czwartek, 17 sierpnia 2017

Rival Sons - Wrocław [Zaklęte Rewiry] / Gdynia [Ucho], 14/15 VIII 2017 [relacja]



Gdy wrzucałem na swój facebookowy profil informację o zbliżających się kolejnych koncertach Rival Sons w Polsce, wspomniałem o „najlepszym koncertowym zespole obecnych czasów”. Oczywiście o przynajmniej kilku innych zespołach mógłbym powiedzieć, że na żywo spisują się absolutnie fantastycznie i każdy z nich mógłby do tego miana pretendować, nie należy więc takiego określenia traktować w 100% dosłownie. Ale coś w tym jest, że gdy ci goście wychodzą na scenę, to tworzą coś niesamowitego, wyjątkowego. I tymi dwoma koncertami – we Wrocławiu i Gdyni – pokazali, że ta wzmianka o „najlepszym koncertowym zespole obecnych czasów” absolutnie nie jest przesadzona.

foto: Łukasz Górny
Przy relacji z lutowego koncertu w warszawskiej Progresji pisałem, że następnym razem wyprzedadzą ten chyba największy klub koncertowy w Polsce. Tym bardziej zdziwiony byłem, gdy ogłoszono, że tym razem Rival Sons zagrają w dużo mniejszych klubach we Wrocławiu i Gdyni. To jednak chyba celowa zagrywka, mająca po pierwsze zaznajomić z zespołem słuchaczy muzyki rockowej z innych rejonów kraju, a po drugie ograniczyć nieco rozmach tej trasy. Nie da się ukryć, że było skromniej niż późną zimą/wczesną wiosną, tak pod względem wielkości klubów, jak i długości koncertów. Trudno nawet powiedzieć, żeby zespół wciąż promował wydaną nieco ponad rok temu płytę Hollow Bones, bo pojawiły się tylko trzy utwory z tego albumu. To raczej trasa, która ma być małym pożegnaniem z grupą na kolejnych kilka miesięcy, bo – jak można się było dowiedzieć od muzyków po zakończonych występach – robią sobie wolne od koncertowania do końca roku i mają zamiar zabrać się jesienią za nagrywanie nowej płyty, pierwszej dla swojej nowej wytwórni – Atlantic Records.


foto: Łukasz Górny
Zaczynali ciężko i dynamicznie, bo od serii dość krótkich, ale świetnie nadających się do rozruszania widowni utworów – Hollow Bones pt. 1, Tied Up, Electric Man, Good Luck i Pressure & Time. Podziałało, bo w obu przypadkach publiczność szybko złapała odpowiedni klimat. Tu wyszła pierwsza różnica między oboma koncertami. W Gdyni średnia wieku była chyba nieco wyższa, co pewnie także miało wpływ na to, że pod sceną było dużo luźniej i spokojniej. Owszem – było sporo bujania się, śpiewów czy machania kończynami, ale raczej w sposób dość stonowany. Wrocław był pod tym względem zupełnie inny. Tam od samego początku pod sceną panował klimat szaleństwa i maksymalnego wczucia się w dźwięki płynące ze sceny. Do tego stopnia, że po wspomnianym zestawie nieco zmartwiony kolejnymi „pływakami” pod sceną wokalista grupy, Jay Buchanan, zarządził szybką naradę i zamiast kolejnego intensywnego numeru, który był na spisanej setliście – Get What’s Coming – grupa zagrała spokojne Face of Light w mocno wydłużonej wersji, zawierającej między innymi całość Sacred Tongue, jednego z najspokojniejszych i najbardziej klimatycznych numerów Rival Sons. Gdynia wysłuchała Face of Light w „normalnej”, krótkiej wersji, ale za to uraczona została utworem Memphis Sun, uwielbianym przez sporą część fanów – zawiedzionych zresztą, że zespół nie zagrał go dzień wcześniej we Wrocławiu.

foto: Łukasz Górny

foto: Izabella Godzisz
W przypadku obu koncertów Face of Light było według mnie punktem zwrotnym. Od tej pory dominowały już nieco dłuższe kompozycje, z wydłużonymi partiami instrumentalnymi lub przeciągniętymi zabawami wokalnymi Jaya z publicznością. Klasykiem na tym polu od dawna jest Torture – numer w wersji płytowej dość niepozorny, zmieniający się jednak na żywo w idealną okazję do wspólnych śpiewów, dający też przy okazji zespołowi szansę do sporego mieszania w aranżacji. W obecnym wydaniu koncertowe Torture nawiązuje momentami do muzyki funky i wychodzi to świetnie. Wokalnie fani lepiej spisali się we Wrocławiu, ciągnąc wokalizę jeszcze przez kilkadziesiąt sekund po zakończeniu kompozycji. Kapitalnie wypadło bluesowe Soul, także mocno wydłużane i niezbyt często grane w ostatnich latach. Buchanan miał w tym przypadku okazję zademonstrować swój kapitalny głos w cichszej aranżacji, nie musząc przebijać się przez cały czas przez ścianę dźwięku. Open My Eyes tym razem zostało ozdobione kapitalnym wstępem utrzymanym w klimatach bardzo ciężkiej psychodelii. Najważniejszym punktem obu koncertów było jednak dla mnie absolutnie genialne wykonanie Hollow Bones pt. 2. Ta kompozycja już w wersji płytowej jest jednym z największych osiągnięć tego zespołu, ale to, co panowie zrobili z tym numerem na obecnej trasie, jest po prostu niesamowite. 15 minut magii na poziomie, na który wchodzi bardzo niewiele zespołów. Były zarówno fragmenty intensywne, wstrząsające całym organizmem, jak i spokojne, w których można było niemal osobno odczuwać każdy dźwięk płynący ze sceny. W Gdyni byłem już na to trochę przygotowany, ale we Wrocławiu na koniec wykonania tego numeru stałem jak wmurowany. Uwielbiam, kiedy zespoły czują, co można zrobić z jakąś kompozycją na żywo i nie boją się pójść właśnie w takim kierunku. Jeśli ktoś pozostawał wcześniej nieprzekonany do tego, co zespół robił na scenie, to ta kompozycja musiała to zmienić. Druga część Hollow Bones w wersji koncertowej wstrząsnęła mną (w pozytywnym znaczeniu) tak mocno, że w zasadzie nic innego już nie było mi potrzebne na tych koncertach, choć oczywiście i tak standardowo na bis panowie wykonali Keep on Swinging, które zapewniło kolejną i ostatnią już okazję do wspólnych śpiewów.

foto: Izabella Godzisz
Zastanawiam się, co mógłbym napisać osobom, którym taki koncert się nie podobał. Myślę, że chyba nic, bo nie do końca mieści mi się w głowie, czemu ktoś, kto jest fanem tego typu muzyki, miałby wyjść z koncertu Rival Sons zawiedziony. W porządku – można pewnie ponarzekać na to, że zagrali dobre pół godziny krócej niż w lutym, ale oba występy były tak intensywne, że naprawdę niespecjalnie mi to przeszkadzało. Te 87 minut we Wrocławiu i około 80 w Gdyni w zupełności mi wystarczyło, a i po samym zespole – zwłaszcza po wokaliście – było widać, że muzycy dali z siebie wszystko. Tu nie ma ściemy, pozorowania gry i przechodzenia obok koncertu. Zespół angażuje się w stu procentach i trudno o co innego ze strony publiczności. To jest esencja klubowego grania. Stoisz pod sceną i widzisz, jak z wokalisty, który stoi pół metra od ciebie, kapie pot – nie tylko dlatego, że jest po prostu cholernie gorąco, ale także dlatego, że nie ma sekundy, żeby gość się oszczędzał. Piszę głównie o Jayu, bo to przecież on najbardziej „rzuca się w oczy”, ale na scenie jest pięciu muzyków o bardzo różnych charakterach i każdy z nich sprawia, że całość jest tak interesująca – czy jest to szalony bębniarz z zadatkami na showmana Michael Miley (po koncercie rozmawiający z nami o zbieraniu ziemniaków w Estonii), wyluzowany, pokazujący coraz to nowe pozy gitarzysta Scott „Mr Fuzzlord” Holiday, sprawiający wrażenie niezwykle poważnego i skoncentrowanego, ale od czasu do czasu rzucający lekkim uśmiechem w stronę robiących mu zdjęcia fanów basista Dave Beste czy wreszcie niezwykle barwny Todd Ögren-Brooks, który wygląda jak młodszy kuzyn panów z ZZ Top. Rival Sons na żywo to po prostu nie tylko świetnie naoliwiona maszyna, ale także naprawdę spore przeżycie, jeśli tylko oczekuje się od koncertu czegoś więcej niż odegrania znanych piosenek. Ale mimo, że koncerty we Wrocławiu i Gdyni dały szansę powrotu do klimatu sprzed kilku lat, gdy grupa grała w malutkich, ciasnych klubach, ich miejsce jest już chyba gdzie indziej – w miejscach takich jak wspomniana Progresja, gdzie nie tylko występ może zobaczyć większa liczba fanów, ale i sam zespół ma nieco więcej przestrzeni, by lepiej czuć się na scenie. Jednak bez względu na warunki Rival Sons są gwarantem muzycznego show na najwyższym poziomie.

foto: Izabella Godzisz


Zdjęcia są wyłączną własnością ich autorów.


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Dziękuję za rzetelną recenzję. Mam nadzieję, że zrecenzujesz kiedyś i moje poczynania. Łukasz ŁYCZEK Łyczkowski

    OdpowiedzUsuń
  2. mam nadzieje, że bedzie okazja ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym tego recenzją nie nazwał... To świetna relacja z koncertu.
    Ważne są osobiste wrażenia, ale także rzut oka na reakcje publiki. Widać, że piszący lubi artystów, co - chwalebnie - nie przeszkadza mu w obiektywnym spojrzeniu. To niełatwe, ja po wyjściu z koncertu jednego z moich faworytów nie byłem w stanie opisać reakcji publiczności po za słyszanymi od czasu do czasu oklaskami....

    OdpowiedzUsuń