Szczerze mówiąc, żaden ze mnie
fan Walking Papers. Niektóre supergrupy człowiek łyka od momentu ogłoszenia i jara
się jak norweskie kościoły przy bliskim kontakcie z blackmetalowcami. Tak
miałem z Velvet Revolver – w końcu na bezgunsiu i… Z Walking Papers w zasadzie
powinno być podobnie – w końcu w składzie jest Duff McKagan właśnie z Gn’R i
Velvet Revolver, jest Barrett Martin z Mad Season, gościnnie na pierwszej
płycie pojawił się Mike McCready z Pearl Jamu, w grupie są też mniej mi znani
członkowie The Missionary Position – wokalista Jeff Angell i klawiszowiec
Benjamin Anderson. Pierwsza płyta – wydany w 2013 roku album Walking Papers – narobiła nieco
zamieszania, była zachwalana przez niektórych znajomych, ba – nawet udało się
zobaczyć zespół na żywo, choć w bardzo krótkim secie. Wrażenia były ogólnie
pozytywne, ale kłamałbym, gdybym twierdził, że czekałem na ciąg dalszy i
ekscytowałem się doniesieniami o nowej płycie. Zresztą od jej nagrania minęło już
sporo czasu, bo album był podobno gotowy już w 2015 roku, ale nie było sensu go
wydawać wobec powrotu Duffa do Gn’R i związanej z tym długiej trasy
koncertowej. Płyta jednak w końcu się ukazała i… no cóż, jest po prostu bardzo
dobra. BARDZO bardzo dobra.
Zaczynają od klimatów, z którymi
najbardziej kojarzyli mi się kilka lat temu, czyli od dynamicznego, rytmicznego,
niezbyt może skomplikowanego, ale wpadającego w ucho rockowego grania. My Luck Pushed Back i Death on the Lips sprawdzają się na
otwarcie albumu bardzo dobrze. Ten drugi numer urzeka przede wszystkim bardzo
bogatym brzmieniem, w czym olbrzymia zasługa organów. Red and White po raz pierwszy przynosi uspokojenie, niemal
ukojenie. Oszczędne klawisze, ładne basowe pętelki, dużo przestrzeni w aranżu, nieco
leniwy wokal – bardzo dobrze się tego słucha. W ogóle mam wrażenie, że
najszybciej zostały mi w głowie właśnie te spokojniejsze kompozycje z ciepłym
brzmieniem, które bardzo przyjemnie bujają. Do takich z pewnością zaliczyć
należy Don’t Owe Me Nothin’ (ponownie
obłędnie brzmiące organy i kapitalny, jazzujący klimat – mój ulubiony kawałek
na płycie) czy zamykający album i zdecydowanie najdłuższy na nim Right in Front of Me, w którym nieco
tajemniczy klimat i spokojne tempo oraz oszczędny aranż z plamami organowymi w
tle tworzą kapitalny nastrój. Wydział dynamiki stosowanej skutecznie
reprezentują Yours Completely, Hard to Look Away (chyba najmocniejszy
numer w zestawie) czy megaprzebojowe i treściwe This Is How It Ends. To żonglowanie natężeniem dźwięku i tempem sprawia,
że albumu słucha się bardzo dobrze i przez większość czasu nie ma mowy o
rutynie czy monotonii. Podkreślić muszę także fantastyczny głos Angella,
którego macierzystej formacji nigdy nie słyszałem, ale nabieram na to ochoty,
bo gość nie drze się może jak rasowi hardrockowi krzykacze, ale w jednym
utworze jest w stanie zawrzeć więcej emocji niż niejeden gardłowy dysponujący
ogromną skalą na całej płycie. No i Duff… Nie da się ukryć, że wiele osób
zainteresowały się tą grupą głównie ze względu na jego udział w tym
przedsięwzięciu, ale nie dajcie się zmylić – Walking Papers muzycznie nie mają
wiele wspólnego z Guns n’ Roses ani z Velvet Revolver. I chyba to jest w tym
wszystkim najciekawsze i najlepsze.
Z WP2 mam podobny (choć nie jakoś przesadnie wielki) problem, co z
wieloma innymi godzinnymi płytami – o 10-15 minut za dużo. To jest na pewno
częściowy powód tego, że po kilku odsłuchach wciąż w głowie mam zaledwie siedem
czy osiem z 13 kompozycji umieszczonych na tym krążku. To absolutnie nie
znaczy, że pozostałe są słabe. W trakcie odsłuchu podobają mi się, ale przy
kolejnym mam wrażenie, że słyszę je po raz pierwszy. Zrzucam to na nadmiar
kompozycji. Przyzwyczaiłem się w ostatnich latach do płyt 35-40-minutowych i
mój organizm chyba coraz bardziej stanowczo odrzuca większe dawki. Nie zmienia
to jednak faktu, że WP2 to album
bardzo różnorodny, z cholernie przyjemnym brzmieniem, którego fragmenty powinny
sprawić wiele przyjemności zarówno fanom mocnego rockowego grania, jak i
subtelnych, ciepłych dźwięków w klimatach bardziej bluesowych. Absolutnie nie
spodziewajcie się typowego dla wielu supergrup przebijania się w muzycznych
popisach. To kompletnie inna bajka. To zespół tworzony nie przez gwiazdy mające
na koncie takie czy inne osiągnięcia, ale przez kilku kumpli, którzy lubią
sobie razem pograć i którym w tym wspólnym graniu i dobrej atmosferze
absolutnie nie przeszkadza to, że jeden z nich (i to wcale nie jeden z głównych
kompozytorów tego materiału) jest megagwiazdą rocka. Każdy z panów pokazuje się
tu z naprawdę bardzo dobrej strony bez silenia się na współzawodnictwo i
popisówki. Jest naprawdę zacnie! To pozycja zdecydowanie godna polecenia i
jestem przekonany, że znajdzie się pod koniec roku na wielu listach najlepszych
rockowych albumów. Co więcej, mnie zachęciła, żeby wrócić do debiutu, który
teraz „chwycił” znacznie lepiej niż pięć lat temu.
1. My Luck Pushed Back (3:54)
2. Death on the Lips (4:28)
3. Red and White (5:46)
4. Somebody Else (3:42)
5. Yours Completely (4:09)
6. Hard to Look Away (3:20)
7. Before You Arrived (4:19)
8. Don't Owe Me Nothin' (4:44)
9. This Is How It Ends (6:29)
10. I Know You're Lying (3:59)
11. Into the Truth (4:33)
12. King Hooker (4:25)
13. Right in Front of Me (7:36)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Mnie najbardziej spodobał się kawałek Somebody Else
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć płyta znakomita .. a korzystając z okazji chciałbym polecić również płytę która ukazała się w styczniu tego roku norweskiej grupy: Audrey Horne - "Blackout",znakomity melodyjny i świetnie zagrany hard rock,czerpią oczywiście łychą z klasyki,pięknie spinając to we własne ramy, ja tu słyszę dużo i Thin Lizzy, Rainbow,może nawet Kiss..itd i itp..aczkolwiek nie jest to na pewno kalka raczej luźne skojarzenie.. hmm No i jak to jest nagrane, rozkosz w stereo szyją panowie kanał lewy, kanał prawy,selektywnie, możemy rozkoszować się sekcją, mało kto dziś tak już nagrywa dzwięk .. żal przegapić :)
OdpowiedzUsuńtak, słyszałem ich w jednej z audycji w rockserwis.fm i zwróciłem uwagę na twinpeaksową nazwę, więc mam ich gdzieś zapisanych :)
Usuń