sobota, 29 października 2016

Insects vs Robots - TheyllKillYaa [2016]



Kalifornijska formacja Insects vs Robots to dla mnie zupełna nowość, ale absolutnie nie jest to zespół początkujący. Wczytując się w informacje w Internecie, można dowiedzieć się, że zbliżają się już do 10 oficjalnych wydawnictw (licząc duże płyty, dema i EP-ki). Jednak skutecznie umykali mojej uwadze do tej pory, więc wydana właśnie płyta TheyllKillYaa to dla mnie debiut w kontaktach z Insects vs Robots. Debiut z gatunku tych, które wymuszają szybkie poznanie wcześniejszych dokonań zespołu, bo to, co usłyszałem na TheyllKillYaa, każe sądzić, że poprzednie płyty także są godne uwagi. Na taki poziom nie wchodzi się ot tak, nagle. Ale przejdźmy do dźwięków.

czwartek, 27 października 2016

Traffic Junky - Desert Carnivale [2016]



Było demo, była EP-ka, były udziały w konkursach oraz bardzo dobrze oceniane występy przed znanymi artystami w czołowych klubach muzycznych w kraju. Naturalną koleją rzeczy dla zespołu, który chce się rozwijać – a takim niewątpliwie jest olsztyński Traffic Junky – było nagranie debiutanckiej płyty. Trochę kazali na nią czekać, bo o tym krążku słyszałem już dobrych kilkanaście miesięcy temu, ale w końcu jest – debiutancki album Traffic Junky zatytułowany Desert Carnivale, ozdobiony bardzo udaną, dość ponurą okładką. Czego dowiadujemy się po odsłuchu tej płyty? W zasadzie tego samego, co po obejrzeniu zespołu na żywo: mamy kolejny bardzo solidny, młody zespół rockowy, który już na debiucie pokazuje spore możliwości i w ciągu kilku lat może stać się jedną z głównych atrakcji rockowej (tej naprawdę rockowej, a nie w stylu tego, co rockiem nazywają komercyjne stacje telewizyjne i radiowe) sceny na naszym podwórku.

wtorek, 25 października 2016

Bright Curse - Before the Shore [2016]



Wśród informacji o londyńskim triu Bright Curse można znaleźć między innymi wzmiankę o tym, że jest to grupa grająca doom metal. Wcześniejsze wydawnictwa (zwłaszcza debiutancki album Bright Curse – niby EP-ka według zespołu, ale 34 minuty muzyki to już w zasadzie LP) faktycznie były zbliżone momentami do doomowych klimatów. Bas buczał aż miło (albo niemiło – jeśli ktoś nie lubi buczącego basu), gitara była mocno przesterowana, a całość chwilami zmierzała w kierunku smolistej młócki, przejeżdżającej po słuchaczu niczym walec. Nie brakowało też jednak fragmentów dużo lżejszych i chyba po prostu przystępniejszych. Na tegorocznym drugim albumie, zatytułowanym Before the Shore, te właśnie motywy są w przewadze. Panowie prezentują po prostu dość brudnego, ale niepozbawionego melodii klimatycznego rocka ze stonerowymi wpływami i odrobiną psychodelii. I jest to w dodatku płyta zaskakująco dobrze przemyślana i zyskująca z każdym kolejnym odsłuchem.

sobota, 22 października 2016

Kansas - The Prelude Implicit [2016]



Ta płyta miała nigdy nie powstać. Niby zespół Kansas wciąż koncertował – i to w składzie, który był ze sobą od lat – ale nowej muzyki od tej zasłużonej grupy trudno było się spodziewać. Ostatnim studyjnym krążkiem formacji był wydany w 2000 roku Somewhere to Elsewhere, na którym spotkali się muzycy ówczesnego składu grupy z kilkoma zasłużonymi byłymi członkami. A potem słyszeliśmy już tylko albumy koncertowe. Wspólny albo czwórki muzyków Kansas, wydany w 2009 roku pod szyldem Native Window, dość konkretnie wskazywał, gdzie tkwi problem braku nowych wydawnictw Kansas. Problem miał na imię Steve, a na nazwisko Walsh. Dopiero przejście na emeryturę w 2014 roku niechętnego nowym płytom oryginalnego frontmana zespołu otworzyło grupie możliwość ponownego wejścia do studia. Już w trakcie konferencji prasowej przed warszawskim koncertem (jednym z ostatnich z Walshem w składzie) członkowie zespołu wspominali, że gdy już znajdą następcę Walsha, chcieliby w końcu wydać nową płytę Kansas. Jak powiedzieli, tak zrobili. Właśnie pojawiła się na rynku piętnasta w ogóle, a pierwsza od 16 lat, płyta studyjna Kansas – The Prelude Implicit.

fot: Jakub "Bizon" Michalski



Oczywiście najważniejszą zmianą jest osoba wokalisty. Emerytowanego Walsha zastąpił nieznany szerzej Ronnie Platt, który – co tu dużo mówić – dysponuje głosem całkiem podobnym do swojego sławnego poprzednika. Na tym jednak nie koniec zmian, gdyż zespół zasilili też drugi klawiszowiec David Manion i gitarzysta rytmiczny Zak Rizvi, który początkowo miał tylko pomagać przy komponowaniu i produkcji płyty. W ten sposób Kansas rozrosło się z kwintetu do septetu, bo ci dwaj nie weszli do formacji w zastępstwie, a jako dodatkowi muzycy. I skład jest największą zmianą, bo sama muzyka wiele się nie zmieniła. The Prelude Implicit to płyta, którą najłatwiej określić przymiotnikiem „ładna”. Nie należy spodziewać się po tym albumie żadnego przełomu. Nie ma też co liczyć na bardziej odważne wyskoki w kierunku skomplikowanych struktur, które przecież muzykom formacji w przeszłości nie były obce. Tu mamy Kansas w wydaniu mocno radiowym. Owszem, jest kilka kawałków trochę dłuższych, ale The Prelude Implicit to przede wszystkim niezbyt ciężkie, wpadające w ucho numery, które mają zostać w głowie dzięki chwytliwym refrenom i przyjemnemu brzmieniu. Sprawdza się to bardzo dobrze w znakomicie bujających: With This Heart, Rhythm in the Spirit (świetny hardrockowy motyw główny – jest ciężar, ale i znakomita melodia), Summer (prosty numer, ale z fantastycznym klimatem, który skojarzył mi się z płytami Uriah Heep z lat 90.) czy Camouflage. Czasami jednak robi się aż za słodko, przede wszystkim w The Unsung Heroes, które niebezpiecznie zbliża się do cienkiej granicy między dopuszczalnym przyjemnym bujaniem a strefą muzycznej słodkości im. Michaela Boltona.

fot: Jakub "Bizon" Michalski
Refugee zaskakuje oszczędnym aranżem i ciekawym klimatem po kilku bardzo efektownych numerach. To zdecydowanie bardzo przyjemna odmiana, bo gdyby ta płyta składała się z samych „zapalniczkowych” kawałków, byłaby zwyczajnie niestrawna. Z kolei najdłuższy numer na płycie – The Voyage of Eight Eighteen – chyba jako jedyny (no dobrze, powiedzmy, że jeden z dwóch) nawiązuje odważniej do progresywnych korzeni zespołu, już na wstępie zachwycając znakomitym motywem ze skrzypcami na pierwszym planie i kapitalną grą sekcji rytmicznej „pod spodem”. Aż szkoda trochę, że nie pociągnęli tego motywu dłużej i nie pozostali przy wyłącznie instrumentalnej formie tej kompozycji – taki długi, instrumentalny, w całości progresywny numer na pewno by się przydał na The Prelude Implicit, żeby nieco zrównoważyć tę „piosenkowość” większości materiału. Tym drugim wspomnianym utworem, który trochę mocniej wchodzi na progresywne pole, jest Crowded Isolation, w którym ciężki początek i mocne akcenty w trakcie (kapitalny hardrockowy motyw przewodni) mieszają się z niezwykle chwytliwą linią wokalu.

fot: Jakub "Bizon" Michalski

To dobrze, że ta płyta powstała. Z wielu powodów. Po pierwsze – nowy skład ma się czym podeprzeć na koncertach, a nie tylko grać zestaw największych hitów. Po drugie – to nigdy nie wygląda zbyt dobrze, jeśli koncertujący zespół ostatnią swoją płytę wydał niemal 2 dekady temu. Po trzecie wreszcie – panowie nie mają się tu czego wstydzić. Może nie jest to płyta, którą za 40 lat świat uzna za jedno ze szczytowych osiągnięć Kansas, ale to solidny album, bardzo miły dla ucha, który świetnie sprawdzi się w podróży czy nawet jako tło w trakcie domowych spotkań ze znajomymi. To po prostu typowe brzmienie Kansas. A że nie ma tu kompozycji na miarę Dust in the Wind czy Carry on Wayward Son… No cóż, czy ktoś się ich naprawdę spodziewał?



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


środa, 19 października 2016

Riverside - Eye of the Soundscape [2016]



Takie płyty odbiera się i ocenia dużo trudniej niż „zwykłe” wydawnictwa. Z wielu powodów. Po pierwsze Eye of the Soundscape to w dużej mierze album składankowy, choć przecież nie jest to płyta z cyklu „greatest hits” ani „the best of”. Zebranie w jednym miejscu coraz liczniejszych eksperymentów Riverside z brzmieniami ambientowymi i elektronicznymi było nieuniknione, bo ta twarz grupy stawała się z biegiem lat coraz popularniejsza. W dodatku niezwykle ważnym elementem całości jest solidna porcja nowej muzyki w podobnym klimacie, wymieszanej z utworami dobrze znanymi większości fanów. Jest też oczywiście czynnik emocjonalny. Nie da się przecież podejść bez emocji do płyty, w nagraniu której uczestniczyła osoba, która nie doczekała jej premiery. Osoba, która jeszcze kilka dni przed swoją śmiercią nagrywała to, co słyszymy na albumie. To potężny ładunek emocji dla wszystkich osób jakkolwiek związanych z zespołem. Tyle, że płyta Eye of the Soundscape robi wielkie wrażenie nawet, gdy jakimś cudem zapomnimy o całej otoczce związanej z nagrywaniem i wydaniem tego albumu. W tym przypadku muzyka broni się w stu procentach sama.

wtorek, 18 października 2016

NightStalker - As Above, So Below [2016]



Grecka scena muzyczna stonerem stoi – wiadomo to już od kilku lat. W zasadzie ciągle pojawiają się jakieś formacje, które przebijają się do świadomości słuchaczy ciężkiego grania w całej Europie. Nie znam na tyle dobrze greckiej sceny muzycznej, by wypowiadać się z pozycji eksperta, ale sądząc po tym, że grupa Nightstalker istnieje już ponad ćwierć wieku, a płyty wydaje od 20 lat, można założyć, że ten szał na ciężkie granie w tej części kontynentu to także w pewnej części ich zasługa. Słuchając nowej płyty grupy – As Above, So Below – tym bardziej jestem skłonny w to uwierzyć, bo to kawał dobrego, ciężkiego grania.

poniedziałek, 17 października 2016

Swan Valley Heights - Swan Valley Heights [2016]



Wytwórnia i sklep Kozmik Artifactz, we współpracy z Oak Island Records, kolejny raz okazują się najlepszym w okolicy dilerem dobrego, ciężkiego grania. Trzeba im przyznać, że mają dar wynajdywania godnych uwagi grup obracających się w klimatach psychodelicznego stonera. Tym razem przedstawiają nam Swan Valley Heights – trio z Monachium, które w styczniu zadebiutowało płytą zatytułowaną po prostu Swan Valley Heights. Po kilku miesiącach nagrania te ukazują się na winylu i jest to dobra okazja, żeby o tym wydawnictwie napisać. Przygotujcie się na długie, kosmiczne odjazdy, ciężkie riffy i cholernie niski, bulgoczący bas.

sobota, 15 października 2016

V Memoriał Jona Lorda - Warszawa [Proxima], 13 X 2016 [galeria zdjęć]



Memoriał Jona Lorda staje się z roku na rok coraz ważniejszą imprezą dla fanów klasycznego hard rocka w Polsce. Każda kolejna edycja gwarantuje skład, który spokojnie można by uznać za polską supergrupę rockową. Nic dziwnego – repertuar zdecydowanie przyciąga tak artystów, jak i publiczność. Impreza, którą kieruje Łukasz Jakubowicz, rozrasta się i kto wie – może za rok czy dwa okaże się, że klub Proxima jest już na nią za mały? Na razie jeszcze wystarczył, ale jeśli opinie bywalców mają jakiekolwiek przełożenie na frekwencje w latach kolejnych, to niedługo trzeba się będzie rozglądać za większym lokalem. Przy okazji koncertu trwała też zbiórka pieniędzy na leczenie poważnie chorego Mikołaja, więc oprócz walorów muzycznych i wspominkowych Memoriał pełnił też funkcję imprezy charytatywnej.

czwartek, 13 października 2016

Yossi Sassi Band [support: Sechem] - Warszawa [Progresja Music Zone], 11 X 2016 [galeria zdjęć]



To był jeden z tych koncertów, które w natłoku wydarzeń muzycznych tej jesieni było bardzo łatwo przegapić. Przyjechały do nas dwie grupy, których nazwy pewnie przeciętnemu słuchaczowi rocka w Polsce wiele nie mówią (choć przecież nazwa Orphaned Land wielu fanom metalu nad Wisłą nie jest obca), w dodatku z krajów, których wiele osób zupełnie z dobrą sceną rockową nie kojarzy. To błąd, bo dobra muzyka jest grana wszędzie, nawet jeśli niektórym wydaje się, że branża muzyczna kończy się na Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. We wtorkowy wieczór niemal wszystko było przeciwko artystom – fatalna pogoda, konkurencyjne koncerty w stolicy, mecz piłkarskiej kadry w eliminacjach mistrzostw świata. Efekt? Garstka osób w ogromnej sali Progresji. Można się było załamać, odwalić pańszczyznę i jechać do domu po tym ostatnim, potencjalnie niezwykle dołującym koncercie trasy. Ale wiecie co? Muzycy obu formacji wyszli na scenę, dali z siebie wszystko, wykrzesali z siebie mnóstwo entuzjazmu, znakomicie się bawili, zachwycili publiczność, a po koncercie wyszli do tych nielicznych, którym chciało się tego dnia ruszyć dupy z domów.

niedziela, 9 października 2016

Crobot - Welcome to Fat City [2016]



2 lata temu zespół Crobot wszedł gwałtownie w orbitę moich muzycznych zainteresowań kapitalną drugą płytą Something Supernatural. Było głośno, dynamicznie, z kopem i niezbyt długo. Po dwóch latach wychodzi album numer 3 – Welcome to Fat City. I pewnie mógłbym przekopiować tekst o Something Supernatural i podstawić inne tytuły utworów – większość by się idealnie zgadzała. To chyba niedobrze – mógłby ktoś powiedzieć. Znaczy co – nic się nie rozwinęli? Znowu to samo? No trochę niby to samo, ale to ledwie trzeci krążek tej formacji, nie trzynasty. Tu jeszcze nie ma konieczności zmieniania formuły, jeśli ta sprawdziła się ostatnio. Bo faktycznie sprawdzała się znakomicie i sprawdza się także na tym nowym wydawnictwie.

wtorek, 4 października 2016

Seven Impale - Contrapasso [2016]



Dwa lata temu byli prawdziwą sensacją w światku szeroko pojętego rocka progresywnego. Ich kapitalny, intensywny debiut – City of the Sun – sprawnie łączył mocne progresywne brzmienia z elementami jazzu, tworząc gęstą, ciężką, momentami nawet nieco przytłaczającą, lecz także bardzo klimatyczną mieszankę. Słuchacze byli zaskoczeni i jednocześnie zdumieni tym nowym muzycznym projektem. Po dwóch latach formacja Seven Impale powraca z albumem numer dwa – Contrapasso. Oczywiście jest już teraz w zupełnie innym miejscu – na tę płytę czeka naprawdę sporo osób i każda z nich ma jakieś, zapewne niemałe, oczekiwania. Oczekiwania, którym – przynajmniej w moim przypadku – udało się sprostać.

poniedziałek, 3 października 2016

The Brew - Shake the Tree [2016]



Formacja The Brew megagwiazdą europejskiej sceny rockowej z pewnością nie jest, ale to ten rodzaj zespołu, który chcesz widzieć na żywo zawsze, gdy grają w pobliżu. Goście, którzy doskonale wiedzą jak się gra dobrego rocka, dają z siebie wszystko na każdym koncercie i gwarantują świetną zabawę. A co gwarantują na swoich płytach? Mniej więcej to samo, choć – z oczywistych względów – w nieco bardziej kontrolowanym wydaniu. Jeśli szuka się świetnej płyty do samochodu, na imprezę czy po prostu wtedy, gdy chce się usłyszeć kilka może niezbyt skomplikowanych, ale zagranych z kopem rockowych numerów, to sięga się po ich płyty. Także po tę najnowszą, szóstą, zatytułowaną Shake the Tree.