Devil Electric to młoda formacja
z Melbourne. Do tej pory na koncie mieli zeszłoroczną EP-kę The Gods Below. Kwartet dowodzony przez
tajemniczą wokalistkę Pierinę O’Brien na 11 sierpnia zapowiedział premierę
swojej debiutanckiej płyty zatytułowanej po prostu Devil Electric. Zarówno zespół jak i niemiecka wytwórnia Kozmic
Artifactz muszą mieć sporo wiary w ten materiał, bo kampania zapowiadająca
premierę tego albumu była jak na tak niszowego wydawcę dość intensywna. Przed
premierą pojawiły się także w sieci dwa numery zapowiadające całość i już one
zdecydowanie potwierdziły, że jest na co czekać. Jeśli lubicie ciężkie riffy i
tajemniczy klimat połączone z melodyjnością, a przy tym nie przeszkadza wam
żeński wokal w rockowym zespole, to ta płyta zdecydowanie jest dla was.
Z całkiem sporym przekonaniem
mogę napisać, że 90% muzyków grających obecnie w klimatach stonerowych,
doomowych czy hard n’ heavy jest zakochanych w Black Sabbath i zna ich płyty na
wylot. Z Devil Electric nie jest inaczej. Wystarczy posłuchać gitary w Lady Velvet, która mogłaby się okazać
jakimś wczesnym pomysłem, zmodyfikowanym później nieznacznie na potrzeby płyty Sabbath Bloody Sabbath. A że przy okazji
numer jest chwytliwy i dobrze brzmi (również dzięki bardzo sprawnej sekcji
rytmicznej), to także zapisać należy grupie na plus. Taka zresztą właśnie muzyka
dominuje na tej płycie – sabbathowe riffy, spora dynamika, mocny żeński wokal,
ale także pewna przystępność. To słychać choćby w Acidic Fire, Shadowman
czy The Sacred Machine, które – co też
jakby skądś znamy – zaczyna się od przyjemnego motywu basowego. Na pewno warto
wspomnieć też o zamykającej album kompozycji Hypnotica. Tu po w większości dynamicznym, mocnym graniu, mamy
bardzo spokojny i klimatyczny początek. Numer świetnie buja, wiedziony subtelnym
basem. Obok pojawiających się co jakiś czas mocniejszych zagrywek gitarowych,
mamy też delikatne wstawki tego instrumentu w tle. Najlepszy numer na koniec –
to chyba dobre posunięcie. Oprócz tego niezły klimat robi ciężka i mroczna miniaturka
Monolith, a także również
instrumentalna i niewiele dłuższa, za to o wiele lżejsza i spokojniejsza, choć
nie mniej tajemnicza Lilith – to zresztą
też można odczytywać jako nawiązanie do zespołu z Birmingham, który lubił
urozmaicać niektóre ze swoich wczesnych płyt właśnie takimi instrumentalnymi
motywami wciśniętymi pomiędzy pełnoprawne utwory.
Szukacie oryginalności, przełomu,
pionierskiego podejścia do tematu? Uciekajcie jak najdalej. Ale jeśli otwarte
nawiązywanie do chlubnej przeszłości ciężkiej muzyki absolutnie wam nie
przeszkadza, gdy tylko zrobione jest profesjonalnie i ze smakiem, to album
Devil Electric może wam przynieść wiele przyjemności. To nie jest długa płyta,
ale te 36 minut na przywitanie się z grupą to wystarczający czas, by
stwierdzić, że mamy kolejny zespół z kraju kangurów (oraz pająków, karaczanów, skorpionów,
jaszczurek, węży i innego cholerstwa) ze sporym potencjałem. Zobaczymy co z
tego dalej wyjdzie. Początek jest obiecujący.
1. Monologue (Where You Once Walked) (5:26)
2. Shadowman (2:38)
3. Lady Velvet (3:49)
4. Acidic Fire (5:07)
5. Monolith (1:44)
6. The Dove and the Serpent (5:34)
7. The Sacred Machine (3:14)
8. Lilith (2:15)
9. Hypnotica (6:26)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Nic dodać, nic podzielić, mam dokładnie takie same wrażenia.
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem w niektórych kręgach muzycznych ciężko jest stworzyć coś, co nie będzie nawiązaniem do klasyki gatunku. Ważne jest jednak wyważenie tego elementu z własnymi pomysłami/rozwiązaniami muzycznymi.
Zespół wydaje się faktycznie całkiem interesujący, lubię takie granie. :)
Zapraszam do mnie.
Pozdrawiam!
Ale, ale....
OdpowiedzUsuńJak już jesteśmy w Melbourne, to koniecznie musimy posłuchać Rival Fire. Zespół tworzy nad wyraz dojrzałą jak na debiut muzykę.
Znakomicie zrealizowany album "War", na którym nie ma słabego numeru. Wszystkie kawałki to precyzyjnie ułożone frazy owinięte w pełnokrwistą tkankę instrumentalną. Tu nie ma co się doszukiwać odkrywania nowych lądów, tu trzeba cieszyć się ze zgrabnego miksu stylów, świetnego brzmienia i energii. Bonusem jest nazwisko - jeśli komu co mówi - Farnham....
się sprawdzi :)
Usuń