Szwedzko-niemiecka formacja Lucifer regularnie stawia
kolejne kroki w stronę retrorockowej czołówki. W zaledwie sześcioletniej
historii grupy następowało już wiele przetasowań w składzie, a na poprzednich
płytach grali muzycy tworzący okazałą międzynarodową mieszankę, ale od samego
początku zarządza tym wszystkim charyzmatyczna wokalistka, Johanna Sadonis.
Pierwsza płyta utrzymana była w klimatach okultystycznego doom rocka – było z
jednej strony dość melodyjnie, ale jednocześnie monetami całkiem ciężko i raczej
surowo w kwestii aranży i produkcji. To był ciekawy start, jednak według mnie
druga płyta przebiła debiut atrakcyjnością brzmienia oraz jeszcze większym
naciskiem na dobre, rockowe melodie. Po wymianie w zasadzie całego składu
Johanna odeszła nieco od doomrockowych klimatów i poszła w stronę cholernie
melodyjnego retro rocka, co bardzo mnie cieszy. Jeszcze bardziej cieszy mnie
to, że kierunek ten kontynuuje mocniej na trzecim albumie grupy, zatytułowanym Lucifer
III.
Johanna ma też od drugiej płyty nowego wspólnika
życiowo-zawodowego w osobie znanego szwedzkiego multiinstrumentalisty i
wokalisty Nicke Anderssona (m.in. The Hellacopters, Entombed), który został
nowym perkusistą zespołu oraz mężem wokalistki. Ta dwójka kieruje teraz
poczynaniami Lucifera i dobiera odpowiednich muzyków. Obecnie są to Harald
Göthblad (bas), Martin Nordin oraz Linus Björklund (obaj gitara, znani zapewne
czytelnikom tego bloga i słuchaczom moich audycji z takich grup jak VOJD czy
Dead Lord), choć za część partii gitarowych na płycie odpowiadał też prawdopodobnie
Andersson. Efektem ich pracy jest jak dla mnie najlepsza z dotychczasowych płyt
grupy. Na trójce mamy wszystko to, co sprawiało, że dwójki
słuchało się tak dobrze – chwytliwe melodie, dobrą produkcję i świetny, retro-rockowy
klimat – ale nie brakuje tu też kilku odniesień do nieco mroczniejszej jedynki.
Na album składa się dziewięć numerów trwających 39 minut,
co sprawia, że jest to najkrótsze wydawnictwo zespołu, ale to nie szkodzi. Może
nawet dokłada się to do ogólnej bardzo dobrej oceny płyty. Bo trójka to
właściwie parada potencjalnych rockowych przebojów – petarda od początku do
końca. Startują z wpadającym natychmiast w ucho Ghosts, którzy urzeka
prostymi rockowymi zagrywkami i charakterystycznym, niezwykle przyjemnym
wokalem Johanny. I z tego wysokiego poziomu rockowej chwytliwości i
przebojowości nie schodzimy właściwie przez cały album, może z wyjątkiem nieco
mniej przebojowego, za to przyjemnie ciężkiego Coffin Fever. Do moich
faworytów zaliczają się na pewno także nawiązujący nieco muzycznie do
pierwszej, cięższej płyty, lecz jednocześnie potwornie (w tym kontekście to
chyba dobre słowo) wręcz melodyjny Midnight Phantom, nieco
spokojniejszy, tajemniczy Leather Demon (znakomite solowe partie gitar i
zacny sabbathowy riff), Pacific Blues, którego refren wchodzi do głowy
od pierwszego odsłuchu i za nic nie chce z niej wyjść, a także piękny, odrobinę
spokojniejszy w początkowej fazie od większości płyty numer Cemetery Eyes,
który album zamyka i ponownie zapewnia solidną garść melodii i motywów, które
słuchacz rozpoznaje znakomicie właściwie już od drugiego odsłuchu, a do tego
rozkręca się tak, że końcówka brzmi niczym Sultans of Swing na
wspomagaczach. Ale naprawdę nie pozbyłbym się z tego krążka ani jednego z tych
dziewięciu numerów.
Fani zwabieni nazwą Entombed pewnie będą równie zawiedzeni
jak ci, którzy kilka lat temu wśród członków pierwszego składu widzieli muzyka
grupy Cathedral. To zupełnie inny muzyczny klimat. Jeśli chodzi o podejście do
okultyzmu, czarnych mocy i innych mrocznych tematów, to grupa Lucifer idzie
raczej ścieżką Ghosta, tyle że zachowując głównie rockandrollowy image, bez
przebieranek i całej tej groteskowej otoczki. To taki trochę scooby-doo rock,
ale przypadku obu szwedzkich formacji sprawdza się znakomicie. Ci, którym
podoba się muzyka takich zespołów jak Spiders, Purson, wspomniany Ghost czy
może nawet wczesne Blues Pills będą bardzo zadowoleni. Ja jestem. Nie ukrywam,
że wraz z tym albumem Lucifer wkracza, cały na czarno, do czołówki moich współczesnych
retrorockowych grup.
1. Ghosts (4:05)
2. Midnight Phantom (4:13)
3. Leather Demon (4:52)
4. Lucifer (3:56)
5. Pacific Blues (4:07)
6. Coffin Fever (4:12)
7. Flanked by Snakes (3:34)
8. Star Astray (4:39)
9. Cemetery Eyes (5:49)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
,,...wczesny Blues Pills...,, A ktory to,bo ja znam jeden tylko :)
OdpowiedzUsuńwczesny, czyli ten z EP-ek wydanych przed płytą, no ewentualnie z niektórych numerów na pierwszej płycie ;) potem zaczęli się mocno wygładzać, co niestety słychać mocno na płycie drugiej i na pierwszych utworach z trzeciej :>
Usuńwlasnie dlatego lubie odwiedzac Twoja strone ze wzgledu na min zawsze merytoryczne teksty :). Ja tylko po prostu zazartowalem z tematu bo po prostu rozbawil mnie /w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu/ tekst o czyms wczesnym co ma niecale 9 lat :).czekam na nastepne recenzje :)
UsuńLucyferowa dojrzewa z płyty na płytę. Dla mnie to już ta półka z Blues Pills, Pristine, Siena Root w żeńskim wykonaniu. A ostatni Cemetery Eyes to faworyt na przebój roku. 🙂
OdpowiedzUsuń