To cios z cyklu tych, których
człowiek zupełnie się nie spodziewa. Teoretycznie nie do końca moja muzyczna
bajka, ale czasami zdarza się, że album operujący na peryferiach moich
muzycznych zainteresowań z jakiegoś powodu trafia w punkt. Oj trafili muzycy z
duńskiej grupy Svin, trafili. Nie są to debiutanci, wszak formacja ma na swoim
koncie już kilka albumów, ale ja poznałem ich dopiero teraz, przy okazji
premiery krążka Missionær, i wiem
już, że i z wcześniejszymi wydawnictwami trzeba się będzie zaznajomić, bo
muzyka na Missionær uderzyła tak
celnie, że od kilku dni nie mogę namierzyć wszystkich elementów szczeki.
Na facebookowym profilu kwartetu
z Kopenhagi można wyczytać, że cieszą się wolnością w muzyce i że zależy im na
wyrażaniu przez sztukę niezależności i wolności w sposób nieskrępowany. Nagrana
w islandzkim studiu zespołu Sigur Rós czwarta płyta Svin to dowód na to, że nie
są to tylko przechwałki muzyków. Sześć kompozycji, które składają się na
niecałe 40 minut muzyki, tworzy kapitalny klimat łączący muzykę awangardową,
psychodeliczną, jazz eksperymentalny a nawet pewne cechy ambientu. Jeśli
miałbym porównać muzykę zawartą na Missionær
do czegokolwiek z mojej muzycznej bajki, to natychmiastowym moim skojarzeniem
od pierwszego odsłuchu były instrumentalne utwory Bowiego z czasów „trylogii berlińskiej”:
Sense of Doubt, Moss Garden, Neukӧln czy Warszawa. Duża w tym zasługa sporej roli
saksofonu i klarnetu, które kontrastują z często niezwykle spokojnym, chłodnym
tłem. W otwierającym płytę utworze Dødskontainer
ten kontrast tworzy kapitalny klimat przez pierwszych kilka minut, potem jednak
muzycy uderzają mocniej, tworząc pozornie chaotyczną przeszywającą kakofonię. Færgen Ellen brzmi dla odmiany
zaskakująco… piosenkowo. No dobrze, może na bardziej tradycyjnym albumie
muzycznym, wypełnionym utworami o schematycznej konstrukcji, uznałbym ten utwór
za nieco dziwaczny, lekko eksperymentalny. Tu brzmi niczym próba przekonania
słuchaczy, że jednak nie wszystko na tej płycie będzie zwariowane i nieprzystępne.
Próba zresztą całkiem udana, choć od razu muszę zaznaczyć, że to zdecydowanie
najkrótsza, bo niespełna czterominutowa kompozycja. Fantastyczny, nieco
tajemniczy i melancholijny klimat wprowadza V.
Oszczędna, wyjąca na drugim planie gitara wykonuje tu świetną robotę, podobnie
zresztą jak delikatny, zapętlony motyw perkusyjny w tle, ale to znowu saksofon
wychodzi na pierwszy plan i sprawia, że tak po prostu przechodzą człowieka
ciarki. Takich numerów moglibyśmy się spodziewać choćby po bonusach do płyt
Riverside (Night Sessions), bo to
zbliżone pola muzyczne.
Japser, najspokojniejszy utwór na płycie, to klimat niemal
ambientowy, tworzony przez delikatne tło i pojawiające się od czasu do czasu na
pierwszym planie uzupełniające to tło dziwne dźwięki. To kompozycja, która z
powodzeniem mogłaby stanowić ścieżkę dźwiękową do filmu grozy czy do opowieści
osadzonej w realiach post-apokaliptycznych. Jest zimno, tajemniczo i mrocznie
przy niezwykle skromnej aranżacji. Kirkeorgelsafrikaner
to zdecydowanie najdłuższy utwór w zestawie, kompozycja trwająca ponad dziesięć
minut. Zgodnie z tytułem początek sprawia wrażenie niemal muzyki mszalnej, lecz
szybko wchodzi zapętlony motyw perkusji i basu, trochę w stylu Floydowego On the Run, który natychmiast ożywia
klimat. Całość szybko nabiera dynamiki i rozkręca się, zmierzając w stronę
nieco obłąkanej psychodeliczno-jazzowej improwizacji, aż do spokojnego
wyciszenia pod sam koniec. Stella to
kontynuacja wyciszenia z końcówki poprzedniej kompozycji. Delikatne tło niczym
z muzyki filmowej i nieco chaotyczne wstawki perkusyjne tworzą razem podniosłe
i intrygujące zwieńczenie tej fascynującej płyty.
Zupełnie nie spodziewałem się, że
pod koniec roku trafi do moich uszu taka płyta. Nieznana mi wcześniej grupa
Svin zaskoczyła mnie albumem jednocześnie bardzo nieoczywistym i niełatwym,
lecz z drugiej strony intrygującym i zostającym w głowie. Klimat, który duńscy
muzycy stworzyli w trakcie tych 38 minut powala chłodem i pozorną
nieprzystępnością, zachwyca znakomitym tłem i wielowarstwowością, hipnotyzuje
brzmieniem psychodelicznej awangardy. Słuchanie tego albumu we fragmentach w
zasadzie nie ma większego sensu, mimo że poszczególne utwory nie przenikają
jeden w drugi. Ale te 38 minut to idealna wręcz dawka takich dźwięków,
sprawdzająca się perfekcyjnie jako jedna muzyczna opowieść – mocno szalona,
chwilami dość chaotyczna, ale niezmiernie ciekawa i absorbująca. Boję się to
napisać, ale to chyba płyta dla ludzi, którzy nie mają równo pod sufitem…
Wygląda na to, że sam się do nich zaliczam.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz