wtorek, 7 czerwca 2016

Airbag - Disconnected [2016]



Norweski zespół Airbag to ścisła czołówka obecnej sceny progresywnej w Europie, a i w samej Polsce mają wierne grono fanów, których sympatię zaskarbiają sobie regularnie od czasu występu na Ino-Rock Festival ładnych już kilka lat temu. Co prawda od wydania trzeciego krążka w dorobku zespołu minęły aż trzy lata, co było w dużej mierze spowodowane kilkunastomiesięczną podróżą wokalisty Asle’ego Tostrupa dookoła świata, ale w międzyczasie ukazała się solowa płyta głównego kompozytora i gitarzysty Airbag Bjørna Riisa, która w zasadzie mogłaby być kolejnym albumem jego macierzystej formacji, więc fani zespołu tych trzech lat przerwy tak bardzo nie odczuli. Czy odczują, że przez te 3 lata zaszły jakiekolwiek zmiany w muzycznej ścieżce obranej przez Airbag? No chyba też nie za bardzo.

Słychać, że to Airbag w zasadzie od pierwszej sekundy utworu Killer, który otwiera album Disconnected. To z jednej strony bardzo dobrze – grupa zdołała wypracować bardzo charakterystyczne brzmienie, co wielu zespołom nie udaje się przez wiele lat. Jednak na dłuższą metę może się to okazać pewnym problemem. Ale o tym później. Killer to dynamiczne (jak na Airbag) wprowadzenie w klimat płyty, kontynuujące muzycznie to, co zespół robił na poprzednim krążku. Wychodząca mocno na przód perkusja, floydowskie odpływy i bardzo charakterystyczny głos Asle’ego Tostrupa. Wszystko bardzo sprawne, choć nie ukrywam, że najprzyjemniej robi się w ostatnich 2 minutach, kiedy całość zwalnia i nabiera ciężaru. O spokojniejszym obliczu Airbag przypomina Broken. Jeśli pokochaliście tę grupę za utwory takie jak Steal my Soul czy Colours, to Broken zdecydowanie zwróci waszą uwagę. Piękne wstawki gitary Bjørna Riisa, jednego z najznakomitszych „gilmourystów” naszych czasów, i pełen melancholii i smutku głos Tostrupa poruszą nawet największego rockowego twardziela. Trochę gęściej i jeszcze bardziej klimatycznie robi się w Slave. Wiemy, że muzycy Airbag są mistrzami takiego właśnie grania – z jednej strony atrakcyjnego dla ucha, pięknie płynącego, ale z drugiej strony przejmująco smutnego, melancholijnego, sprawiającego wrażenie, jakbyśmy byli właśnie świadkami końca świata, przynajmniej dla samych twórców.

Ale wspomniałem wcześniej o pewnej pułapce czy też może problemie związanym z charakterystycznym brzmieniem grupy. Dociera to do mnie gdzieś na „wysokości” czwartego z sześciu utworów w zestawie – Sleepwalker. Każda z tych kompozycji brzmi bajecznie, każdej słucham ze sporą przyjemnością, każda jest zrealizowana z największym kunsztem… i każdą już słyszałem na poprzednich płytach zespołu. Może to kwestia tego, że Riis gra w taki, a nie inny sposób, może tego, że Tostrup ma – jak już pisałem – niezwykle charakterystyczny głos. Nie wiem. Ale słuchając tych utworów po raz pierwszy, czułem, że dobrze je znam, że nic mnie tam nie zaskakuje. I z każdym kolejnym odsłuchem to wrażenie było coraz silniejsze. Trochę z Identity, trochę z All Rights Removed, trochę (a nawet więcej) z The Greatest Show on Earth. A ja bym chciał, żeby oni mnie czymś zaskoczyli, żeby zaproponowali coś, na co wcześniej się nie decydowali. Coś, co nie tylko zachwyciłoby mnie samym brzmieniem, ale także świeżością. Żebym mógł napisać – ta płyta jest inna od tego, co robili wcześniej. Może trochę ambientu, może psychodelii, może odważniejsze oparcie się na brzmieniu organów w którymś utworze… I kiedy już przestaję liczyć na takie rozwiązania, rozpoczyna się zdecydowanie najdłuższa kompozycja na płycie – trzynastominutowy utwór tytułowy. I czuję z każdą kolejną minutą, że ten lekki zawód, który pojawiał się przez poprzednie 30 minut, przynajmniej częściowo znika. No dobrze, tu wciąż słychać, że to Airbag, ale i perkusja brzmi trochę inaczej (kapitalne, potężne bębnienie na początku i świetna gra na talerzach w dalszej części), i tło klawiszowe ciekawsze, i przestrzeni więcej w tym wszystkim. I nawet już to, że ostatnich kilka minut to znowu duch Pink Floyd żywcem przeniesiony w czasy współczesne, niespecjalnie mi przeszkadza. To może nie była jakaś wielka odmiana, na którą czekałem, ale po raz pierwszy w trakcie odsłuchu tego albumu poczułem, że słucham kompozycji, która od początku do końca warta była tego wyczekiwania na nowy album Airbag. Po tym kapitalnym utworze pięciominutowe Returned, które zamyka płytę, jest już niczym napisy końcowe po ostatniej pięknej scenie w filmie. Takie napisy czcionką niejakiego Wilsona Stefana, co boso chadza, ale bardzo przyjemne, uspokajające, kojące po emocjach zawartych w kompozycji tytułowej.

No i mam pewien problem z tą płytą. Nie jestem w stanie jednoznacznie jej ocenić mimo kilkunastu już przesłuchań. Zachwycać się pięknymi dźwięzażami® czy czepiać się autorecyklingu, chłonąć kapitalne solówki Riisa i wczuwać się w melancholijny śpiew Tostrupa czy odczuwać zawód, że niczym nie zaskoczyli? Osoby, które dopiero będą poznawać zespół Airbag, a uwielbiają takie granie, będą niewątpliwie zachwycone. Bo ta płyta w zasadzie nie ustępuje w niczym albumom poprzednim. Jest równie dobrze skomponowana, równie znakomicie zagrana i przemyślana, jest na niej równie wiele emocji. Ale dla mnie jest chyba po prostu zbyt podobna do trzech wcześniejszych wydawnictw, a ja nie chciałbym, żeby oni przez kolejnych 20 lat nagrywali takie same płyty, choćby nie wiem jak piękne były. Na kolejnym krążku liczę na odrobinę ryzyka muzycznego, bo że w tym stylu, jaki prezentują na Disconnected, potrafią czarować, to już doskonale wiemy.




--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz