Premiery kolejnych płyt Gin Lady
nie są ogólnoświatowym wydarzeniem. Nie pisze o nich mainstreamowa prasa (nawet
ta rockowa), ich kompozycji próżno szukać w playlistach największych rockowych
stacji radiowych (co innego w rockserwis.fm – my gramy ich często! Tacy fajni jesteśmy...), a i nakład
kolejnych wydawnictw nie rzuca pewnie na kolana. Tyle że nie na płyty tych
wielkich rocka czekam najbardziej co rok. Dla mnie największym wydarzeniem
każdego roku są premiery nowych albumów właśnie takich zespołów jak Gin Lady –
grup, które sam na swoje potrzeby odkryłem. Nie podsuwały mi ich media, nie
zachwalali znani dziennikarze, nie dostawałem po oczach billboardami i
reklamami. Przeczytałem o nich, znalazłem jeden czy drugi utwór, spodobało mi
się, więc sprawdziłem resztę. No, może akurat niekoniecznie tak było z Gin Lady,
ale na pewno z grupą Black Bonzo, z której Gin Lady wyewoluowali kilka lat
temu. Gdy zaczynałem poznawać szwedzką scenę rockową XXI wieku, Black Bonzo
byli obok Siena Root zespołem, którego muzyka zrobiła na mnie największe
wrażenie. Szkoda mi było, gdy kilka lat temu ogłaszali, że kończą działalność,
ale większość ostatniego składu (poza perkusistą) szybko poinformowała, że
zakłada nową formację. I to była miłość od pierwszego odsłuchu. Kilka lat i
płyt później zbliżamy się do premiery czwartego krążka w dorobku szwedzkiej
formacji – Electric Earth.
Black Bonzo było zespołem
grającym w stylu prog rocka lat 70. Dużo było tam odniesień do Uriah Heep,
Wishbone Ash czy nawet King Crimson. Gin Lady to już inne muzyczne zwierzę. Tu
znacznie łatwiej usłyszeć nawiązania do Stonesów, Allmanów czy ogólnie do
amerykańskiego rocka z południa. Na Electric
Earth odeszli jeszcze dalej od czasów płyty Sound of the Apocalypse Black Bonzo, na której umieścili
trzynastominutowy progrockowy numer tytułowy. Nagrali najlżejszy krążek w
dorobku obu formacji, z utworami, które częściej skręcają nawet w stronę
amerykańskiego folk-rocka niż hard rocka czy progresji. Czy tego się
spodziewałem? Nie. Czy mi to przeszkadza? Też nie. A wiecie czemu? Bo od
pierwszych sekund tej płyty mamy tu absolutnie kapitalny klimat. Flower People płynie fantastycznie.
Gitara dodaje całości nieco ciężaru, ale w gruncie rzeczy to bardzo lekki
numer, do tego cholernie melodyjny. Na myśl przychodzi mi Tom Petty albo całe
Traveling Wilburys. I pewnie kilka innych zespołów z przełomu lat 60. i 70.
(tak, wiem, Traveling Wilburys to zespół, który powstał dużo później, ale
rozumiecie, o co chodzi…), co nie jest w sumie dziwne, biorąc pod uwagę tytuł
oraz tekst, w którym słyszy między innymi o farmie Yasgura – miejscu legendarnego
festiwalu Woodstock. Nie ma tu powalających solówek, struktura jest dość prosta,
w zasadzie nic nadzwyczajnego się nie dzieje, a jednak trudno się nie pokiwać,
nie pośpiewać z zespołem, nie wczuć w ten fantastyczny klimat retro-rocka.
I’m Your Friend uderza mocniej w klimaty southern rocka ze sporą
domieszką folku. Tak Gin Lady jeszcze nie grali! Ale – podobnie jak we
wszystkim innym, za co brali się do tej pory – są w tym niezwykle naturalni. To
nie ostatni raz, gdy panowie na tej płycie stawiają na lżejsze, akustyczne
brzmienia. Sześciominutowe Brothers of
the Canyon także świetnie łączy akustyczne klimaty z oszczędnymi wstawkami
gitary elektrycznej. To zresztą jeden z moich ulubionych numerów na albumie.
Zagrali to z tak wielkim polotem i na tak ogromnym luzie, że naprawdę trudno
uwierzyć, że za tym zespołem masowo nie szaleją fani starego gitarowego grania.,
czy to spod znaku Stonesów, czy Knopflera. HALO, POBUDKA! Zamiast mędzić w
kółko, że nikt już tak nie gra, ruszcie szacowne cztery litery i postarajcie
się zorientować, co się dzieje w świecie muzycznym. Ale wróćmy do płyty. W The Things You Used to Do jest jak
najbardziej elektrycznie, ale w bardzo spokojnym tempie, z przyjemnym tłem
organowym i kapitalną gitarą – trochę w stylu późnych Beatlesów. Aż szkoda, że
nie pociągnęli tej instrumentalnej końcówki nieco dłużej – mam pewien niedosyt,
że utwór kończy się po niespełna trzech minutach. Pierwszy singiel, Rolling Thunder, muzycznie zupełnie nie
odzwierciedla tytułu. To znowu bardzo przyjemna ballada utrzymana w stylu,
który w Stanach określiliby pewnie jako americana.
Co oczywiście nie znaczy, że czasem nie zagrają nieco bardziej rockowo. Zdarza
się, na przykład w Badger Boogie czy
fantastycznym Wasted Years, które
skojarzyły mi się nieco z T. Rex… a może ze Stonesami… lub wczesnym Bowiem… no
w każdym razie z czymś bardzo dobrym i przyjemnym. Trochę mocniej jest też w Water and Sunshine i tu też moje
skojarzenia idą w stronę Stonesow czy Faces. Na płycie dominuje stonowany rock,
opierający się na lekkości, luzie, ciepłym brzmieniu, prostych patentach i
kapitalnych, wpadających w ucho melodiach.
Szwedzi zaskoczyli mnie tym
albumem. Nie spodziewałem się, że pójdą w kierunku nieco lżejszych brzmień,
momentami nawet z folkowym zacięciem. Oczywiście to wciąż Gin Lady – nie zmienili
drastycznie swojej muzyki, ale na Electric
Earth są jakby nieco łagodniejsi. I wiecie co? Podoba mi się ten album! Po
pierwszym czy drugim odsłuchu gotów byłem przyznać, że choć jest przyjemnie, to
chyba jednak nie aż tak znakomicie jak na poprzednich albumach. Ale po kilku
kolejnych zauważyłem, że coraz więcej rzeczy do mnie trafia, że zaczynam
podśpiewywać coraz więcej refrenów, że każdy z tych utworów brzmi mi tak
cholernie naturalnie… Po prostu nie sposób nie polubić tej płyty. Szwedzka
scena rockowa jest przebogata – to wie każdy, kto obecnie interesuje się rockiem
poza mainstreamem. Gin Lady są wśród najznakomitszych reprezentantów tej sceny.
Płyta Electric Earth jest tego
kolejnym potwierdzeniem. A może by tak w końcu jakieś koncerty? Najlepiej
gdzieś w pobliżu…
1. Flower People (5:47)
2. I'm Your Friend (5:19)
3. Badger Boogie (2:44)
4. The Things You Used to Do (2:44)
5. Mercy (3:41)
6. Brothers of the Canyon (5:58)
7. Rolling Thunder (5:03)
8. Water and Sunshine (3:26)
9. Wasted Years (3:27)
10. Running No More (2:46)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Mam tak samo, też bardzo czekam na nowe płyty zespołów które sam odkryłem. Cieszyłem się jak dziecko na każdą nową płytę Zodiaca,i żałuję że nowych już nie będzie. Gin Lady poznałem przy okazji pierwszej płyty , pozostałe mniej mi się podobają ale na pewno każdą nową chętnie przesłucham.
OdpowiedzUsuń