Znamy mnóstwo skandynawskich (i nie tylko) grup wzorujących swoje brzmienie na Black Sabbath, Led Zeppelin czy Deep Purple. Całkiem sporo też takich, które zakochane są w grunge’u czy w bezczelnym rocku Gunsów. Tymczasem Velveteen Queen – co zresztą poniekąd podpowiada nam nazwa – są ewidentnie zakochani w spokrewnionym z GN’R Velvet Revolver. Wystarczy pierwsze pół minuty płyty, by wyraźnie to usłyszeć. Chodzi zarówno o mocne rytmy perkusyjne, charakterystyczne brzmienie gitar i różnych „dodatków” brzmieniowych wykorzystywanych w poszczególnych kompozycjach, ale także o wokal. Bo Samuel Nilsson ewidentnie śpiewa w stylu nieodżałowanego Scotta Weilanda. Gdyby nie to, że Stone Temple Pilots mają już od kilku lat własnego klona Scotta, napisałbym, że powinni młodego Szweda natychmiast do siebie przechwycić.
Płyta zawiera dziesięć dynamicznych, wpadających w ucho
numerów. Niezbyt długich, bo całość trwa 40 minut. Zespół przeważnie mieści się
w przedziale trzy i pół do czterech i pół minut. Czyli nie ma czasu na jakieś
dłuższe odloty – zwrotka, refren, solówka i tak w kółko. I w porządku, bo to
się tu znakomicie sprawdza. Ledwo zaczynają, a już mamy za sobą kilka cholernie
chwytliwych, dynamicznych kawałków, jak Barrel of a Gun, Trauma (po
tych dwóch numerach naprawdę miałem wrażenie, że słucham początku Contraband), Bad
Reputation (bardzo slashowa solówka) czy Consequence of the City. I
zdecydowanie słychać tu to velvetowe połączenie mocy i bezkompromisowości z
umiejętnością porywania słuchaczy nośnym refrenem czy zagraną z polotem
solówką. Trzymają nas w takim stanie w zasadzie przez cały album. Jeden z
niewielu spokojniejszych fragmentów to Stranger in the Mirror (co zaskakujące, mamy tu dość znanych gości, takich jak Ryan Roxie, Peter Keys czy Matts Leven), w którym
chyba więcej z STP niż VR, ale nie spodziewajcie się po tej płycie
obowiązkowych swego czasu nieco łzawych balladek. No dobrze, jest jedna, na sam
koniec płyty – Dreamer. Aerosmith i Bon Jovi by się nie powstydzili.
Poza tym jednak jest dynamicznie, ciężko i z jajami. Idealnie na przykład do
auta. I żeby nie było – czasami nie tylko w stylu Velvetów, bo takie Last
Sensation chyba bardziej nawiązuje do amerykańskiego rocka końcówki lat 80., a w Take Me Higher słychać echa Skid Row czy Alter Bridge.
Gdyby nie to, że pewnie nie będą w stanie przebić się ze swoją muzyką do mainstreamu, bo to już nie te czasy, powiedziałbym, że Velvet Revolver mają naprawdę godnych następców z kolejnego pokolenia (a nawet dwa pokolenia młodszych). Ja wiem, że w tej muzyce nie ma nic nowego, a skojarzenia właśnie przede wszystkim z Velvetami są oczywiste, ale to jest naprawdę zrobione świetnie, brzmi zawodowo i ja będę im kibicował, żeby ktoś ich zauważył i zaprosił nawet gdzieś na koncert o 15 w namiocie na jakimś dużym rockowym festiwalu, bo z taką muzyką trzeba iść do ludzi, którym się wydaje, że tak to już, panie, nikt dzisiaj nie gra, bo kiedyś to było, a teraz nie ma. Jest. Tylko w wersji mocno niszowej.
PS: Dzisiaj mija dokładnie dziesięć lat od dnia, w którym
założyłem tego bloga i umieściłem na nim pierwszy wpis. Dzięki dla wszystkich,
którzy wciąż zaglądają tu mniej lub bardziej regularnie, mimo że od kilku lat
mocno obniżyłem tempo i czasami już zupełnie nie chce mi się pisać :)
Premiera: 3 maja 2024 r.
--
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Gratuluję dziesięciolecia i życzę kolejnych jubileuszy. Dzięki Tobie poznałem wiele ciekawych płyt.
OdpowiedzUsuńGratulacje! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGratulacje. Czekam na kolejne recenzje płyt...
OdpowiedzUsuń