piątek, 30 grudnia 2016

Mauricio Ibáñez - Shades of Light & Darkness [2016]



Przyznam, że Mauricio Ibáñez to postać zupełnie mi obca. Trudno znaleźć wiele informacji na temat tego chilijskiego muzyka w Internecie. Jego profil w serwisie bandcamp dostarcza tych podstawowych – jak choćby tej, że wśród jego inspiracji znajduje się twórczość Stevena Wilsona w różnych jej odsłonach, a także muzyka Anathemy czy Dream Theater. I nie da się ukryć, że właśnie te nazwy i nazwiska przychodzą na myśl bardzo naturalnie, kiedy słucha się płyty Shades of Light & Darkness wydanej przez Mauricia we wrześniu tego roku.

czwartek, 29 grudnia 2016

Wight - Love Is Not Only What You Know [2016]



Wight to do niedawna klasyczne power-trio, które zakochane jest w muzyce sprzed niemal pół wieku. To słychać w niemal każdej granej przez tych ludzi nucie, widać też w oprawie graficznej kolejnych wydawnictw grupy. Muzyka grana przez zespół opisywana była jako mieszanka progresji, psychodelii i stonera, ale na nowej płycie Wight zatytułowanej Love Is Not Only What You Know tych najcięższych składników jest zdecydowanie najmniej. Dominuje swobodne, luzackie granie, mocno czerpiące z muzyki latynoskiej i czarnej, choć cały czas oparte na dźwiękach psychodelii przełomu lat 60. i 70. Poza tym obecnie Wight to już kwartet, bo w szeregach niemieckiej formacji oprócz tradycyjnego perkusisty jest też teraz muzyk obsługujący inne instrumenty perkusyjne, co zresztą słychać od pierwszych sekund nowego albumu i co ma na brzmienie tej płyty olbrzymi wpływ.

środa, 28 grudnia 2016

Elbrus - Elbrus [2016]



Kiedy czytam o australijskim zespole grającym w klimatach stonerowo-psychodelicznych z domieszką brzmień bluesowych, siłą rzeczy moja wyobraźnia skręca w kierunku zespołu Child, który w ostatnich latach wydał dwie bardzo udane płyty z taką właśnie muzyką. Ciężkie, z przyjemnymi przesterowanymi „dołami”, lecz jednocześnie melodyjne i dość przystępne. Elbrus to nowy zespół, który dopiero debiutuje albumem zatytułowanym po prostu Elbrus. Moje przewidywania mogły więc być zupełnie chybione, choć po klimacie okładki byłem dziwnie spokojny o to, jakiego rodzaju dźwięki usłyszę na tym krążku. To nie oznacza jednak, że nie było żadnych zaskoczeń.

wtorek, 27 grudnia 2016

Witchwood - Handful of Stars [2016]



Witchwood to włoska formacja, która zadebiutowała w maju 2015 roku płytą Litanies from the Woods. Panowie zaserwowali bardzo sprawnie zagranego hard rocka z elementami progresji, wiernego brzmieniom sprzed 45 lat. Już po kilkunastu miesiącach pojawił się na rynku drugi krążek tej formacji, zatytułowany Handful of Stars. Tu znowu znajdziemy sporo odniesień do twórczości Uriah Heep, Jethro Tull, Deep Purple czy innych sławnych grup, których lata świetności przypadały głównie na pierwszą połowę lat 70. Taka muzyka po prostu się nie starzeje i Witchwood bardzo sprawnie z tego korzystają. Co prawda europejski rynek retro-rocka jest już bardzo solidnie obsadzony, ale znajdzie się chyba na nim miejsce na kolejną formację, zwłaszcza tak dobrą.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Borracho - Atacama [2016]



Nie da się ukryć, że większość mniej znanych zespołów, które trafiają na tę stronę, stanowią grupy europejskie. Zarówno w Skandynawii jak i w zasadzie w każdym innym zakątku Europy podziemna scena psychodeliczna, stonerowa i hardrockowa (a taka muzyka w tym momencie interesuje mnie najbardziej) odbudowuje się jakiegoś czasu w błyskawicznym tempie. Ale nie zapominajmy, że także Ameryka Północna to prawdziwe zagłębie grup grających mocno, dynamicznie i z przyjemnym przesterem. Borracho to trio ze stolicy Stanów Zjednoczonych, które do tej pory miało na koncie dwie własne długogrające płyty, EP-kę oraz kilka splitów. Wydany w grudniu album Atacama jest więc w praktyce trzecią pełną, samodzielną płyta Borracho, choć absolutnie nie trzecim wydawnictwem w ogóle. Nie jest to może jeszcze zespół z wielkim bagażem doświadczeń, ale na pewno są już zaprawieni w bojach i trudno uznać ich za debiutantów. I to słychać, bo Atacama to całkiem nieźle przemyślana, bardzo solidna płyta, która na pewno zwróci uwagę fanów szeroko pojętego stonera.

piątek, 23 grudnia 2016

Gorilla Pulp - Peyote Queen [2016]



Niegdyś włoska scena rockowa kojarzyła mi się przede wszystkim z klimatycznym art rockiem będącym świetną ilustracją do filmów grozy. Później Włosi zaczęli specjalizować się w heavy i power metalu, co znacznie mniej pasowało do mojego muzycznego gustu. Ale ponieważ w ostatnich latach cichaczem do łask wraca stoner i ciężka psychodelia, również na Półwyspie Apenińskim takie brzmienia zyskują na popularności. Jednym z przedstawicieli tej nowej fali europejskiej sceny heavy psych jest grupa Gorilla Pulp, która w 2016 roku wydała swoją debiutancką płytę zatytułowaną Peyote Queen. Nie da się ukryć, że moją uwagę zwrócili przede wszystkim klimatyczną okładką z niekompletnie ubraną (lub raczej całkiem nagą) panią. Czasami po samym charakterze okładki spodziewam się konkretnego rodzaju dźwięków i najczęściej to się sprawdza. Sprawdziło się i w przypadku debiutantów z Viterbo, choć nie miało to nic wspólnego z rzeczoną niewiastą.

wtorek, 20 grudnia 2016

Svin - Missionær [2016]



To cios z cyklu tych, których człowiek zupełnie się nie spodziewa. Teoretycznie nie do końca moja muzyczna bajka, ale czasami zdarza się, że album operujący na peryferiach moich muzycznych zainteresowań z jakiegoś powodu trafia w punkt. Oj trafili muzycy z duńskiej grupy Svin, trafili. Nie są to debiutanci, wszak formacja ma na swoim koncie już kilka albumów, ale ja poznałem ich dopiero teraz, przy okazji premiery krążka Missionær, i wiem już, że i z wcześniejszymi wydawnictwami trzeba się będzie zaznajomić, bo muzyka na Missionær uderzyła tak celnie, że od kilku dni nie mogę namierzyć wszystkich elementów szczeki.

niedziela, 18 grudnia 2016

Svvamp - Svvamp [2016]



W alternatywnej rzeczywistości zespół Free nie rozpada się po płycie Heartbreaker. Muzycy w tajemnicy spotykają się pod koniec pierwszej połowy lat 70. w studiu nagraniowym i rejestrują kolejne kompozycje. Wpadają do nich członkowie Creedence Clearwater Revival, zagląda Jimmy Page, może ktoś z Cream, w okolicy pałęta się kilku muzyków folkowych, kto wie, może nawet przypadkiem trafia się ktoś z „Allmanów”. Wszyscy świetnie się bawią i nagrywają 11 niezbyt skomplikowanych, ale kipiących rockandrollowym luzem numerów, trwających w sumie niecałe 36 minut. Materiał, który na pewno spodoba się fanom blues-rocka i folk-rocka. Z jakichś jednak przyczyn płyta nigdy nie zostaje wydana i leży w jakiejś piwnicy przez ponad 40 lat, aż w końcu zostaje odkopana pod koniec 2016 roku i wydana ku uciesze rockowej gawiedzi pod tajemniczym szyldem Svvamp. Tak mogłoby być. Prawda jest jednak taka, że Svvamp to debiutancki album szwedzkiego tria o tej samej nazwie, zarejestrowany w 2016 roku przez nieznanych szerzej młodych muzyków.

sobota, 17 grudnia 2016

Dungen - Häxan [2016]



Dungen to jeden z najciekawszych zespołów skandynawskiej sceny progresywno-psychodelicznej. Dowodzona przez wokalistę i multiinstrumentalistę Gustava Ejstesa formacja nagrywa muzykę nieoczywistą i niełatwą, a mimo to grono słuchaczy, którzy dali się oczarować dźwiękom tworzonym przez Dungen, stale rośnie. Mogliśmy się o tym przekonać w sierpniu, gdy Dungen zahipnotyzowali publiczność w Teatrze Letnim w Inowrocławiu podczas Ino-Rock Festival. Ta magia przeniosła się widocznie także do studia nagraniowego, bo Dungen wyczarowali album niezwykły, wymykający się sztywnym klasyfikacjom, mogący sprostać wymaganiom nawet najbardziej wymagającego słuchacza.

piątek, 16 grudnia 2016

Old Blood - Old Blood [2016]



Są z Kalifornii, ukrywają się pod uroczymi pseudonimami – Feathers, Stone, Diesel, Gunner i Octopus – mają gitary i spory zestaw instrumentów klawiszowych i nie zawahają się ich użyć. Do tego w szeregach grupy jest wokalistka o hipnotyzującym głosie, a całość – począwszy od okładki po brzmienie zespołu – to jedno wielkie nawiązanie do złotych lat rocka i psychodelii. No i jak tu nie zwrócić na nich uwagi? Formacja Old Blood zadebiutowała kilka miesięcy temu płytą zatytułowaną po prostu Old Blood, zawierającą zaledwie sześć kompozycji, za to trwających niemal 40 minut. Jest sporo solidnego łojenia, trochę spokojniejszych motywów, bardzo soczyste brzmienie i kapitalny klimat, na który składają się elementy stonera, doom rocka, rocka psychodelicznego, blues-rocka czy wreszcie tradycyjnego, klasycznego hard rocka.

sobota, 10 grudnia 2016

SBB - Za linią horyzontu [2016]



Kiedy SBB po raz ostatni wydali płytę w swoim klasycznym składzie Skrzek-Anthimos-Piotrowski, mnie nie było nawet na świecie. Co prawda grupa w XXI wieku wznowiła działalność zarówno koncertową, jak i studyjną, występując z perkusistami tak uznanymi jak choćby Paul Wertico, wiele osób narzekało, że zespołowi trudno nawiązać do czasów, gdy za bębnami siedział Jerzy Piotrowski. Jego powrót z emigracji otworzył drzwi dla reaktywacji SBB w oryginalnym składzie, co nastąpiło w 2014 roku. Nie tylko powrót sławnego perkusisty sugerował śmielsze nawiązanie do przeszłości na nowej płycie zatytułowanej Za linią horyzontu. Także okładka zdobiąca wydawnictwo to jakby znajome klimaty, a i tytuł to nawiązanie do debiutanckiego wydawnictwa grupy. Czy nawiązali też muzycznie? I tak, i nie, bo choć Za linią horyzontu zawiera kilka kapitalnych momentów i odwołań do lat największej świetności grupy, jako całość nie jest pozbawione wpadek.

piątek, 9 grudnia 2016

Child - Blueside [2016]



Pięć utworów, niecałe 40 minut muzyki, nieco krótszy – niespełna sześciominutowy kawałek w samym środku płyty oraz najdłuższy, ponad dziesięciominutowy numer na sam koniec. To krótka charakterystyka pierwszej płyty australijskiej grupy Child, wydanej w 2014 (a na nośniku fizycznym wznowionej w 2015) roku. Dokładnie ten sam opis pasuje do drugiego krążka formacji – Blueside – który ukazał się kilka dni temu. Kopia debiutu? Tylko jeśli chodzi o liczby, bo muzycznie na szczęście panowie nie próbują nagrywać drugi raz tego samego albumu.

piątek, 2 grudnia 2016

The Rolling Stones - Blue & Lonesome [2016]



Stonesi dokonali czegoś niesamowitego. Nie, nie chodzi mi o te niezliczone hity, wypełnione stadiony, górę zarobionych pieniędzy i status żywych (z jednym wyjątkiem) legend… Mówię o tej nowej płycie, zatytułowanej Blue & Lonesome. No, wydali płytę. Co w tym takiego niesamowitego? Nie mam na myśli tego, że to pierwszy album od 11 lat, że panowie po 70-tce wciąż chcą nagrywać, wydawać muzykę i koncertować – a w dodatku robią to w dalszym ciągu na poziomie nieosiągalnym dla wielu muzyków w wieku ich wnuków. Osiągnęli coś niesamowitego, bo po 54 latach na scenie nagrali płytę, którą niemal jednogłośnie zachwyca się cały rockandrollowy świat – od prasy muzycznej przez fanów po innych sławnych muzyków. Jak ci goście to robią?