Z moimi kontaktami koncertowymi z
grupą Kadavar wiąże się ciekawa historia. Podobno byłem na ich koncercie w
grudniu 2015 roku, gdy jako support występował przed nimi bardzo lubiany przeze
mnie Horisont. Podobno, bo kompletnie tego nie pamiętam. Nie mam w zwyczaju
upijać się przed koncertem, generalnie w ogóle nie mam w zwyczaju upijać się,
więc opcja zalania pały i zaniku świadomości odpada. Już nawet pogodziłem się
jakiś czas temu z tym, że zapewne miałem jechać, ale w ostatniej chwili coś nie
wyszło. Ale potem pojawiły się mocne dowody na to, że jednak na tym koncercie
być musiałem. Czarna plama – jeśli przy okazji kogoś wtedy zamordowałem albo
przyczyniłem się do upadku jakiegoś państwa, to przepraszam, ale kompletnie tego
nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że widziałem panów brodaczy na tegorocznym
Red Smoke Festival, gdzie dali bardzo dobry koncert. Od tamtej pory zdążyli
wydać swoją czwartą płytę, więc wiadomo było, że trochę się pozmienia w secie.
I faktycznie – pozmieniało się,
choć można by odnieść wrażenie, że ta trasa w równym stopniu promuje album Rough Times co płytę debiutancką z 2012
roku, bo oba wydawnictwa były reprezentowane przez taką samą liczbę utworów.
Zaczęli od nowych numerów – Rough Times
i Skeleton Blues – i podobnie jak na
płycie mam wrażenie, że było na początku nieco chaotycznie, ale szybko wszystko
zostało ogarnięte jak trzeba i maszyna sunęła dalej. To był koncert z cyklu „jeńców
nie bierzemy”. Łoili aż miło. Nie da się ukryć, że centralną postacią na scenie
jest nieco ekscentryczny perkusista Tiger, który zachowuje się, jakby był w
transie, do tego przez większość czasu trudno dostrzec jego twarz, bo
skutecznie zakrywa ją plątanina włosów rozwiewanych przez ustawioną przy
perkusji dmuchawę, a gdy już nieco jego oblicza dojrzymy, stroi dzikie miny.
Basista Dragon odstawiał chwilami tańce na scenie i zdecydowanie nie był
przyspawany do jednej klepki, zaś gitarzysta i wokalista Lupus był raczej mało
mobilny i trzymał się okolic mikrofonu, także przykryty często szczelnie
owłosieniem głowy. Dorzućmy do tego klimatyczną oprawę świetlną, zdominowaną
jednak przez ciemne barwy. Wizualnie dla fanów pewnie całkiem ciekawie, dla
fotografów jakby mniej.
Podejrzewam, że większości na sali
warszawskiej Progresji taki mocny koncert bardzo się podobał, ja jednak
wolałbym, żeby panowie trochę urozmaicili setlistę. Postawili zdecydowanie na
moc, a przecież mają w swoim repertuarze numery nieco lżejsze, które stanowiłyby
świetny przerywnik od jednak dość jednostajnego łojenia. Nawet mocno przebojowe
jak na taką muzykę Die Baby Die z
najnowszej płyty brzmiało dużo mocniej niż w wersji studyjnej i – mam takie
wrażenie – dużo bardziej chaotycznie. Spojrzałem na zegarek, gdy po raz
pierwszy trio rzuciło spokojniejszym tematem, oddając się na kilka minut
improwizacji w rejonach ciężkiej, ale jednak dużo spokojniejszej, bardziej
klimatycznej psychodelii. Mijała godzina koncertu – i był to w zasadzie jedyny
tego typu moment przez cały wieczór. Zabrakło numerów z Berlin – poza Pale Blue Eyes
zespół zupełnie zignorował ten album, a mimo wszystko chyba szkoda, bo to
najbardziej przystępna brzmieniowo płyta Kadavar i może jeden czy dwa numery
więcej z niej dobrze by setliście zrobiły. Zresztą i na Rough Times są przecież
spokojniejsze momenty, ale tych też się nie doczekaliśmy. Część fanów domagała
się na sam koniec wykonania Reich der Träume
– coveru Nico, który był dodatkiem do rozszerzonej wersji Berlin i według mnie byłby absolutnie obłędnym zwieńczeniem
koncertu, mocno zmieniając przy okazji odbiór całości. Niestety szanse na to
były raczej marne. Nie było też innego coveru nagranego przez zespół – Helter Skelter. Miłym zaskoczeniem natomiast
był dla mnie bis rozpoczynający się od innego coveru i to takiego, którego
grupa Kadavar dla odmiany na żadnej swojej płycie nie nagrała – New Rose grupy The Damned, który ja
kojarzę oczywiście przede wszystkim z Guns n’ Roses.
Mimo tego, że na pewne aspekty tego
koncertu kręcę trochę nosem (dołożę do tego zbyt duży poziom głośności – rzadko
mi się zdarza, żebym po wyjściu z fosy nie wyjmował zatyczek z uszu), to był
udany wieczór, przynajmniej w jego ostatniej części. Bowiem im mniej napiszę o
supportach, tym chyba lepiej. Holenderskie Death Alley ma chyba jakiś
potencjał, ale został on dość skutecznie zarżnięty hałasem, a jedyne przyjemne
momenty trafiały się, gdy grupa wchodziła w klimaty spokojniejszej psychodelii.
Z kolei niemiecki Mantar – duet prezentujący się na scenie dość osobliwie –
pewnie ma sporo fanów i nawet wierzę, że fanom tym ten koncert przypadł do
gustu, ale do muzyki Kadavar absolutnie to nie pasowało. Nie wiem kto wpadł na
pomysł połączenia grającego ciężko, ale jednak przeważnie bardzo melodyjnie
Kadavara z gośćmi, którzy sami opisują swoją muzykę jako black metal doom punk
(całkiem nieźle oddaje to charakter ich twórczości), ale był to pomysł
chybiony.
Wszystkie
zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by
me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz