskim Torwarze jako członek grupy Hollywood Vampires (obok Alice'a Coopera i Johnny'ego "nie Deepa" Deppa.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Słuchałeś kiedyś płyt The Joe Perry Project?
OdpowiedzUsuńsłuchałem. całkiem niezłe. nawet pewnie lepsze niż niejeden album aerosmith. co nie zmienia faktu, że przeciętny 'niedzielny fan' aerosmith ich nie zna i nie wymieni żadnej kompozycji z nich - bo zapewne do tego odnosi się komentarz :>
UsuńAkurat ja pamiętam dużo kompozycji z The Joe Perry Project :) Dwa pierwsze krążki "Let the Music Do the Talking" i "I've Got the Rock 'n' Rolls Again" to porządne hardrockowe łojenie, lepsze od powstałego nieco później "Rock in a Hard Place" Aerosmith, choć nieco słabsze od ich złotego okresu 1987-1993 czy "Toys in the Attic" i "Rocks".
UsuńA jaki jest Twoim zdaniem najlepszy album Aerosmith?
ostatnio sobie wlasnie sluchalem wszystkich płyt aero po kolei, bo robie sobie odsłuch wszystkich płyt, które mam, więc jestem na świeżo :D toys in the attic chyba, choć nie ma tam żadnego z moich najbardziej ulubionych ich numerów, ale jako całość chyba właśnie ta
UsuńTeż bym wybrał "Toys in the Attic", choć jako całość jeszcze bardziej lubię "Get a Grip", do którego z kolei mam największy sentyment.
UsuńW sumie fajnie, że (jak mniemam) doceniasz taką prostą odmianę hard rocka jaką prezentuje Aerosmith :)
od takiego grania zaczynałem i dalej bardzo lubie :)
UsuńZ takich podobnych klimatów polecam mało znaną u nas, ale świetną żeńską grupę The Runaways. Płyty "Queens of Noise", "Waitin' for the Night" i koncertowy "Live in Japan" to dla mnie klasyka amerykańskiego rocka.
Usuńrunaways klasyka oczywiście, choć faktycznie u nas prawie nieznana :)
UsuńA szkoda, bo to zacny zespół. Sam poznałem go dopiero dzięki filmowi "The Runaways" z 2010 r.
UsuńW ogóle fajna stronka, rzadko się udzielam, bo praktycznie nie słucham nowości - a chyba tylko takie tutaj są. Choć na płytę Perry'ego może się skuszę.
...bo praktycznie nie słucham nowości - dlaczego?
OdpowiedzUsuńZazwyczaj przesłuchuję nowsze albumy z grup, które bardzo lubię (jak Iron Maiden czy Metallici), ale już z takich nowszych zespołów to rzadko po coś sięgam, wolę nadrobić jakieś płyty z lat 70. albo 80.
UsuńInna sprawa, że z płyt wydanych w XXI wieku rzadko wracam do jakiejś w całości.
Miałem swego czasu okres trwania w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, uważałem, że to był najlepszy czas dla rocka (chyba dalej tak sądzę)i że współczesne produkcje nie dorastają do ówczesnych. Na szczęście wyrwałem się z tego i nie żałuję. Odnajduję sporo wspaniałych płyt, artystów przez duże A co więcej, choć znakomita większość współcześnie nagrywanej muzyki to szajs, to i tak jest wystarczająco dużo rzeczy dobrych i znakomitych, które są warte Twojej uwagi (czytaj: także mojej)
OdpowiedzUsuńAkurat ani IM ani Metalica nie są moimi faworytami, choć nie mam nic przeciwko, moich faworytów przeorałem kilometry rowków winylowych - nie da się ukryć, że do tej starej technologii mam atencję - później kilometry CD, teraz głównie flaczki (FLAC), bo nie mam już miejsca na płyty, jednym słowem trwałem ale się wyrwałem. Warto. A Bizon maca niejako zawodowo, to trzeba korzystać i choćby z ciekawości posłuchać - a nuż chwyci?
Ba, jestem pewien, że chwyci - bo naprawdę są kapele wspaniałe!
To może polecisz coś naprawdę godnego uwagi z nowych płyt?
UsuńBardzo chętnie się dzielę, ale jak wiadomo: wszystko jest czyimś wyborem. Ja nie zamykam się w twierdzy jednego gatunku, równie chętnie słucham Milesa Davisa, Garbarka jak Bacha, czy Albinoniego (słynne Adagio) albo aktualnie Malady (Finlandia),ciągle nie mogę się uwolnić od Sisare (Leaving the Land)- którą polecam każdemu bez względu na gust. No i oczarowany jestem opisaną tu nowością The Temperance Movement - to z lżejszych rzeczy, ale znakomitych. W ogóle czytam w różnych miejscach i także poluję na nowości swoich faworytów ale jak to w życiu: raz się trafi dobrze, kilka razy pudło...
OdpowiedzUsuńAle jak się trafi na taką perełkę jak TTM albo Sisare to radość rekompensuje ból zawiedzionych nadziei ;-)
Dziękuję za Sisare !
UsuńMiło, że trafiło :-))
UsuńJa również się nie zgodzę ze stwierdzeniem że współcześnie nic ciekawego na scenie rockowej się nie dzieje .. oj zapewniam że się dzieje, dużo, nawet bardzo dużo, powstaje mnóstwo świetnej muzyki rockowej, w moim przypadku wręcz trudno to już w całości ogarnąć,a do klasyki wracam już bardzo rzadko..tyle że to nie dzieje się już od dawna w pierwszym obiegu, do wielu rzeczy trzeba dotrzeć samemu, poszukać,poszperać, posmakować, w komercyjnych mediach raczej nic godnego rockowego ucha, nie znajdziemy,a tu choćby kolega na blogu recenzuje wiele takich znakomitych płyt ,unikalnych artystów, którzy nigdy nie zaistnieją raczej w masowej świadomości i chyba dobrze
OdpowiedzUsuń