Do momentu, w którym dostałem
wiadomość o możliwości przeprowadzenia wywiadu z grupą Marillion w związku z
odwiedzinami muzyków w Warszawie w ramach press touru, jakoś niespecjalnie interesowałem
się nową płytą grupy. Wiedziałem, że ma się ukazać, słyszałem pierwsze nagranie,
które oficjalnie zostało udostępnione słuchaczom i stacjom radiowym (nie czułem
się powalony), ale entuzjazmu we mnie jakoś nie było. Prędzej czy później
sięgnąłbym po ten krążek , przesłuchałbym go kilka razy i pewnie napisał tu parę
słów, ale płyta ta zdecydowanie nie byłaby na szczycie priorytetów blogowych.
Jednak przed rozmową z zespołem wypadałoby się przygotować, żeby móc o tym
nowym krążku porozmawiać i nie pytać o Kayleigh
oraz o to, co myślą o polskiej publiczności (moja ulubiona pozycja z listy
najbardziej żenujących pytań, jakie można zadać w trakcie wywiadu z muzykiem).
I choć początki mojej znajomości z F.E.A.R.
nie należały do najłatwiejszych, po niemal tygodniu i ładnych paru
odsłuchach całości mogę stwierdzić, że jednak udało im się przekonać mnie do
tego nowego wydawnictwa.
Trzon płyty stanowią oczywiście
trzy kilkunastominutowe kolosy. Można by kłócić się, czy na pewno każdy z tych
utworów musiał koniecznie być aż tak długi i czy czasem momentami panowie nie
przeciągają tych numerów nieco na siłę, ale skoro uznali, że te historie
wymagają aż tyle przestrzeni, by dobrze je opowiedzieć, to wypada się z tym
osądem zgodzić. El Dorado powala
przede wszystkim kapitalnym, nieco mrocznym klimatem, świetnym brzmieniem
instrumentów klawiszowych, które tak naprawdę prowadzą cały ten numer, oraz
fantastycznie rozkręcającą się częścią czwartą, zatytułowaną F E A R. Co ważne – i dotyczy to w
zasadzie całej płyty – wokal Steve’a Hogartha naprawdę robi tu wrażenie. To fajny
gość, ale jakoś nigdy nie byłem w stanie zachwycać się na dłuższą metę jego
pomysłem na śpiewanie. No po prostu nie biorą mnie te jego nieco histeryczne
zaśpiewy i nic na to nie poradzę. Ale w tym numerze, jak i na całej płycie,
jest ich jakby mniej. Całość jest bardziej klimatyczna, stonowana, bez
wybuchów. To dobry pomysł. Dziewiętnastominutowe The Leavers to moja ulubiona kompozycja na płycie – zwłaszcza jej
trzy pierwsze części. Fantastyczny początek zdominowany przez żywe brzmienia
klawiszy i ksylofonu wyrywa z tego nieco posępnego nastroju, który dominuje na
krążku. Końcówka fragmentu zatytułowanego Vapour
Trails in the Sky klimatem przywodzi mi na myśl nagrania Lunatic Soul. Jest
oszczędnie, ale bardzo klimatycznie i świeżo. W części The Jumble of Days w końcu na pierwszy plan wysuwa się gitara Steve’a
Rothery’ego. Mniej jej na tym albumie niż zwykle, przynajmniej z przodu miksu.
Czy to dobrze? Na pewno jest to jakaś odmiana. O tym, że to gitarzysta
genialny, nie trzeba nikogo przekonywać, więc może dobrze się stało, że dla
odmiany na tym albumie jest dłuższymi fragmentami na dalszym planie, schowany z
instrumentami klawiszowymi. Zawsze to szansa na nieco inne podejście do
twórczości grupy.
autorzy płyty z autorem tekstu |
Ostatnim z długensów jest The New Kings – pierwszy utwór, który
poznaliśmy. I według mnie… no może „najsłabszy” to złe słowo, ale najmniej
ciekawy, bo zbyt przewidywalny. Po pierwszym odsłuchu miałem wrażenie, że niby
wszystko przyjemnie płynie, że jest po prostu ładnie, ale wszystko to już
słyszałem w innych długich kompozycjach grupy z ostatniego ćwierćwiecza. I
zdania nie zmieniam, choć muszę przyznać, że pomysł, by słowa „fuck everyone
and run” – czyli rozwinięcie tytułowego skrótu – śpiewać delikatnym falsetem, a
nie wykrzyczeć je ile sił w gardle, był kapitalny. Taki kontrast czyni
przesłanie jeszcze mocniejszym. To zresztą bardzo mocna płyta w warstwie
tekstowej. Tak musiało być. Spośród wszystkich albumów Marillion to właśnie ten
album jest najbardziej nasycony tematyką społeczną, polityczną i religijną.
Oczywiście to nie pierwszyzna dla tej grupy, ale muzycy Marillion chyba nigdy
nie wchodzili w ten temat na taką skalę. Nic dziwnego, czasy mamy, jakie mamy.
Sprawa uchodźców (Steve Hogarth w trakcie wywiadów zwracał uwagę na dramat
ludzi de facto uwięzionych w obozie w
Calais), wojny na tle religijnym, planowane wyjście Wielkiej Brytanii z Unii
Europejskiej – ostatnie lata dały autorom tekstów, którzy lubią tego typu
tematykę, olbrzymie pole do popisu. Co ciekawe, wiele z tych tekstów powstało
nie w ostatnich miesiącach, a dwa czy trzy lata temu. A wracając do The New Kings – moją uwagę w największym
stopniu zwróciło kapitalne, gęste organowe tło w pierwszej części oraz fragment
ostatni – Why Is Nothing Ever True –
najbardziej dynamiczna, najgęstsza brzmieniowo część płyty, w także… chyba fragment
najbardziej nawiązujący swoim klimatem do wczesnych krążków Marillion. Taki
trzyipółminutowy powrót do przeszłości w bardzo dobrym stylu.
Oprócz trzech kolosów mamy też
trzy numery krótsze, choć w zasadzie należałoby napisać – dwa i pół. Ostatni
utwór ma bowiem niecałe dwie minuty, w dodatku jest to jakby epilog do The Leavers. Living in F E A R całkiem nieźle się rozkręca i pod koniec buja
niemal gospelowym zaśpiewem, a White Paper
– opowieść o starzeniu się i akceptowaniu tego procesu – to momentami nawet
dość dynamiczna rzecz jak na ten album, choć należy wziąć pod uwagę to, że
generalnie jest to krążek bardzo stonowany, więc w kontekście tej dynamiki
konkurencji za bardzo nie było. I choć oba utwory są nieco przystępniejsze od
reszty kompozycji – choćby z racji długości – trudno nazwać je kawałkami
przyjaznymi stacjom radiowym. Na F.E.A.R.
nie ma bowiem typowego singla, czegoś w rodzaju Don’t Hurt Yourself, The
Uninvited Guest czy Man of a Thousand
Faces, co natychmiast wpadałoby w ucho. Owszem – refren Living in F E A R jest dość chwytliwy,
ale to raczej chwilowy przebłysk przebojowości.
Nie jestem wyznawcą Marillion.
Nie łykam wszystkiego, co zespół zrobi, nie zachwycam się każdym niuansem w
muzyce grupy. Przyznaję, że muzycznie dużo bliżej mi do klimatów, które grupa
prezentowała na pierwszych czterech albumach z WiadomoKim na wokalu. Ale
przyznaję też, że wśród moich ulubionych kompozycji Marillion są utwory nagrane
już z h, mimo że – jak już pisałem – wielkim fanem jego wokalnych interpretacji
nigdy nie byłem. Nie rzuciłem się zatem na ten nowy album z wielką nadzieją na…
cokolwiek. Byłem przygotowany na to, że znajdę tu fragmenty, które bardzo mi
się spodobają, ale całość pewnie trochę mnie wynudzi, zwłaszcza że płyta trwa
niemal 70 minut, a to nigdy nie wróży dobrze w przypadku moich kontaktów z
muzyką. I w zasadzie moje przewidywania w dużej części były trafne. Z tym
wyjątkiem, że fragmentów, które mi się spodobały, jest więcej, niż sądziłem. Już
przynajmniej kilka razy natknąłem się na opinię, że F.E.A.R. to najlepszy album tego wcielenia Marillion obok Brave i Marbles. Co prawda nie wszystkim płytom nagranym z Hogarthem
poświęciłem tyle uwagi, co tej najnowszej, i stąd mój osąd może być nieco
zaburzony, ale jestem skłonny przychylić się do tego zdania. To bardzo równa
płyta. Może trochę zbyt długa, biorąc pod uwagę jej stonowany, dość ponury
wydźwięk, ale mimo wszystko warta uwagi. Po sporo ponad 30 latach od
debiutanckiej płyty i 27 od zmiany na kluczowym stanowisku wokalisty ten zespół
wciąż ma coś do powiedzenia i jeśli zarówno wśród dziennikarzy muzycznych jak i
fanów pojawiają się głosy, że to jeden z najbardziej udanych albumów w dorobku
formacji, to na pewno głosów takich lekceważyć nie można, bo nie jest to chleb
powszedni w przypadku muzyków z tak dużym stażem.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Rzeczowo, wszechstronnie i sprawiedliwie opracowana recenzja. Brawo dla Autora za profesjonalizm! : )
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisane zgadzam się w zasadzie z większością
OdpowiedzUsuńNie ma się co oszukiwać: przynudzają ostro...
OdpowiedzUsuńNie miałem tyle siły, a obowiązku też (sic!) by słuchać wielokrotnie, dałem sobie spokój.
Podpisałbym się pod tekstem oburącz gdyby nie tony grzecznościowe. Nie, ja jestem wściekły!
Jestem wściekły na zmarnowany potencjał, bo każdy z tych muzyków go ma, a przynajmniej miał. Jeśli zmienili kurs po rozstaniu z Wiadomokim to przynajmniej niech by poziom zachowali, a tu niestety najlepiej nie jest...
Z tak znakomitego początku nie wypada przechodzić do nudnego końca.
Pojedyncze wyskoki a było ich przez te lata niezbyt wiele, świadczą, że rentierstwo z nich wychodzi i tyle. Szkoda...
Już nie czekam na ich płyty z wypiekami na twarzy, inna sprawa, że morda zestarzała się solidnie i trudno o wypieki, będzie płyta - to będzie - a może jeszcze zagrają coś... Oby.
Życzę im jak najlepiej, ale kopa w dupsko na zachętę, to każdemu z nich bym dał :-)
Tak sobie przeczytałem powyższą wypowiedź i za bardzo nie wiem o co w niej chodzi.
UsuńCzy chodzi o to, że ostatnia płyta jest nudna i nie spełniająca wymagań?
Czy może chodzi o to, że po odejściu Fisha Marillion nagrał niewiele dobrych rzeczy?
A może chodzi o to, że skład z Hogarthem nie nagrał nic pokroju MC albo CaS?
Zwłaszcza jeśli chodziłoby o tą drugą rzecz to ogólnie nie umiem sobie wyobrazić jak mocno się z tym nie zgadzam. Jeden taki "wyskok" (na ten przykład Neverland) jest warty z połowę tego co Marillion nagrał z Fishem. Żeby nie było, szanuję Rybę i uwielbiam, ale mimo wszystko: najjaśniejsze rzeczy z Fishem<<<najjaśniejsze rzeczy z Hogarthem.
A co do F.E.A.R - na razie przesłuchałem w całości raz i ogólnie to jest dobrze. Nie ma sucharków jak na przedostatniej ich płycie, jest kilka momentów bardzo godnych. Może na razie jakoś niesamowicie się nie ekscytuję, ale wydaje mi się, że w ich całej dyskografii ta płyta to bardziej górna połówka niż dolna ;)
Oj widać, że kolega ze starej szkoły: co poeta miał na myśli... ;-)
UsuńPoeta miał na myśli co napisał ale na specjalne życzenie czytelnika wyjaśni:
Pytanie 1 - tak, płyta jest nudna i w zakresie spełniania moich wymagań (średnica, kolor, zapach itp.) nie spełnia wymagań.
Pytanie 2 - Tak, choć nie będę kruszył kopii o pojęcie "dobre rzeczy", w końcu każdy ma swój smak.
Pytanie 3: Tak, zdecydowanie tak. Tak uważam.
""Po przeczytaniu zapoznaj się z treścią dołączoną do opakowania C2H5OH, bądź skonsultuj się z językoznawcą lub jęzorożercą, gdyż każdy tekst niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu”".
To smutne jeżeli ktos po 30 latach nadal oczekuje MC albo CaS. To po prostu bardzo smutne.
UsuńNieco smutniejsze się wydaje, że czytanie ze zrozumieniem stało się takie trudne...
UsuńPewnie jestem w mniejszości ludzi chodzacych po tej planecie i choć uwielbiam Fisha( w szczególności za płyty solowe) to w przypadku Marillion jak sięgam na półkę z dyskografia zespołu to dziwnym trafem zawsze wyciagam plytę z Hogartem.
OdpowiedzUsuńMarillion z WiadomoKim uwielbiam. Pierwsze moje z nimi spotkanie to kaseta "Script For A Jesters Tears". Do dzisiaj większość tekstów znam na pamięć. Po zmianie wokalisty uwielbienie się skończyło. To nie tak, że jestem ortodoksyjnie przywiązany do tego pierwszego wokalisty i nic po za nim mnie nie interesuje i się nie liczy. Nie porzuciłem słuchania Genessis po odejściu Gabriela, Pink Floyd po odejściu Barretta itp. bo te zmiany przyniosły nowe ale ciągle znajdowałem w ich muzyce wiele interesującego. Stety czy niestety łkający, płaczliwy, ckliwy do bólu głos Hagartha kompletnie mi nie pasuje. Nie jestem w stanie słuchać go dłużej niż kwadrans. Ten rodzaj wokalistyki zdecydowanie mi nie leży. Jednocześnie zdaję sobie sprawę że gdyby nie on zespół nie byłby w tym samym miejscu w którym jest i to jemu zespół zawdzięcza to, że ma rzesze fanów na całym świecie i utrzymuje swoją wysoką pozycję w świecie rocka progresywnego. F.E.A.R. to kolejna płyta Marillion, która nie przekonała mnie do Hogartha.
OdpowiedzUsuńJuż mnie nużą te zachwyty nad Fishem, dla mnie najlepsze płyty Marillion to "Happiness is the Road" a potem Brave. FEAR słucham drugi raz, na razie nie chwyta. dam jeszcze ze 2 - 3 szanse, może coś zaskoczy.
OdpowiedzUsuńKrotko. To doskonala plyta. Najlepszy utwor to The New Kings, "najslabszy" Living In Fear.
OdpowiedzUsuńMilego sluchania.
kupiłem plyte FEAR i uważam że album jest świetny polecam wszystkim którzy kochają taką muzyke
OdpowiedzUsuńHm...słucham właśnie na spotify nowej płyty Marillion. Słuchałem ich regularnie i maniakalnie do albumu Marbles, potem zwyczajnie mi się ich muzyka znudziła i przestałem śledzić losy zespołu. Pozytywne recenzje nowej płyty sprawiły, że zapuściłem FEAR ale niestety, jak dla mnie to masło maślane do potęgi n-tej. Płaczliwy śpiew Hogartha i monotonna gra sekcji rytmicznej sprawiły, że zamiast wpaść w świat muzyki Marillion wpadłem na pomysł zrobienia mocnego espresso. pozdrawiam fanów, dla was płyta zapewne jest wielką frajdą. Zazdroszczę wam.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Marillion (z h), choć wybiórczo, do doskonałość ich utworów jest dość nierówno rozłożona, co zapewne wielu entuzjastów potwierdzi. Czekałam niecierpliwie na nową płytę, no i od ładnych kilku dni intensywnie ją... trawię. Góry i doliny, i choć bez dwóch zdań jest niebanalna, wciąż nie mogę ujednolicić opinii o tym krążku; uważam jednak, że strona wokalna jest jego najsłabszą. Póki co, staram się wdrożyć w teksty, które zawsze były jednym z czołowych atrybutów zespołu, słucham, gdy męża nie ma w domu... i czekam, aż zaskoczy, jak choćby w przypadku przedostatniej Anathemy... Ale przyszłoroczny polski Marillion Weekend - obowiązkowo!
OdpowiedzUsuńA niech to.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz od katastrofy jaka była udziałem całego forum Queen pozwolę sobie na muzyczny komentarz. Zobaczę czy jeszcze potrafię ...
F.E.A.R. no cóż. Mój dawny entuzjazm już wygasł, ale sentyment do Marillion został. W każdym razie oni dalej mają to "coś" tylko cholera jasna rozmieniają się na drobne. Pokazują to regularnie od ... chyba jednak CASa. Tak jakby nie znali umiaru i dążyli do tych przeklętych 60, 70 minut. Szkoda, bo każda z płyt Brave, Marbles, Happiness, Sounds czy właśnie F.E.A.R (celowo nie wymieniam Anoraknophobii bo ona jednak wymaga szczególnego podejśca, aczkolwiek paradoksalnie poza ostatnią płytą jest ... najrówniejsza) odpowiednio odchudzona byłaby doskonała (może z wyjątkiem Sounds). Nie inaczej jest tym razem. Doskonałe El Dorado i New Kings (naprawdę dziwię się powtarzającym opiniom o tym, że to The Leavers jest najlepsze) przeplecione trochę słabszą resztą płyty psuje cały pogląd na tę płytę. O doskonałości Rothery'ego i Kelly'ego nie ma co się rozwodzić. Hogarth jaki jest każdy słyszy (tym bardziej paradoksalne jest to, że najlepszy koncert jaki przeżyłem to ten w Warszawie przy FATALNEJ formie h), natomiast co do Pete'a i Ian'a to się nie wypowiem bo nie czuję się za grosz kompetentny. W każdym razie z pozostałych kompozycji odpowiednio uzbierane 15 minut spowodowałoby stworzenie GIGANTA. Niestety z wyjątkiem Happiness i Marbles (płyty cudowne ale zbyt rozciągnięte) oraz Brave (dosłownie dwa potworki pod postacią Paper Lies i Hard as Love) to jest ich najrówniejsza płyta. Tylko skondensowanie i ubicie masy uratowałoby ich od łatki "zdolni ale zbyt zachłanni (co do długości płyt)". A tak znów (mimo mojej do nich miłości) pozostaje niedosyt. Szkoda.
A, i jeszcze jedno. Brawa dla h mimo iż dużo w swoim życiu tekstów już napisał - ciągle znajduje coś nowego i się po prostu nie powtarza.
Marillion Weekend przed nami a więc ich zdecydowanie najlepsze oblicze. Życzę sobie i Wam powtórki z Warszawy (z troszkę lepszą formą wokalną h) i ...
Would you want
To have kids
Growing up
Into what's left of this?
She shook her head,
She said "Can't you see?
The world is you
The world is me."
Dziękuję za piękną recenzję.
OdpowiedzUsuńDla mnie ta płyta jest cudowna. Ponieważ to prezent na gwiazdkę, to słucham od miesiąca w każdej wolnej chwili. Jeszcze mi się nie znudziła, a wręcz przeciwnie - za każdym odsłuchaniem jest piękniejsza. Ukłony dla h za pracę nad wokalem i dla całego zespołu za zdobycie nowych rejonów, za spójność utworów, które dla mnie układają się niczym puzzle.
Wciąż słucham i rozpływam się. I obowiązkowo jestem na Marillion weekend w Łodzi. :)
Powiem, że słucham zespołu od 1986 czyli od ponad 30 lat... Chodziłem wtedy jeszcze do technikum - teraz jestem OMC50...
OdpowiedzUsuńCenię przede wszystkim zespół, który komponuje MUZKĘ - jak dla mnie po prostu piękną. Nie jest tak, że każda płyta powala...
Ale FEAR obok Brave, Sound's i Misplaced to mój ukochany album zespołu.
Starych albumów słucham generalnie jak "powrót do przeszłości" ale tak jak zmienia się świat, tak samo zmienia się zespół i ja sam. Daleko mi do fanatyzmu, po prostu kocham muzykę jako całość. Jakbym miał po 30 latach znów słuchać tego samego to lepiej sobie dać spokój ze słuchaniem w ogóle.
Cieszę się, że ten album jest - byłem na 2 koncertach i "na żywca" jest po prostu super. 70 minut mnie nie nudzi ale przecież chodzi o to, żeby słuchać tego co się komu podoba - trudno walczyć o to, żeby odczucia wszystkich były jednakowe - są z definicji subiektywne.
Nie ma co bić pianę, że "mój" Fish jest cacy a "twój" Steve jest be... albo na odwrót! Respect!