Pierwsza edycja imprezy pod nazwą Prog in Park odbyła się w amfiteatrze warszawskiego Parku im. gen. Józefa Sowińskiego. Line-up prezentował się następująco:
Opeth
Riverside
Sólstafir
Blindead
Lion Shepherd
Druga (całkowicie inna) galeria zdjęć wkrótce na stronie rockserwis.fm
Pierwszą edycję imprezy o nazwie
Prog in Park należy uznać za niezwykle udaną. Ale czy z takim składem mogło być
inaczej? Pięć zespołów, pięć zupełnie różnych podejść do tematu muzyki
progresywnej, pięć naprawdę udanych występów. Na pierwszy ogień dwie polskie
formacje, które jednak śmiało wychylają się koncertowo poza nasze podwórko.
Lion Shepherd są świeżo po wydaniu fantastycznej drugiej płyty zatytułowanej Heat. Nie dostali wiele czasu, ale przez
te pół godziny pokazali, że nawet zaczynając koncert przed 17, można szybko
wprowadzić słuchaczy w odpowiedni klimat. Ludzi zresztą dość szybko przybywało
pod sceną, czemu sprzyjał także wielki dach nad amfiteatrem w parku im. gen.
Józefa Sowińskiego, bo do późnych godzin popołudniowych lało w Warszawie
niemiłosiernie. Lion Shepherd zaprezentowali to, z czego są już całkiem nieźle
u nas znani – kapitalną mieszankę ciężkiego, ale melodyjnego rocka i klimatów
Bliskiego Wschodu. Życzę im, żeby już wkrótce występowali pod koniec tego typu
imprez, bo zasługują. Ubrani zgodnie na czarno panowie z Blindead
zaprezentowali tradycyjne dla siebie ciężkie, ale niezwykle klimatyczne
brzmienia, w które świetnie wpasowała się dość przytłaczająca oprawa świetlna.
W również niezbyt długim secie dominowały utwory z zeszłorocznej płyty Ascension. Obie formacje pełniły w
zasadzie funkcję supportów, co sugerowała także długość ich setów, ale śmiem
twierdzić, że każdy festiwal chciałby mieć taką rozgrzewkę.
Islandzcy kowboje z Sólstafir
pokazali, że da się połączyć niezwykle trudną w odbiorze muzykę z robieniem
show na scenie. Wokalista i gitarzysta „Addi” Tryggvason zdawał się wpadać w
trans i odpływać kompletnie, by za moment skakać po elementach nagłośnienia, żeby
być bliżej publiczności. I nawet jeśli ta mieszanka progresywnego metalu i
post-metalu momentami wymykała się poza pole muzyczne, które jestem w stanie
ogarnąć, zwłaszcza gdy robiło się naprawdę gęsto i intensywnie pod koniec ich
setu, to na pewno zrobili spore wrażenie i nie był to występ, obok którego
można przejść obojętnie. Szansa na powtórkę już niedługo, bo Sólstafir wystąpią
9 września na Summer Dying Loud w Aleksandrowie Łódzkim oraz 10 grudnia w
krakowskim klubie Kwadrat.
Występ na Prog in Park był moim
czwartym tegorocznym i trzydziestym w ogóle koncertem grupy Riverside.
Rozumiecie zatem, że dość trudno mi napisać cokolwiek obiektywnego, bo jeśli
widziało się jakiś zespół na żywo 30 razy, to znaczy, że dawno zatraciło się
zdolność do obiektywnego oceniania jego poczynań. Z każdym kolejnym koncertem
coraz bardziej słychać, że Maciej Meller nie jest Piotrem Grudzińskim i to
według mnie dobrze. Zeszłoroczna tragedia zamknęła piękny rozdział w historii
grupy, teraz zespół powoli otwiera kolejny i imitowanie na siłę brzmienia gitary
Grudnia nie byłoby chyba dobrym pomysłem. Grupa rozkręca się przed ostatnią
częścią trasy Towards the Blue Horizon i jeśli jeszcze jakimś cudem nie
widzieliście Riverside w tym roku, to najwyższa pora rozejrzeć się za biletami
na któryś z polskich koncertów lub wyskoczyć na północ Europy, bo tam też
zespół pojawi się jesienią. Festiwalowa długość występu nie zniechęciła grupy
do postawienia na kilka długich kompozycji w secie, a wisienką (lub też może
truskawką, jak to zwykło się ostatnio mówić) na torcie było oczywiście
fantastyczne jak zwykle, kilkunastominutowe wykonanie Escalator Shrine, który to utwór wyrósł w ostatnim czasie na
prawdziwy Riverside’owy klasyk. Zdecydowanie bardziej melodyjne granie w
wykonaniu Riverside było potrzebną odmianą po ciężkich i intensywnych dźwiękach
serwowanych zwłaszcza przez Blindead i Sólstafir, i choć sam zespół od dawna
odcina się od sceny progresywnej, to nikt chyba nie ma wątpliwości, że w
głównej mierze właśnie dzięki Riverside kilkanaście lat temu wróciła u nas moda
na granie w tych klimatach. Ile z tej masy zespołów, które chciały być na
początku wieku „kolejnym Riverside”, odniosło jakiekolwiek sukcesy i miało coś
ciekawego do zaoferowania, to już inna kwestia.
Podobno Opeth nie przyciąga w
Polsce wystarczającej liczby fanów, żeby opłacało się ich ściągać na koncerty.
No cóż, impreza Prog in Park udowodniła, że jest inaczej. Opeth jest jak to
sławne filmowe pudełko czekoladek. Przed rozpoczęciem trasy nie masz pojęcia,
co może się zdarzyć na scenie. W przypadku grupy, której płyty oferują tak
ogromny rozstrzał stylistyczny, jest to nieuniknione. W ostatnich latach
podczas koncertów formacja dowodzona przez Mikaela Åkerfeldta skupiała się
raczej na spokojniejszym materiale, lepiej pasującym do tego, co zespół nagrywa
obecnie, ale ten sezon festiwalowy przyniósł setlistę, która z pewnością
trafiła w gusta większości fanów grupy, bez względu na to, który okres jej
działalności jest im najbliższy. Dostaliśmy po prostu Opeth w pigułce. Jedynie
ostatnia płyta, Sorceress, była reprezentowana
przez dwie kompozycje – tytułową oraz The
Wilde Flowers. Zespół zahaczył o niemal każdy swój album wydany w XXI
wieku, sięgnął także po jedną kompozycję nagraną w stuleciu ubiegłym – Demon of the Fall. Åkerfeldt tradycyjnie
sprawił, że występ był mieszanką koncertu rockowo-metalowego i stand-upu.
Czasami myślę, że ten facet naprawdę marnuje się w branży muzycznej. Pewnie
można by narzekać, że gdyby nie jego gadanina, to spokojnie zdążyliby zagrać
jeszcze przynajmniej z jeden numer, ale czy te jego opowiastki między utworami,
naszpikowane olbrzymią dawką humoru, naśmiewania się z kolegów z zespołu, autoironii
i udawanej megalomanii, nie są także nieodłączną częścią koncertów Opeth? Tym
choćby odróżniają się od masy zespołów, w których wokaliści są w stanie wydusić
z siebie tylko „dzienkuja” i „you’re fuckin’ crazy” pomiędzy utworami. Åkerfeldt
znosił też ze stoickim spokojem zaczepki kilku osób, którym niebezpiecznie
podniosło się stężenie alkoholu we krwi. Frontman Sólstafir miał na tym polu dużo
mniej cierpliwości, choć trudno się chłopu dziwić, skoro próbuje mówić o
poważnych rzeczach i prosi o chwilę ciszy, a ktoś w tym czasie drze japę jak
opętany.
Wśród pięciu występów na Prog in
Park były takie, które zachwyciły mnie w całości, były też takie, które głównie
mnie zaintrygowały, ale na pewno nie można powiedzieć, że ktoś zaprezentował
się słabo. Line-up to zdecydowanie bardzo mocny punkt pierwszej edycji Prog in
Park. Organizator zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko – przede wszystkim samemu sobie.
Liczę na to, że będzie to impreza cykliczna, a to by oznaczało, że za rok
trzeba będzie sprostać zapewne niezwykle wysokim już oczekiwaniom słuchaczy w
zakresie doboru artystów. Jak to w przypadku pierwszej edycji, było trochę
niedociągnięć, które warto by wyeliminować na przyszłość – przede wszystkim
przydałoby się więcej namiotów z „merchem” (wraz z prośbą do zespołów o
przywiezienie większej ilości towaru…), bo kolejki do jedynego takiego namiotu
były nieziemskie, przydałoby się też zdecydowanie więcej toi toiów, bo
kilkanaście sztuk na kilka tysięcy ludzi szału nie robiło. No i samo wejście na
imprezę – o tym, że posiadacze biletów mogą skorzystać z drugiego wejścia,
wiedziało niewielu. Efektem gigantyczna kolejka przy głównej bramie i absolutne
pustki przy bocznym wejściu kilkadziesiąt metrów dalej – a wszystko to przy
ulewnym deszczu. To jednak szczegóły, które nie powinny nikomu popsuć ogólnego,
bardzo pozytywnego wrażenia z pierwszej edycji Prog in Park. Dobrze, że do
Ino-Rock Festival dołącza kolejna duża impreza w klimatach okołoprogresywnych,
w dodatku odbywająca się w tak urokliwym i dobrze położonym miejscu jak Park
im. gen. Józefa Sowińskiego w Warszawie, bo ten amfiteatr jest wręcz stworzony
do takich imprez.
Opeth
Riverside
Sólstafir
Blindead
Lion Shepherd
Wszystkie
zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by
me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Czyli Sólstafir wypadł na plus? Fajnie, że Islandczycy mieli okazję pokazać się polskiej publiczności. Moim zdaniem to jeden z ciekawszych współczesnych zespołów. Ale nie nazwałbym ich muzyki trudnej w odbiorze.
OdpowiedzUsuń