czwartek, 21 listopada 2019

Blackwater Holylight - Veils of Winter [2019]

Kiedy w zeszłym roku pisałem o pierwszej płycie Blackwater Holylight i zaczynałem grać muzykę tego zespołu w swojej audycji, formacja z Portland nie miała jeszcze nawet swojego profilu na Facebooku, a w Polsce słyszało o niej pewnie kilka osób. Trochę się od tamtej pory pozmieniało. Teraz panie mają kilka tysięcy obserwujących, pograły już sporo, także jako support przed występami nieco bardziej rozpoznawalnych wykonawców, odwiedziły nawet Polskę (niestety Szczecin to dla reszty kraju raczej średnia lokalizacja, więc byłem zmuszony odpuścić) i po wielu zmianach na stanowisku perkusistki w końcu chyba ustabilizowały skład. Szybko też zarejestrowały album numer dwa – Veils of Winter. Przy okazji premiery pierwszej płyty pojawił się tu komentarz, że zespół brzmi „dziewczyńsko”. Może i coś w tym jest, może faktycznie w riffach granych przez zespół brakuje elementu męskiej agresji. Może właśnie na tym polega urok tego zespołu? Z drugiej strony – to absolutnie nie jest „dobra muzyka jak na dziewczyny” (z czymś takim też się spotkałem w zagranicznych internetach), bo to byłoby nie tylko stwierdzenie szowinistyczne, ale zwyczajnie krzywdzące dla pań tworzących ten zespół (i właściwie dla wszystkich innych też). To po prosto dobra muzyka i tyle.

Zaczynają od brzmieniowego zła i grozy w Seeping Secrets. Na początek rzucają mroczny, przesterowany motyw, czym ustawiają klimat całego numeru. A gdy pojawia się eteryczny, łagodny, ale jednocześnie zawierający w sobie jakiś złowrogi element wokal, robi się naprawdę niepokojąco. To zresztą jedna z cech charakterystycznych muzyki tej grupy – z jednej strony mamy ciężkie, niemal sabbathowe (choć może nieco rozwodnione produkcją i wspomnianym brakiem agresji) riffy, z drugiej zaś ten wokal niczym z mrocznej kołysanki. Więcej dynamiki, jak można się zresztą było spodziewać po tytule, jest w kolejnym na płycie numerze – Motorcycle. Ale moim zdecydowanym numerem jeden od pierwszego odsłuchu krążka jest kompozycja numer trzy – The Protector. Pewnie nieprzypadkowo, bo to utwór najbardziej przypominający materiał z pierwszego albumu, który tak mi się spodobał kilkanaście miesięcy temu – hipnotyczny, psychodeliczny, świetnie kołyszący, który jednocześnie świetnie się rozkręca w kilku fragmentach.

Dalszy ciąg płyty poziomu pierwszych kilkunastu minut nie obniża, choć przyznam, że trochę brakuje mi tu jeszcze chociaż z jednej kompozycji, która tak bardzo wybijałaby się jak The Protector – takiej, która zachwyciłaby mnie klimatem od pierwszego kontaktu. Mamy gęste, mroczne Daylight, dynamiczniejsze, nieco bardziej przestrzenne Death Realms czy wreszcie zamykające płytę i najdłuższe na niej Moonlit, które może zaczyna się dość niepozornie, ale fantastycznie się rozkręca z upływem czasu. I wszystkie te utwory brzmią bardzo przyjemnie, tworzą pewien obraz dźwiękowy tego, co ten zespół chce osiągnąć – jest to spójne i interesujące – ale mam wrażenie, że żadna z tych kolejnych kompozycji nie jest z gatunku tych, które zachwycą słuchacza od pierwszego odsłuchu.

Veils of Winter to ciekawa płyta, która może nieco różni się od debiutu, ale stylistycznie aż tak bardzo od niego nie odbiega. To raczej kwestia może nieco większego nacisku położonego tutaj na cięższe riffy, a nieco mniejszego na oniryczną psychodelię. Słychać, że w zespole są teraz dwie gitary, bo przekłada się to zdecydowanie na dominację właśnie gitar nad klawiszami, które dużo większą rolę odgrywały na debiucie. Tam też grupa częściej odwoływała się nie tylko do lekkiej psychodelii lat 60., ale też do klimatów lat 80. Na Veils of Winter mamy znacznie więcej mroku, ciężaru. W bardzo dużym, niesprawiedliwym i mocno niedokładnym uproszczeniu – więcej tu Black Sabbath niż Pink Floyd. Charakterystyka twórczości zespołu nie zmienia się jednak drastycznie. Może po prostu środki prezentacji uległy pewnej zmianie. Mimo wszystko na dzisiaj, gdybym miał wybrać tylko jeden z tych albumów, postawiłbym na debiut. Może dlatego, że po prostu w zeszłym roku byłem niezwykle zaskoczony muzyką tej formacji, a teraz już trochę wiedziałem, czego się spodziewać? A może balans gitarowo-klawiszowy na płycie poprzedniej bardziej mi odpowiadał? Nie umniejsza to jednak w żaden sposób przyjemności z odsłuchu nowego krążka, nawet jeśli nie jest to płyta, która trafia do słuchacza od pierwszego odsłuchu, jak to było z debiutem.

Płyty możecie posłuchać na profilu zespołu na Bandcampie.

1. Seeping Secrets (4:43)
2. Motorcycle (4:31)
3. The Protector (5:22)
4. Daylight (6:01)
5. Death Realms (4:42)
6. Spiders (3:31)
7. Lullaby (5:46)
8. Moonlit (6:16)


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz: