Lubię takie projekty. Lubię, kiedy
zespoły myślą nieszablonowo nie tylko o swojej muzyce, lecz także o sposobie
zaprezentowania jej słuchaczom. Jeszcze bardziej lubię, gdy takie zespoły
pojawiają się na naszym polskim rynku muzycznym – rynku niełatwym i mało
przyjaznym, jeśli nie gra się muzyki w stylu festiwalu w Opolu. Mono vs Stereo to płytowy debiut
szczecińskiego kwartetu Chango, ale nie dajmy się zwieść tej „debiutanckości”.
Ani Chango nie jest zespołem początkującym, bo muzycy tej formacji od kilku lat
organizują jam sessions, podczas których grają z zaproszonymi gośćmi, ani nie
jest to ich pierwsza muzyczna próba. To czwórka gości o nieprzeciętnych
umiejętnościach technicznych w grze na wybranych przez nich instrumentach i o
równie nieprzeciętnej wyobraźni muzycznej. Efektem połączenia sił i
kilkuletniego doświadczenia w poznawaniu siebie nawzajem jest album, który
zwinnie wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i pluje w twarz sztampie,
banałowi i brzmieniowym oczywistościom.
Dziewięć kompozycji (właściwie to 8, bo
jedna znajduje się tu w dwóch wersjach) i nieco ponad 40 minut muzyki to
idealna dawka w przypadku takich klimatów. Nie zapominajmy, że mowa o muzyce niełatwej
w odbiorze, w dodatku instrumentalnej. To nie jest co prawda klimat free jazzu
czy dziwnych awangardowych eksperymentów, których nie dałoby się słuchać na
trzeźwo, ale zarówno muzyka jazzowa, jak i psychodeliczna czy krautrockowa, to
gatunki, które raczej nie przychodzą nam do głowy, gdy myślimy o czymś
niezobowiązującym do posłuchania, co wypełni życiowe tło w trakcie sprzątania
łazienki czy podlewania ogródka. Tymczasem już od początku otwierającego album
utworu Train of Thoughts mamy świetny
klimat balansujący właśnie między zagrywkami jazzowymi, a cięższymi rejonami
krautrocka. Wszystko z polotem i pozorną łatwością, która sprawia, że to
wszystko wydaje się takie proste i naturalne. W Song for Rachel wyłapać możemy ślady funka, a całość nieodparcie kojarzy
mi się z muzyką Tommy’ego Bolina – tak z dokonaniami solowymi, jak i z
nagraniami na płytach Billy’ego Cobhama. Do tego kapitalne brzmienie
instrumentów klawiszowych. Panowie – to aż nie wypada grać tak dobrze! Gangsta Cat przynosi nieco lżejsze
brzmienie, mniej gęste, choć wciąż zdecydowanie w rejonach jazzowo-funkowych, w
dodatku w nowoczesnym wydaniu ze scratchami i szczątkowymi wokalami. O ile
poprzednie dwie kompozycje zachwycały przede wszystkim klimatem i kunsztem
muzycznym, Gangsta Cat do tych cech
dokłada jeszcze niesamowitą „bujalność”. Przy tym numerze po prostu nie da się
spokojnie wysiedzieć. Zbliżony klimat powtórzy się zresztą jeszcze w Traffic Jam czy Lazy Junkie. Dla odmiany Boyhood
płynie dużo spokojniej, korzystając z bogatego tła instrumentów klawiszowych,
znakomitych partii gitary i niezwykle sprawnej sekcji rytmicznej, która równie
dobrze radzi sobie z numerami kipiącymi energią, jak z kompozycjami bazującymi
głównie na klimacie i spokojnym budowaniu nastroju. We Freedom dodatkowo słyszymy partię saksofonu, która dodatkowo
ubarwia i tak już bardzo bogate brzmienie grupy. Z kolei Ballad of a Bearded Man ma momentami posmak rodem z Motown
wymieszany z klimatem psychodelicznego pop-rocka drugiej połowy lat 60. „I co,
i to niby razem żre?”. A żre, żre…
Znakomita „oldschoolowa” okładka
w połączeniu z kapitalnym muzycznym klimatem, mocno zahaczającym nie tylko o
lata 70., lecz także o wcześniejsze dekady, tworzą niezwykle intrygującą
mieszankę. Jazz, blues, krautrock, funk, psychodelia – wlewamy do gara,
mieszamy, doprawiamy sporymi umiejętnościami technicznymi i wychodzi nam
Chango. Choć może się wydawać, że najbardziej „w uszy” rzucają się instrumenty
klawiszowe, żaden z muzyków nie dominuje nad innymi przez dłuższy czas. Cała
czwórka kapitalnie się uzupełnia i jest gwiazdą w tej grupie – nikt tu nie robi
za tło dla pozostałych przez zbyt długo. To oczywiście mało mainstreamowa
muzyka. Szanse na usłyszenie tych dźwięków w dużych stacjach komercyjnych
zerowe. Z pomocą przychodzą małe stacje internetowe, gdzie o nadawanej muzyce
decydują pasjonaci, a nie komputer. No i oczywiście radio publiczne, choć
pewnie częściej późną nocą niż w biały dzień. Nic to jednak. Przecież muzycy
Chango musieli być świadomi od początku swojej działalności pod tym szyldem, że
nie wejdą do „gorącej dziesiątki radia igrek” po sąsiedzku z Gosią Andrzejewicz
i Zenkiem Martyniukiem. To oczywiście smutna rzeczywistość obecnych czasów
(tzn. akurat z braku takiego sąsiedztwa należy się tylko cieszyć, ale ja nie o
tym…), ale cieszmy się, że są tak dobre grupy, które mimo wszystko robią swoje
i pokazują, że i u nas „da się”. I to na absolutnie światowym poziomie!
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
a kiedy coś o Spheres in Design :)?
OdpowiedzUsuńjak "wydadzą" płytę. czyli nigdy :P
Usuń