Przypadki, przypadki, przypadki…
Patrzę – nazwa The Heavy Eyes. No tak, znam, kojarzę, kilka lat temu wydali
płytę, która mi się podobała… chyba. Dostaję informację od wydawcy – no faktycznie
mają na koncie dwie płyty, tylko żadnego tytułu nie rozpoznaję, a jednak
powinienem… Szybkie sprawdzenie faktów i wszystko jasne – kilka lat temu
spodobał mi się album The Flying Eyes, w tym roku zachwycałem się krążkiem The
Heavy Minds… No przecież to zwariować idzie! Ogarnijcie się z tymi nazwami, bo
nawet ja już nie nadążam, a co dopiero biedni czytacze bloga! Zacznijmy więc od
nowa: z zespołem The Heavy Eyes stykam się po raz pierwszy. Zupełnie
przypadkowo, jak już wiecie, ale takich przypadków nie ma co żałować. Pochodzą
z Memphis, jest ich trzech i łoją aż miło. Dynamicznie, ciężko, na przestrze i
z dużą dawką melodii, tylko, cholera, no, trochę jednostajnie.
He Dreams of Lions to trzeci krążek grupy. 12 numerów, 50 minut, bardzo
solidne łojenie spięte klamrą bliżej niesprecyzowanych „szumów” w tle, które
rozpoczynają pierwszy i wieńczą ostatni utwór na albumie. Panowie młócą ładnie
od pierwszego wejścia gitary w Shadow
Shaker. Trzy pierwsze numery jadą według schematu – dynamicznie, w średnim
tempie, z solidnym pieprznięciem i cały czas blisko motywu głównego. Pewną
zmianę przynosi początek Old Saltillo
Road, lecz spokojne intro to zmyłka, bo za chwilę znowu wchodzi mocny,
przesterowany riff. Trend ten teoretycznie kontynuuje też numer tytułowy, ale
tu główny motyw charakteryzuje się jakąś taką punkową prostotą i bezczelnością,
w dodatku przerywany jest cichszymi fragmentami, co wprowadza choć trochę potrzebnego
urozmaicenia. Spokojniej jest także w The
Fool. Niby główny motyw gitarowy też przyjemnie buczy przesterem, ale
całość jest dużo lżejsza, oferuje więcej przestrzeni i nie atakuje uszu tak
bezpośrednio ciężkim łomotem (nie to, żeby w ciężkim łomocie było cokolwiek
złego). Jest jeszcze ukryty akustyczny dodatek wciśnięty na sam koniec płyty. Dość
monotonny niestety, ale i tak szkoda, że takich miniaturek nie wrzucono więcej
na ten krążek między cięższe utwory, bo te wspomniane kawałki to jednak w
pewnym sensie wyjątki. Większość kompozycji wiedziona jest prostym, ciężkim
motywem i rzadko wychodzi poza ten dość prosty schemat. Niby nie ma w tym nic
złego, ale dość jednowymiarowe brzmienie i charakterystyka gitarowego fuzzu sprawiają, że wszystko zlewa się w
jedną masę dźwięków.
Mam problem z tą płytą. Z jednej
strony He Dreams of Lions jest dla
mnie trochę zbyt monotonne, brakuje mi tu większego urozmaicenia, jakichś
częstszych wycieczek w rejony psychodelii, zdjęcia nogi z gazu, momentów, kiedy
można by odpłynąć pod wpływem tej muzyki. Z drugiej strony kiedy potraktujemy
każdy z tych numerów indywidualnie, to większość z nich broni się i brzmi naprawdę
dobrze. Kłopot pojawia się, kiedy ustawi się je obok siebie i wtedy okazuje
się, że większość brzmi niestety zbyt podobnie do siebie. Ale to przyjemne
granie i sądzę, że znakomicie bawiłbym się przy takiej muzyce w wersji
koncertowej, zagranej w jakimś niewielkim klubie, gdzie bliskość zespołu i
publiczności sprawiłaby, że odbiór tych utworów byłby pełniejszy.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz