sobota, 11 listopada 2017

Heat - Night Trouble [2017]



Heat to kwintet z Berlina, który od kilku lat zdobywa coraz większą popularność dzięki przypominaniu słuchaczom klimatów klasycznego hardrockowego grania lat 70. Czyli jak miliard zespołów w tym momencie. Jedni robią to lepiej, inni gorzej. Może Heat akurat nie należą do ścisłej czołówki moich ulubionych ekip grających w stylu retro rocka, ale zdecydowanie bliżej im do tych najlepszych. Ich po prostu dobrze się słucha. Nowy album, trzeci w dorobku formacji, nie jest wyjątkiem. Night Trouble ukazał się w połowie października, składa się z dziewięciu przeważnie niezbyt skomplikowanych rockowych numerów i na pewno pozwoli grupie dotrzeć do kolejnych fanów takich klimatów.

Jeśli szukacie tu czegokolwiek, czego być może jeszcze w muzyce rockowej nie słyszeliście, to obawiam się, że najlepsza lupa nie pomoże. Heat są niczym sprawny cover band, tyle że zamiast cudzych piosenek, grają własne, brzmiące zupełnie jak cudze. W zasadzie nie ma w tym nic złego – przy takich zespołach, zwłaszcza w wydaniu koncertowym, można się znakomicie bawić i ja właśnie bardzo miło spędzam czas przy muzyce z Night Trouble. I nic to, że co chwilę słyszę tu Thin Lizzy, Scorpionsów, UFO czy Edgar Winter Group, a czasem i Lynyrd Skynyrd. Albo Graveyard, The Brew czy Zodiac, jeśli sięgniemy po zespoły współczesne. To bardzo przyjemne nawiązania. W zdecydowanie najdłuższym na płycie Where Love Grows trudno nie skojarzyć wstępu z Doctor Doctor, a potem nie pomyśleć sobie, że kapitalnie rozwijająca się część instrumentalna przypomina nieco Phantom of the Opera. To zresztą mój ulubiony numer na płycie, w dodatku fantastycznie pokazujący, że zespół Heat nie musi się trzymać prostych, mało skomplikowanych konstrukcji, bo i z ponad ośmiominutowym kawałkiem radzi sobie świetnie – wszystko do siebie pasuje, wszystko ma sens, a kompozycja absolutnie się nie dłuży. Jest tu jeszcze jeden nieco dłuższy kawałek – kończące płytę 46 Miles to E, które bardzo sprawnie się rozwija i zapewnia solidny rockowy łomot w ostatnich sekundach albumu.

W pozostałych utworach konstrukcja jest nieco bardziej tradycyjna, nie brakuje instrumentalnych rozwinięć, ale są one dostosowane do formatu bardziej piosenkowego, bez kilkuminutowych szaleństw czy stopniowego budowania nastroju. Ale też bardzo dobrze się ich słucha. Night Trouble, Hide and Seek, Burden czy Granny Notes (kapitalny klimat z naleciałościami z southern rocka, a pod koniec świetne uzupełnienie brzmienia dęciakami) mają spory potencjał radiowy (oczywiście mowa tu o radiach nastawionych na muzykę rockową) i pewnie w niejednej stacji będą śmigać na antenie, jeśli tylko ktoś z tych stacji zespół pozna (ja poznałem, w rockserwis.fm zatem śmigają). Dobre riffy, bardzo przyjemne, klasyczne wstawki dwóch gitar grających unisono, bardzo solidna sekcja rytmiczna napędzająca bezbłędnie wszystkie numery i przede wszystkim sporo chwytliwych motywów i melodii. A i jeszcze cowbell. Cowbella nigdy za wiele.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to nie jestem największym na świecie fanem wokalu w zespole Heat. I to nie chodzi już nawet o sam sposób śpiewania – choć tu też przyczepiłbym się do artykulacji czy czasem zbyt niemieckiego angielskiego, a także do tego, że jak dla mnie jest trochę zbyt histeryczny momentami. Ale trochę uwiera mnie produkcja wokalu i jego miejsce w miksie. Mam wrażenie, że jest przytłoczony instrumentami, co w pakiecie ze wspomnianą artykulacją sprawia, że naprawdę trudno zrozumieć, co pan wokalista chce nam przekazać. To jest w zasadzie jedyny poważny zarzut odnośnie do tej płyty, bo poza tym faktycznie niespecjalnie jest się do czego przyczepić. Przy czym, mimo tych kwestii, o których wspomniałem przed momentem, wokal jakoś szczególnie nie przeszkadza w odbiorze całości, a po paru odsłuchach płyty można się do niego przyzwyczaić. W sumie jest to jakaś cecha wyróżniająca w pewien sposób ten zespół i jego twórczość. Może i oryginalności nie ma w tym wszystkim wcale, ale za to jest przyjemne, klasyczne rockowe brzmienie, jest dynamika , dobre riffy i ogólny klimat luzackiego rocka lat 70. Dla fanów takiego grania pozycja na pewno warta uwagi.

1. Night Trouble (3:53)
2. Burden (4:03)
3. Sullen Eyes (4:56)
4. Granny Notes (5:48)
5. Hide and Seek (4:40)
6. Where Love Grows (8:31)
7. The Kraken (3:50)
8. Divided Road (3:44)
9. 46 Miles to E (7:29)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Jednym zdaniem: płyta do auta :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ceterum censeo Karthaginem delendam esse.
    Tłumaczę: Janusz Głowacki zasługuje na Nobla.

    OdpowiedzUsuń