„To oni jeszcze żyją?” – tak reaguje
większość fanów rocka na wieść o tym, że Mr. Big wydają nową płytę. „Aaa, to ci
od To Be with You?” – upewnią się na
wszelki wypadek inni. No tak, w Polsce faktycznie amerykański kwartet znany
jest głównie z akustycznego przeboju, który na przełomie 1991 i 1992 roku
królował na listach przebojów, oraz z kolejnego lekkiego przeboju – coveru Wild World Cata Stevensa – który również
cieszył się sporą popularnością kilkanaście miesięcy później. Nic więc
dziwnego, że wiele osób utożsamiało Mr. Big z ogniskowymi numerami oraz „wokalistą,
który wyglądał jak babka”. Zapomnieli (albo nie wiedzieli) niektórzy, że ten
zespół to grupa złożona z absolutnych wymiataczy na swoich „pozycjach”, z
gitarzystą Paulem Gilbertem i basistą Billym Sheehanem na czele, a wspomniane
dwa hity absolutnie nie są reprezentatywne dla ogółu twórczości grupy. Na swój
użytek to, co grają panowie z Mr. Big, nazywam wirtuozerskim radiowym rockiem.
Wspomniany „wokalista, który
wyglądał jak babka” ma teraz niemal 61 lat (tak, serio), włosy o kilkadziesiąt
centymetrów krótsze, ale poza tym zmienił się bardzo niewiele. Wciąż wygląda na
niewiele więcej niż połowę swojego wieku i – co najważniejsze – wciąż dysponuje
tym swoim kapitalnym, nieco chropowatym, wysokim i bardzo charakterystycznym głosem.
Jest i ostatni z czwórki – perkusista Pat Torpey od kilku lat cierpiący na
chorobę Parkinsona. Jego udział w studyjnych i koncertowych działaniach zespołu
jest – co zrozumiałe – mocno ograniczony, ale pojawia się na płycie obok Matta
Starra, człowieka, który w zasadzie pełni obecnie funkcję pierwszego
perkusisty, choć na gościnnych zasadach. Zatem nieformalnie Mr. Big są w tym
momencie kwintetem, co pokazuje choćby teledysk do pierwszego singla – Everybody Needs a Little Trouble – choć oficjalnie
Matt członkiem zespołu nie jest. Płytę wyprodukował Kevin Elson, który pomagał
grupie także w przypadku najbardziej znanych jej płyt sprzed ćwierć wieku.
Efektem prac, które podobno trwały całe sześć dni, jest dziewiąty krążek Mr.
Big – Defying Gravity.
Oczywiście jeśli należycie do
grupy osób, które znają tylko dwa największe przeboje formacji, brzmienie na Defying Gravity może być pewnym
zaskoczeniem, ale ci, którzy mieli okazję usłyszeć wcześniej choć jeden album
studyjny Mr. Big w całości, zaskoczeni absolutnie nie będą. Na Defying Gravity zespół serwuje nam ponad
trzy kwadranse kapitalnych melodii połączonych z instrumentalną wirtuozerią –
czyli to, z czego ci muzycy teoretycznie powinni być najbardziej znani (i są –
choćby w Japonii, gdzie wciąż są wielkimi gwiazdami). Pokazywał to już pierwszy
singiel – wspomniane Everybody Needs a
Little Trouble. Niby zwyczajna radiowa pioseneczka z mocnym rytmem, ale
każdy instrumentalista wyrabia tam kapitalne rzeczy. Ile znacie zespołów w
gatunku radiowego rocka, w których basista gra takie motywy jak Billy Sheehan?
Zapomnijcie o numerach, w których basu trzeba się doszukiwać na dziesiątym
planie pod milionem warstw gitar i wokali. Sheehan w każdym numerze na tym
albumie nie pozwala słuchaczom zapomnieć, że jest jednym z najbardziej
cenionych basistów w historii rocka. Do tego Paul Gilbert – jeden z
najznakomitszych shredderów, prawdziwe gitarowe zwierzę. A co ważniejsze, te
popisy w żaden sposób nie burzą przyjemności ze słuchania tych nagrań, bo Mr.
Big od zawsze potrafili znakomicie tę wirtuozerię swoich członków połączyć z
pisaniem refrenów, które natychmiast wpadają w ucho. Nie zaszkodzi tu także na
pewno to, że wszyscy panowie też kapitalnie śpiewają, przez co brzmienie ich
kompozycji zyskuje jeszcze dodatkowo na atrakcyjności.
W zasadzie każdy numer nadawałby
się na singla i mógłby z powodzeniem śmigać na playlistach każdej stacji
radiowej nastawionej na chwytliwe rockowe granie, ale kilka kawałków wpada w
ucho jeszcze skuteczniej niż reszta. Do nich na pewno zaliczę – oprócz wspomnianego
pierwszego singla – lekki i przebojowy (w końcu nie może tej lekkości zabraknąć,
jeśli trzeba działać wbrew grawitacji) numer tytułowy z cholernie chwytliwym
motywem gitarowym, motoryczne Mean to Me
(znowu świetny bas!), pół-akustyczne Nothing
Bad (About Feeling Good), w którym już pod koniec pierwszego odsłuchu nie
da się nie śpiewać refrenu, świetną, podszytą bluesem kompozycję Be Kind, która album kończy, oraz w
pewnym sensie autobiograficzne, bardzo dynamiczne i chyba najcięższe na płycie 1992. Eric Martin śpiewa w tym kawałku,
że w 1992 roku był na szczycie list przebojów – i absolutnie nie ściemnia.
Czy na szczyt list przebojów Eric
trafi wraz z kolegami także w 2017 roku? No bądźmy szczerzy – nie. I nie
dlatego, że Defying Gravity to płyta
słaba, bo absolutnie nie jest to prawda. Prawda jest taka, że z graniem w stylu
przełomu lat 80. i 90. w 2017 roku świata się nie zawojuje, ale panom z Mr. Big
chyba niespecjalnie to przeszkadza, a i ich słuchaczom nie powinno. Muzycy
udowodnili, że wciąż bez najmniejszego problemu mogą rzucić w stronę fanów taką
dawką przebojowego, ale jednocześnie zagranego w sposób absolutnie fenomenalny
rocka, że nawet teraz, ćwierć wieku od swojego największego sukcesu, bez
problemu znajdą chętnych na tego typu doznania muzyczne. A ja wciąż mam
nadzieję, że może przy okazji trasy koncertowej jednak uda im się zahaczyć w
końcu o Polskę. Tylko czy u nas ktoś ich jeszcze pamięta i zechce na żywo
posłuchać?
1. Open Your Eyes (4:01)
2. Defying Gravity (5:27)
3. Everybody Needs a Little Trouble (3:52)
4. Damn I’m In Love Again (2:55)
5. Mean to Me (3:28)
6. Nothing Bad (About Feeling Good) (4:00)
7. Forever and Back (3:39)
8. She’s All Coming Back to Me Now (4:21)
9. 1992 (5:00)
10. Nothing At All (4:12)
11. Be Kind (7:03)
2. Defying Gravity (5:27)
3. Everybody Needs a Little Trouble (3:52)
4. Damn I’m In Love Again (2:55)
5. Mean to Me (3:28)
6. Nothing Bad (About Feeling Good) (4:00)
7. Forever and Back (3:39)
8. She’s All Coming Back to Me Now (4:21)
9. 1992 (5:00)
10. Nothing At All (4:12)
11. Be Kind (7:03)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Mimo, iż interesuję się muzyką, to też mógłbym zadać pytanie o istnienie Mr.Big. Być może wynika to z faktu, że ostatnimi czasy Billy’ego Sheehana kojarzę przede wszystkim z The Winery Dogs, a Paula Gilberta z działalności solowej. Poza tym nigdy nie byłem jakimś zagorzałym fanem Mr. Big. Prawdę powiedziawszy to straciłem zainteresowanie kapelą po płycie „Hey Man”.
OdpowiedzUsuńJednak po przeczytaniu Twoje wpisu posłuchałem „Defying Gravity”. Na pewno nie jest to kamień milowy w historii muzyki. Ale nie jest to też wtórne. W sumie fajnie mi się jej słuchało. I w tym wypadku to wystarczy. Może robienie muzycznych rewolucji pozostawmy innym.
Na koniec pytanie: czy jest szansa na recenzję ostatniego dzieła innego weterana, czyli Alice Coopera?
Pozdrawiam, Adam
zapewne się Alice pojawi, choć nie wiem kiedy, bo zaległości sięgają w tym momencie około 30 tytułów, kolejne w drodze, a ja przywalony zleceniami 'zawodowymi' ;)
UsuńDzięki za odpowiedź. Poczekam ;-)Jeszcze raz pozdrawiam. A.
OdpowiedzUsuńfajny blog
OdpowiedzUsuńFajnie, że jeszcze ktoś w tym kraju słucha Mr. Big. Myślałem, że jestem ostatni:) Pewnie nigdy nie dotrą na koncert do Polski, ale przynajmniej miałem okazję posłuchać na żywo Erica Martina. W 2010 byłem na koncercie Eric Martin Band w poznańskim Esculapie. Jako wielki fan Mr. Big nie mogłem odpuścić, a bilety kupiłem z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, bo bałem się, he he, że wyprzedadzą. Na koncercie było tak... ze 30 osób, z tego większość to krewni i znajomi muzyków Turbo, którzy grali akustycznie jako support. Trochę bieda i wstyd, ale trudno. Był jeden plus. Mój idol, którego kiedyś podziwiałem w MTV, gdy jeszcze grano tam muzykę, zszedł ze sceny, stanął obok mnie i mojej żony i tak przy nas śpiewał przez większą część koncertu. W pewnym momencie, podczas jakiegoś utworu, uklękną nawet przed moją żoną i śpiewał do niej. Po koncercie wszystkim facetom przybił piątki, a dziewczynom dał po buziaku. Koncert skromny, ale niezapomniany. Tak blisko żadnego mojego idola już chyba nie będę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kuba
nie byłem na zadnym z tych koncertow, ale pamietam te trase, bo znajomi byli w Toruniu i tez opowiadali, ze pustki, w dodatku to jakos padlo na okolice smolenska i cos chyba bylo odwolane, inne sie odbyly, ale bez jakiejs intensywnej reklamy i generalnie bida. szkoda wielka
Usuń