Umówmy się, że jazz nie jest
gatunkiem, na którym się znam. Mogę bez końca pisać o hard rocku, psychodelii,
nawet o stonerze, ale w świecie jazzu nie czuję się pewnie. Nie jestem w stanie
określić, co i dlaczego mi się podoba. Po prostu – podoba się albo nie. Są
takie płyty okołojazzowe, które zupełnie do mnie nie trafiają, mimo kunsztu
muzyków, są też takie, które doceniam za brzmienie, ale nie czuję większej
potrzeby, żeby je mieć i wracać do nich zbyt często. Od czasu do czasu trafia
się jednak wydawnictwo, które oczarowuje mnie od pierwszego odsłuchu i
przekonuje mnie, że może jednak nie jestem przypadkiem całkowicie
beznadziejnym, jeśli chodzi o takie właśnie muzyczne klimaty. Tak jest z płytą Magic
Spirit Quartet.
Uwagę moją w pierwszej
kolejności zwróciła okładka – niezwykle charakterystyczny styl dla pozycji tego
wydawcy, czyli ACT. To zresztą jedna z tych rzeczy, które w jazzie bardzo mi
się podobają – że ci najbardziej prestiżowi wydawcy często trzymają się
określonej stylistyki graficznej (odpowiednikiem tego w muzyce dużo bardziej
typowej dla tego bloga jest z pewnością El Paraiso Records). Kiedy
przeczytałem, że muzyk odpowiedzialny w największym stopniu za to wydawnictwo –
Majid Bekkas – to artysta marokański, łączący w swojej twórczości elementy
jazzu i północnoafrykańskiego folku (gnawa), miałem przeczucie, że może mi się
to spodobać. Udział w projekcie trzech skandynawskich muzyków też był dobrym
sygnałem. Skandynawski jazz i marokańskie rytmy? Co mogłoby pójść nie tak?
No dobrze, potencjalnie pewnie
coś by mogło, ale na szczęście od pierwszych dźwięków byłem już spokojny, że ta
płyta trafi w mój gust, choć wciąż nie podejrzewałem, że wedrze się tak
stanowczo do mojej tegorocznej czołówki. Na krążku pojawia się czterech
muzyków. Szefem imprezy jest wspomniany Majid Bekkas, śpiewający, grający na
gitarze, oudzie i guembri. Oprócz niego prezentują się: trębacz Goran Kajfeš,
obsługujący wszelkie instrumenty klawiszowe Jesper Nordenström oraz perkusista
Stefan Pasborg. Na płytę składa się siedem kompozycji o mocno zróżnicowanej
długości – od utworów pięcio-sześciominutowych, po ponad dwunastominutową
kompozycję otwierającą album. Wśród tego materiału znajdziemy dwie kompozycje
autorstwa Bekkasa, jedno dzieło wspólne oraz cztery tradycyjne jazzowe lub folkowe
tematy zaaranżowane przez kwartet.
Jeden z nich – Aicha – to
właśnie wspomniany zdecydowanie najdłuższy utwór, który otwiera płytę w sposób
niezwykle spokojny, niespieszny, bardzo klimatyczny. Można by wręcz rzec, że
pierwsze cztery minuty to coś w rodzaju nawoływania słuchacza i dopiero po nich
zaczyna się właściwe granie, zdominowane przede wszystkim przez partię trąbki,
ale pięknie prowadzone przez wszystkich muzyków. A potem pierwszy z
najmocniejszych muzycznych ciosów, choć być może w przypadku muzyki tak
wysmakowanej i subtelnej należałoby użyć innych słów. Hassania –
kompozycja Bekkasa – to jak na razie jeden z najlepszych nowych utworów, jakie
słyszałem w tym roku. Momentami miałem wrażenie, jakbym słuchał jakiejś
folkowo-psychodelicznej wariacji na temat The End Doorsów, bo takie
właśnie miałem muzyczne skojarzenia. Tu naprawdę momentami te elementy folku i
jazzu mieszają się z brzmieniami zahaczającymi o delikatny psychodeliczny…
rock. Piękny, hipnotyczny numer, choć zastanawiam się w tym konkretnym
przypadku, czy nie podobałby mi się jeszcze bardziej w formie instrumentalnej.
Muszę też wspomnieć o równie ujmującej kompozycji Chahia Taiba, w której
bardzo oszczędny aranż robi piorunujące wrażenie, a cudowne dźwięki oudu i
delikatnie wybijany przez perkusistę rytm kapitalnie uzupełniają trąbka o raz –
o dziwo – syntezatory. Hassania i Chahia Taiba to moje dwa
ulubione utwory na tym albumie, ale tu właściwie nie ma rzeczy, które byłyby
słabsze. Całości słucha się fantastycznie, ale każda kompozycja zaprezentowana
osobno może, a nawet powinna zachęcić do poznania całości.
Magic Spirit Quartet to
płyta piękna, zawierająca muzykę wysmakowaną, znakomicie przemyślaną i zagraną,
ale to także album zaskakujący, bo trzeba przyznać, że włączenie do tego jazzowo-arabskiego
instrumentarium syntezatorów, które kapitalnie sprawdzają się choćby w utworze Bania,
to chyba jedna z większych niespodzianek, które spotkały mnie podczas
pierwszego odsłuchu. Czyli jednak da się do tej mocno osadzonej w ludowej
tradycji muzyki włączyć także nieco nowoczesności absolutnie bez szkody dla
odbioru i spójności tego dzieła. To album, który serdecznie polecam nie tylko
fanom klimatów okołojazzowych czy miłośnikom world music, ale też choćby fanom
lekkiej, podlanej folkiem psychodelii, bo przecież jej także tu nie brakuje.
Natknąłem się na tę płytę zupełnie przypadkiem i możliwe, że był to jeden z
najważniejszych tegorocznych przypadków.
1. Aisha (12:29)
2. Hassania (7:40)
3. Bania (6:47)
4. Chahia Taiba (7:37)
5. Mrhaba (10:07)
6. Annabi (5:39)
7. Msq (4:58)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Przyłączam się do pierwszego Twojego zdania.😊. Dawno temu miałem również ,, jazzowy okres,,. Jarrett Peacock Dejohnette, Corea, Desmond itp. Na kasetach mi zostało. Obecnie jazz mi nie przeszkadza i ta mieszanka stylistyczna na tej płycie również.
OdpowiedzUsuń